Rok tragicznych doświadczeń

2013/06/28
Artur Stelmasiak

10 kwietnia po raz kolejny wrył się w polską tradycję martyrologiczną. Do grona oficerów pomordowanych przez NKWD w 19 40 roku, dołączyli ich następcy – delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim, najwyższymi zwierzchnikami Sił Zbrojnych oraz wieloma politykami, urzędnikami i działaczami społecznymi. Dlatego zgodnie mówiono, że katastrofa rządowego Tu-154 jest największą tragedią w powojennej historii Polski.

 

Przez nasze narodowe szeregi przeszedł Bóg i przez cieniutką granicę między życiem a śmiercią skinął na tych najbardziej dojrzałych i poprosił ich prosto z samolotu do siebie. Tam, w pobliżu Katynia, jest jakby dyskretny właz do nieba – mówił podczas nabożeństwa żałobnego w katedrze polowej kard. Józef Glemp, prymas senior. – Fundamentem naszego żalu i bólu jest to, że urwała się nadzieja, jaką z tymi osobami łączyliśmy. Dlatego dziś potrzebna nam jest narodowa solidarność bycia razem.

Niespełnione nadzieje

Po 10 kwietnia czas się zatrzymał. Polacy wyszli na ulicę, by masowo zademonstrować swój smutek, żal, ale także przywiązanie do wartości patriotycznych, którym przez całe swe życie hołdował Prezydent RP prof. Lech Kaczyński. Przez pałac prezydencki, gdzie były wystawione trumny z ciałami pierwszej pary, przeszło kilkaset tysięcy osób, by oddać im hołd.


Po 10 kwietnia Polacy wyszli na ulice, by zademonstrować swój smutek, żal, przywiązanie do wartości patriotycznych, którym hołdował prezydent Lech Kaczyński
Fot. Artur Stelmasiak

Natomiast plac przed pałacem był miejscem, skąd rozpoczynały się serwisy niemal wszystkich światowych stacji telewizyjnych. Tuż za dziennikarzami stał zrozpaczony tłum Polaków, którzy przynosili znicze, układali kwiaty. Miejsc, gdzie opłakiwano ofiary katastrofy było więcej. Każdego dnia przylatywały bowiem kolejne transporty trumien. Kolumny czarnych karawanów, żałobne ceremonie kościelne i państwowe stały się częścią krajobrazu kwietnia Anno Domini 2010.

Zwieńczeniem żałoby była Msza św. na placu Piłsudskiego w intencji wszystkich ofiar katastrofy oraz uroczystości pogrzebowe pary prezydenckiej na Wawelu. Niewielkiej części rodaków ta decyzja nie przypadała do gustu. Zaczęli mówić o wojnie polskopolskiej.

Wielu Polaków z niesmakiem przyjęło wypowiedzi Andrzeja Wajdy, który jako pierwszy zaczął krytykować decyzję kard. Dziwisza. Postanowił on bronić Krakowa przed Kaczyńskim. Nowy konflikt wawelski po raz drugi w naszej historii zaczął dzielić Polaków. Spór ten był jałowy, albowiem nikt rozsądny nie sądził, aby kard. Stanisław Dziwisz, w którego władaniu jest katedra, mógł zmienić zadnie i powiedzieć: „temu panu z Warszawy dziękujemy”.

Wojna polsko-polska

Po wygranej prezydenturze przez Bronisława Komorowskiego, nadszedł czas na nową odsłonę polsko-polskiej kłótni. Wawel okazał się słowem wytrychem, z którego zręcznie korzystali rządzący politycy. Ludzie bowiem domagali się obietnicy, że przed pałacem prezydenckim stanie pomnik upamiętniający ofiary smoleńskiej katastrofy. – Czego wy jeszcze chcecie. Przecież został pochowany na Wawelu. Trudno o lepsze upamiętnienie. Żadnego pomnika w tym miejscu nie będzie – słyszeliśmy z ust polityków PO.

Po katastrofie 10 kwietnia Pałac Namiestnikowski przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie urósł do rangi symbolu jedności narodowej. To właśnie atmosferze żałoby i modlitwy harcerze postawili przed pałacem krzyż. Niespodziewanie po wyborach prezydent elekt powiedział, że krzyż zostanie przeniesiony w inne miejsce. Po tym oświadczeniu niemal natychmiast pojawili się „obrońcy”, którzy dyżurowali przy nim dzień i noc. Mówili, że odejdą dopiero wówczas, gdy w tym miejscu ofiary zostaną godnie upamiętnione.

Na początku żądania obrońców krzyża podzielał również prezydent Bronisław Komorowski, który stwierdził, że Maria i Lech Kaczyńscy, wszyscy urzędnicy Kancelarii Prezydenta i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, zostaną upamiętnieni na Krakowskim Przedmieściu. – Czuję się z lekka zażenowany, że muszę to mówić, w sytuacji, jakby to było rzeczą wątpliwą, czy tego typu upamiętnienia będą miały miejsce – podkreślił prezydent Komorowski w rozmowie z KAI. Dlaczego zmienił zdanie?

