Piotr Koryś |
Od kilkudziesięciu lat w Polsce widoczna jest tendencja do spadku liczby rodzonych dzieci – kolejne wyże są coraz mniejsze, podobnie w trakcie lat niżów osiągane są kolejne „dołki” dzietności
Ostatni niż, który swoją kulminację osiągnął w połowie I dekady XXI w., okazał się nie tylko bardzo długi, ale i bardzo głęboki. Sytuacja Polski niewiele różni się od rozwiniętych krajów Zachodu, z tym że w przypadku zjawisk demograficznych, konwergencja (upodobnienie się) do wysoko rozwiniętych krajów europejskich nastąpiło dużo szybciej niż w sferze gospodarki czy polityki. Trzeba jednak zaznaczyć, że dziś obserwujemy zaawansowane stadia procesu, który rozpoczął się dawno (por. trendy pokazane na rys. 1 i rys. 2).
Rysunek 1. Liczba urodzeń na 1 tysiąc mieszkańców (w okresie do 1918 r. na podstawie tablic Romera i Weinfelda dla zaborów oraz polskich obszarów Górnego Śląska i Śląska Cieszyńskiego; w okresie 1918-1939 na podstawie Małych Roczników Statystycznych i tablic Romera i Weinfelda, po II wojnie światowej na podstawie danych GUS ). Pionowe linie niebieskie pokazują okresy najwyższej liczby urodzeń (na 1 tys. mieszkańców) w kolejnych wyżach demograficznych, a czarne – okresy najniższej liczby urodzeń w kolejnych niżach. Linia czerwona pokazuje trend
Konsekwencje społeczne, ekonomiczne i polityczne przemian demograficznych w Polsce najprawdopodobniej będą poważne. Przyjrzyjmy się, jakie mogą być negatywne i ewentualne pozytywne skutki trwałego spadku liczby rodzonych dzieci w Polsce i wchodzenia w wiek emerytalny kolejnych wyżów demograficznych.
Rysunek 2. Liczba urodzeń w Polsce w tysiącach (odnośnie źródeł, patrz komentarz przy rys. 1). Czarna linia pokazuje trend
Wzrośnie liczba ludzi starych, potrzebujących opieki, wsparcia. To będzie się wiązać z dodatkowymi obciążeniami budżetu. Będzie temu towarzyszyć wzrost siły politycznej starszych pokoleń – wciąż licznych w porównaniu z dużo mniejszymi w punkcie wyjścia młodymi pokoleniami. Może to zmienić w poważny sposób strukturę wydatków publicznych. W konsekwencji wydatki państwa na starsze pokolenia będą rosły kosztem wszelkich innych wydatków, a prowadzenie jakichkolwiek skutecznych reform będzie coraz trudniejsze. Łatwo przecież wyobrazić sobie presję na wzrost podatków, z których byłyby finansowane dodatkowe świadczenia na emerytów, kosztem młodszych, mniej licznych i politycznie słabszych pokoleń.
Przemiany na rynku pracy
Wiążą się z tym przemiany na rynku pracy. Popyt na niektóre zawody będzie spadał – właściwie już teraz jest to widoczne. Mniej dzieci (patrz rys. 2) to mniej nauczycieli zatrudnionych w przedszkolach i szkołach oraz w całym sektorze produkcji i usług związanych z wychowaniem. Z kolei wzrośnie popyt na usługi dla osób starszych – o ile oczywiście będą one dysponować środkami wystarczającymi na ich opłacenie, co wcale nie jest takie pewne.
W skali makro przemiany demograficzne dotkną rynek pracy. Nie tylko będą spadać zasoby siły roboczej, ale zmieni się też jej struktura. Na rynku będzie więcej pracy dla osób starszych, mających niższą skłonność do zmiany pracy, mniej innowacyjnych, aktywnych i kreatywnych. Niedobory na rynku pracy, które mogą się ujawnić, będą powodować wzrost wynagrodzeń – z punktu widzenia pracowników to dobrze, z punktu widzenia gospodarki – niekoniecznie. Jeśli wzrostowi wynagrodzeń towarzyszy wzrost kwalifikacji, kompetencji i produktywności, sprawa jest oczywista; ale jeśli wzrost wynagrodzeń spowodowany jest spadkiem liczby dostępnych pracowników, konsekwencją może być utrata konkurencyjności przez polskie firmy. Wspomniany spadek innowacyjności też może być dla polskiej gospodarki poważnym wyzwaniem. Już teraz Polska niezbyt korzystnie się wyróżnia pod tym względem na tle krajów Zachodu, a w warunkach globalnej konkurencji innowacyjność pozostaje kluczem do sukcesu rozwojowego.
Imigracja
Odpowiedzią na niedobory siły roboczej może być imigracja. Niemal na pewno już wkrótce imigranci staną się w Polsce potrzebni. Nie jest tylko oczywiste, czy uda się znaleźć takich imigrantów, których chcielibyśmy do Polski zaprosić, a którzy jednocześnie zechcą tu przyjechać. Aktywna polityka imigracyjna wydaje się jednak nieunikniona w całkiem nieodległym czasie. Nie można jednak zapomnieć, że imigranci to nie tylko korzyści, ale także całkiem sporo problemów związanych z procesem integracji, konfliktami z ludnością rodzimą, dopasowaniem sektora publicznego do ich potrzeb (szkół, urzędów itp.)…
Zmiany społeczne będą nie tylko prostą konsekwencją starzenia się społeczeństwa – zmiany proporcji ilości starych i młodych w społeczeństwie – oraz imigracji. Niska płodność kobiet – statystyczna Polska rodzi w tej chwili w cyklu życia mniej niż dwoje dzieci – oznacza, że kolejne pokolenia będą w masowej skali pokoleniami jedynaków. Zanikać będą tradycyjne w polskiej rodzinie instytucje rodzeństwa, ciotek, wujków, kuzynów. I nie można zapomnieć, że zachowania społeczne dzieci wychowywanych bez rodzeństwa są nieco inne niż dzieci wychowanych w większych rodzinach.
