Z prof. Włodzimierzem Marciniakiem z Instytutu Studiów Politycznych PAN o współczesnej Rosji rozmawia Łukasz Kobeszko |
Obserwując polską debatę dotyczącą problematyki rosyjskiej można odnieść wrażenie, że dość łatwo przychodzi nam diagnozowanie panującej na Wschodzie sytuacji politycznej.
Moim zdaniem, problem z naszym zrozumieniem Rosji nie leży w dobrej diagnozie i braku umiejętności wyciągnięcia z niej praktycznych wniosków, lecz właśnie w niewłaściwej, bądź niewystarczającej diagnozie.
Pierwszym rzucającym się w oczy stereotypem jest coś, co nazwałbym „kremlinocentryzmem”. Widzimy Rosję tylko przez pryzmat Kremla, a nawet jednej, konkretnej osoby – przywódcy tego kraju. Widzimy symbol instytucji politycznej, ale nie dostrzegamy rosyjskiego społeczeństwa, ogromnej prowincji rosyjskiej. Ten stereotyp owocuje naiwnym spojrzeniem naszych polityków, że jeżeli ktoś znajdzie klucz do porozumienia z rządzącą na Kremlu elitą, to załatwi całkowicie kwestię porozumienia z Rosją. Tak jednak nie jest, i myśląc w ten sposób w zasadzie wszyscy nasi politycy ponieśli porażkę.
Drugim problemem jest wspomniane już uogólnienie. Obserwując konkretne działania rosyjskie, jak w sprawie Katynia, opisujemy je na zasadzie ogólnej, przypisując czyn, artykuł prasowy lub deklarację jednej instytucji, całej Rosji. Często widzimy to na poziomie tytułów gazetowych, np. „Rosja znów kłamie w kwestii katyńskiej”. Zawsze można jednak powiedzieć, że kłamie jakiś konkretny urzędnik, redakcja prasowa lub sąd, lecz nie cały kraj. Oczywiście, opisując politykę zagraniczną nie unikniemy nigdy uogólnień, ale mam wrażenie, że na gruncie relacji polsko-rosyjskich tego typu „rozszerzanie zakresu winy” przerodziło się w stereotyp. Sądzę, że błędnie przyjęliśmy założenie, iż Rosja jest monolitem, zawsze działającym w identyczny i automatyczny sposób.
Prof. Włodzimierz Marciniak: Sądzę, że błędnie przyjęliśmy założenie, iż Rosja jest monolitem
Ten monolit jest jednak dość zróżnicowany wewnętrznie…
Istotnie, dlatego też takie stereotypy zaciemniają nam obraz Rosji. Nie powinniśmy sądzić, że obecna struktura władz rosyjskich nie jest strukturotwórcza. Wokół niej buduje się jednak jakaś realna struktury społeczna i nie powinniśmy sądzić, że wszystko w tym kraju zależy wyłącznie od mocy i woli jednego człowieka. Zresztą dotknęliśmy w tym miejscu dość już starego dylematu w polskiej myśli politycznej, sięgającego jeszcze XIX wieku. Jeden z generałów powstania listopadowego, Henryk Kamieński pisał, że Polacy sądzą, iż w Rosji o wszystkim decyduje car, a tak nie jest, bo głównym decydentem jest nie władca, lecz państwowa biurokracja. A biurokracja to przecież bardzo rozbudowana i rozczłonkowana struktura społeczna, kreowana przez stosunki i relacje z władzą.
Czyli jednak mamy do czynienia z pewnym, co prawda różnie definiowanym zakresem swobody u naszych wschodnich sąsiadów? Czy słusznie uważamy te wszystkie poglądy tylko za umiejętny kamuflaż jednej, neoimperialnej strategii Rosji wobec świata?