Wielu analityków sceny politycznej twierdziło, że konflikt wokół krzyża był na rękę rządzącym. Odciągał bowiem uwagę opinii publicznej od problemów ekonomicznych, gospodarczych naszego kraju. W czasie, gdy temat krzyża nie schodził z czołówek wydań telewizyjny i gazet, podnoszono podatki i cięto niektóre wydatki socjalne. – Apelujemy również do mediów, by krzyż nie stał się tematem zastępczym w czasie gdy jest kryzys ekonomiczny, a Polskę po raz kolejny dotknęła powódź – podkreślił bp Stanisław Budzik, sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski.

Ekskomunika wokół in vitro Ci sami radykałowie konflikt wokół krzyża, analogicznie przenieśli na spór o in vitro. Ich zdaniem Kościół nie może mieszać się do polityki, tak samo jak nie może bronić krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Do szczególnej lewackiej histerii, doszło gdy szef zespołu bioetycznego KEP, abp Henryk Hoser, przypomniał, że w Kościele jest coś takiego jak ekskomunika. I nie trzeba jej wcale ogłaszać, ale pod pewnymi warunkami posłowie mogą popaść w nią automatycznie. Dokonując świadomego wyboru opowiedzenia się przeciwko nauce Kościoła, w dziedzinie nietykalności życia ludzkiego od poczęcia, aż do naturalnej śmierci, człowiek może sam wyłączyć siebie ze wspólnoty Kościoła.

Choć w tym wypadku automatyczna ekskomunika zależy od wielu czynników i sumienia, to jednak abp Hoser sam sobie jej nie wymyślił, ale zrobił to papież zatwierdzając Kodeks Prawa Kanonicznego. – W dyskusji o in vitro i aborcji niektórzy twierdzą, że nie boją się ekskomuniki, bo mają swoje sumienie. Nawet złodziej i zbrodniarz ma sumienie, jednak jest ono bardzo zniekształcone – podkreśla ks. prał. Marian Rajchel z Przemyśla.

Liberalni politycy odbili piłkę w stronę Kościoła, przy głośnym dopingu mediów mówili, że biskupi szantażują i zastraszają polityków. Szybko na lewicy obudził się straszny „lament i zgrzytanie zębów”. Pytanie dlaczego, czy ze strachu przed ekskomuniką, czy też z obawy przed głosowaniem?

Jedno jest pewne. Nawet, gdy sami zaczną zaklinać rzeczywistość, to nie znaczy, że ją zmienią. Nawet tak czołowi politycy jak Grzegorz Napieralski, czy Małgorzata Kidawa-Błońska, nie są w stanie zmienić – specjalnie dla swoich posłów – prawa kanonicznego. Nie pomoże w tym też „peregrynacja” Janusza Palikota przed rezydencje najważniejszych polskich biskupów. Trzeba też jasno przypomnieć, że nikt ich z Kościoła nie wygania, tylko ostrzega, iż sami się mogą z niego wygonić.

Przy debacie o in vitro hipokryzja polityczna sięgnęła szczytów. Środowiska, które od lat opowiadały się za przerywaniem ciąży oraz upowszechnieniem środków antykoncepcyjnych zaczęły zarzucać Kościołowi katolickiemu, że jest przeciwko życiu.

Oczekiwana beatyfikacja

Poza wieloma tragicznymi wydarzeniami, w 2010 roku mieliśmy również powody do radości i dziękczynienia. Najważniejszym z nich była zapewne beatyfikacja kapelana ludzi pracy i męczennika komunizmu ks. Jerzego Popiełuszki. Wydarzenie to było szczególnie doniosłe dla osób związanych z parafią św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Wielu z nich przyjeżdżało w to miejsce z całej Polski od blisko 30 lat. Dlatego też kilkaset tysięcy osób, które w czerwcu przyjechały na plac Piłsudskiego, aby uczestniczyć w uroczystościach beatyfikacyjnych, nikogo nie zdziwiło.

Najbardziej przejmujący był jednak widok Marianny Popiełuszko – kobiety lekko pochylonej, z laską w ręku, wpatrzonej w usytuowany na wprost niej portret jej błogosławionego syna. – Bardzo wzruszające jest świadectwo Mamy naszego Błogosławionego, pani Marianny Popiełuszko: „Mój syn, Ksiądz Jerzy, był przez całe życie człowiekiem głęboko wierzącym. (…) Kiedy służył w wojsku, odmawiał Różaniec pomimo zakazu dowódcy. Nigdy nie słyszałam, by żalił się na Pana Boga – wspominał wysłannik Benedykta XVI abp Angelo Amato. Po beatyfikacji, do sanktuarium bł. Popiełuszki na Żoliborzu, zaczęły przyjeżdżać jeszcze większe tłumy. Wiele parafii wystąpiło o relikwie męczennika. W całym kraju powstają też kościoły pod jego wezwaniem. Teraz Polska czeka na jego beatyfikację.

Rok 2010 nie był więc w całości usłany jedynie kolcami. Były też chwile podniosłe i radosne. Mimo tego zapadnie w naszej pamięci 10 kwietnia, jako najczarniejsza data w powojennej historii Polski. Mimo usilnych starań, nie uda się nikomu tego faktu zmarginalizować.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej