Wojciech Piotr Kwiatek |
Nie dorobiliśmy się polskiego potwora z Loch Ness. „Paskuda”, czyli polska Nessie z Zalewu Zegrzyńskiego, która przed laty przez jeden sezon budziła emocje całej Polski, dawno popadła w zapomnienie. Czym więc miałyby żyć media w okresie kończącej się kanikuły? Tym, co zawsze w podobnych sytuacjach: powtórkami z PRL. W tym sezonie politycznym ma to jednak dodatkowy smaczek, bo na arenę wraca już nie PRL-bis, a PRL-prim.
Na wyniszczających wojnach w obozie posierpniowym zawsze wygrywała komuna… tfu, tu nigdy przecież żadnej komuny nie było… Wygrywała „socjaldemokracja”. I te swoje 16 proc. zawsze uzbierała… Kanikuła 2011 nie była inna, na ekranach naszych telewizorów znów pojawili się sprawdzeni towarzysze, wiecznie żywi jak Lenin, w sprawdzonych dziełach „socjalistycznej kultury”.
Krajobraz po parcelacji
Podział medialnego tortu zakładał, że Tuskowiczowie mają uprawiać propagandę miłości/nienawiści, zaś Napieralczycy – rosnąć w siłę spokoju i kokietować widownię „dorobkiem kulturalnym” PRL, co Polacy inteligentni inaczej oraz wykształciuchy wręcz uwielbiają.
Ale żeby aż tak?!! Nie do uwierzenia, jak aroganccy mogą być wobec widza ludzie, którym płaci się za tworzenie oferty programowej. Jak miedziane czoło trzeba mieć, żeby bezczelnie i bez końca emitować to samo, te same gnioty, tę samą nieprawdę, tę samą chałturę. Znów walczył „Rudy” i jego dzielna załoga, znów szyki mieszał „hitlerowcom” J-23, a przestępcom z PRL- „Sławek Borewicz”… Para komunistycznych półinteligentów z awansu, Madzia i Stefan, transmitowali złote myśli KTT (który w pewnych niejawnych dokumentach był oznakowany zupełnie innymi literami). No i Najważniejszy dzień życia… Na „osłodę” oczywiście kilka razy był Miś, niby jako obraz „absurdów PRL”, które, jak się dobrze przyjrzeć, są wobec ciężkich absurdów III RP bułką z masłem. Do tego filmy Barei, uznawane już wręcz za święte, wypełniają wciąż istotne z punktu widzenia coraz aktywniejszej dziś neokomunistycznej propagandy zadanie: ślizgają się po powierzchni zjawisk, biorą na celownik tylko bzdury, nie dostrzegają łajdactwa tamtych czasów, ich przyczajonej grozy.
Kto nie zaopatrzył się na czas w Aviomarin, popularny środek przeciwwymiotny, mógł mieć kłopoty…
Będzie śmieszniej
Kampania wyborcza też ruszyła w wakacje, więc trwa od dawna… Medialnie może nieco… hmm… jednostronna, ale przecież zwycięzców się nie sądzi.
Cieszą się ci, którzy stęsknili się za „swoimi”. Choćby za towarzyszką Izą Sierakowską, która jest w grupie ludzi lewicy o poważnych szansach na polityczny comeback. Zadba o to I Mężczyzna III RP, towarzysz Miller, który wie, jak kończyć, żeby nie skończyć. Towarzysza Leszka coraz częściej widzimy w mediach, zwłaszcza tych „niezależnych”, w rodzaju TVN. Jego polityczny geniusz krzepnie w oczach. Nie zabraknie i „mędrca z Mazur”, towarzysza Cimoszewicza, który w Senacie miejsce ma jak w banku i lata politycznego głodu z pewnością sobie powetuje. Pojawia się i inny „niezatapialny” – towarzysz Oleksy, na większości VIP-owskich spędów gość murowany. I wreszcie nie traćmy z oczu i ekranów telewizorów towarzysza Kalisza, który już ustalił, jak to było z „zamęczeniem psychicznym” towarzyszki Blidy i teraz na tym ustaleniu poszybuje jeszcze wyżej i szybciej (Może mógłby on robić za dyżurną „Paskudę”?…). Ci, którzy mają telewizory z dużymi ekranami, zobaczą go w całości, ci, co mają ekrany mniejsze – tylko w części.
Skoro o gwiazdach, trzeba wspomnieć o dwu supergwiazdach. Do „Izby Mędrców” wejdzie z pewnością Stanisław Mikulski, dla przyjaciół „Janek”; z jakiej formacji politycznej – wspominać nie warto. Będziemy mieli też okazję oglądać drugi „gest Kozakiewicza”. Ten owiany legendą moskiewskiej olimpiady tyczkarz również ma się znaleźć na listach wyborczych. I to raczej nie z PiS-u… Tak więc adresatem tego drugiego gestu będziemy tym razem… my.
Prawy rockowy
Przez przypadek trafia się czasem na diament w popiele, a właściwie w tym wypadku w… szambie. Oto w TV Polonia przypomnienie koncertu jednej z najważniejszych grup rockowych lat 80., lidera „buntu rockmanów” – TSA (co podobno miało znaczyć Tajne Stowarzyszenie Antysocjalistyczne!). Koncert odbył się w roku 1982 (!!!). Faceci z „piórami” do pasa, drapieżni, z typowym rockowym emploi… I repertuar: bunt, gniew, gorycz, chwilami bezradność, ucieczka w jakże bezbronną miłość… I refren jednego z ich najlepszych przebojów – Nie ma winnych, wszyscy święci…
Widać to dziś ze szczególną wyrazistością: ci „święci” po dwóch dekadach śmieją się nam w twarz: do kamer, obiektywów aparatów, mikrofonów.
Więc to nieprawda, że nie ma winnych. Winni – to my.