Skutki polityczne
Spadek dzietności prawdopodobnie będzie nieść niepożądane skutki polityczne wynikające z dążenia do realizacji swoich interesów w warunkach narastającego konfliktu pokoleń przez liczne starsze pokolenia. W sferze gospodarczej w perspektywie kilku, kilkunastu lat może skutkować pogorszeniem jakości i struktury zasobów pracy, a także znaczącym spadkiem ich liczebności. To zaś na pewno wpłynie na spowolnienie wzrostu gospodarczego. Sytuacja finansów publicznych może się jednocześnie pogarszać. Wreszcie dramatyczne mogą być również przemiany w polskim społeczeństwie. Coraz więcej miast i wsi będzie zamieszkanych głównie przez ludzi starych; trudno ocenić, jakie będą faktyczne skutki dorastania kolejnych pokoleń jedynaków. W dodatku polskie społeczeństwo być może stanie przed wyzwaniem skutecznej integracji kolejnych fal imigrantów zarobkowych, łatających dziury na polskim rynku pracy.
Ale da się również wskazać pewne, niezbyt liczne wprawdzie, ale widoczne pozytywne efekty czasów długotrwałego niżu demograficznego. Do pewnego stopnia można nawet mówić o otwieraniu się przed Polską, ale tylko na chwilę, okna rozwojowego. Mniej liczne najmłodsze pokolenia to mniejsze obciążenie państwa kosztami systemu edukacyjnego. Dopóki przedstawiciele powojennych wyżów są jeszcze na rynku pracy, to również obciążenie państwa (i pracujących) wydatkami na ludzi starych jest względnie niewielkie. Pokazuje to rysunek 3.
Rysunek 3. Obciążenie demograficzne. Odsetek ludzi młodych (do 14. roku życia) i starych (powyżej 65. roku życia) (dane GUS , Prognoza Demograficzna GUS 2008- 2035)
Jest to więc moment (w przybliżeniu okres 2005-2025, kiedy łącznie ludzie młodzi i starzy będą stanowili mniej niż 35 proc. populacji) relatywnie małego obciążenia państwa kosztami systemów zabezpieczeń społecznych (czasem używa się określenia „premia demograficzna”), chwila na skok cywilizacyjny i uporządkowanie finansów państwa, tak ważne zwłaszcza wtedy, gdy uwzględnić, co będzie później. Obecnie rozwój gospodarczy Polski jest rzeczywiście względnie szybki, ale tylko na tle bogatego, sytego i borykającego się z poważnym kryzysem Zachodu. O naprawianiu finansów publicznych nikt chyba na serio nie myśli już co najmniej od dekady. Zatem może się nie udać wykorzystać okazji…
Odpowiedzią na przyszłe niekorzystne tendencje na rynku pracy, oprócz imigracji, mogłaby być poprawa jakości systemu edukacji, a w konsekwencji przyszłych zasobów kapitału ludzkiego. W warunkach niżu, którego kolejne roczniki trafiają do szkół od początku transformacji, mogłoby to nie być trudne. Zamiast kolejnych, nieprzemyślanych i raczej nieudanych reform organizacyjno-programowych, konieczne byłyby działania mające na celu „rozgęszczenie” klas, poprawę przygotowania nauczycieli (choćby poprzez działania na rzecz pozytywnej selekcji do zawodu, dzięki np. dobrze skonstruowanemu systemowi wynagrodzeń), dostosowanie szkół do faktycznych, a nie wyobrażonych w ministerstwie potrzeb rynku pracy, ograniczenie zapału kolejnych ministrów do rewolucyjnych zmian… A rzeczywistość jest taka, że klasy i grupy przedszkolne są zbyt liczne, wymagania i poziom edukacji spada, a zarówno nauczyciele, jak i ich wychowankowie są słabo przygotowani do funkcjonowania w zglobalizowanym, pełnym rywalizacji świecie. Zamiast zatem może mniej licznych, ale coraz lepiej wykształconych i kompetentnych pokoleń (vide: doświadczenia Finlandii i Korei Południowej), na rynek pracy trafiają kolejne roczniki umiejące i wiedzące coraz mniej. Sensu w tym raczej nie widać, prognozę na sukces też trudno formułować.
Okno rozwojowe dla Polski wkrótce się zamknie. Konsekwencje załamania demograficznego będą odczuwalne w perspektywie co najwyżej półtorej dekady. Nawet udana polityka rodzinna dziś, jeśli ktoś taką zdołałby wprowadzić, szybko niczego nie zmieni – najpierw trzeba będzie sfinansować wychowanie i edukację nowych, liczniejszych pokoleń. Na taką politykę, jeśli miałaby przynieść wymierne skutki nie tylko na poziomie wielkości rodziny, ale i liczebności kolejnych pokoleń, to już ostatnia chwila. Przecież niedługo pokolenia ostatniego wyżu zaczną wchodzić w wiek dojrzały i skończą się dla nich lata najwyższej płodności. Na znaczenie takiej polityki wskazują m.in. eksperci „Związku Dużych Rodzin Trzy Plus”. Tylko czy znajdzie się decydent, który dostrzeże to w odpowiednim momencie i zechce coś zrobić? A może wkrótce zostaną nam tylko opustoszałe place zabaw jak wyrzut sumienia i wspomnienie lat dynamicznego rozwoju…