Nie da się ukryć, że przytoczone przykłady rosyjskich debat ideowych zawierają w sobie wiele zalążków manipulacji i mogą być przez Kreml odpowiednio wygrywane. Przy takiej okazji warto jednak zapytać, na ile projekty ideowe czy propagandowe, o których Pan wspomniał, rzeczywiście funkcjonują w społeczeństwie rosyjskim, mają jakiś realny oddźwięk, czy są tylko pomysłami ośrodków skupionych wokół administracji prezydenta… Czy idee euroazjatyzmu rzeczywiście przenikają dusze i umysły współczesnych Rosjan? Pomysły Karaganowa lub Dugina mogą być różnie przyjmowane w zależności od położenia geograficznego – hasło euroazjatyzmu inaczej przecież brzmi dla Rosjan mieszkających na Syberii, a inaczej dla mieszkańców Europy Wschodniej. Tego typu niuanse warto rozważyć.
Co zatem Pana zdaniem definiuje sytuację rosyjską?
Przynajmniej od XVII wieku, a może nawet, jak zauważył Pan na wstępie od czasów Iwana Groźnego, Rosję definiuje rozłam i podział na różnie rozumianą większość. Z jednej strony mamy zbiór określany mianem ludu bądź narodu (ros. narod), z drugiej, grupę, którą najlepiej określa pojęcie „włast`” (z ros. władza lub organy władzy). Charakter relacji pomiędzy obydwoma grupami opiera się na wzajemnym wyobcowaniu. Treścią zaś tej relacji jest najczęściej tzw. modernizacja. Podstawowym elementem wynikającym z tego stanu rzeczy wzajemna deprywacja obydwu grup tworzących Rosję. Już XVII-wieczne reformy religijne patriarchy moskiewskiego Nikona (zmiany w liturgii i obrzędowości prawosławnej wprowadzone przez tego hierarchę spowodowały rozłam w rosyjskiej Cerkwi i powstanie prześladowanej grupy staroobrzędowców, (ros. raskolników) nie uznających reform – przyp. ŁK) na wieki utrwaliły pewien schemat kulturowy, który w kolejnych odsłonach historii jest powtarzany. Kolejną realizacją takiego schematu były reformy cara Piotra I, usiłującego narzucić Rosji zachodnioeuropejski absolutyzm oświecony.
Polacy często nie zdają sobie z tego sprawy, chociaż podobnego co Rosjanie schematu razkołu (z ros. rozłamu) doświadczają obecnie sami. Sądzę, że tak samo jak na Wschodzie, obecny polski rozłam przekroczył już dawno granice sporu politycznego i stał się rozłamem kulturowym, istniejącym na poziomie systemu wartości i postrzegania świata. O ile w Polsce wspomniany rozłam jest zjawiskiem bardzo świeżym, to społeczeństwo rosyjskie jest od wieków skonstruowane wokół takiej osi. Osobiście nie dostrzegam jednak, aby w Polsce rozumiano, jak bardzo społeczeństwo rosyjskie jest rozbite i podzielone. Czasami z zewnątrz postrzegamy Rosję jako monolit, ale jest monolit pęknięty…
Wielu obserwatorów zachodnich, ale także rosyjskich politologów skupionych wokół administracji Dmitrija Miedwiediewa widzi ponowne odwzorowanie wspomnianego przez Pana schematu rozłamu podczas niedawnych protestów społecznych. Igor Jurgens twierdzi, że protesty te były wynikiem rosnących aspiracji tworzącej się rosyjskiej klasy średniej.
Postać Igora Jurgensa jest dobrym kluczem do zrozumienia dyskutowanego problemu. Podczas prezydentury Miedwiediewa stworzył on szeroką koncepcję modernizacyjną, którą sam nazwałem utopią. Opracowany pod kierunkiem politologa raport „Rosja pożądanego jutra” doskonale odzwierciedla sposób myślenia rosyjskiej „własti”. Ośrodek wokół Miedwiediewa dążył po prostu do odgórnej modernizacji. Według tego schematu, modernizacja rozpoczyna się od przyjęcia utopijnej koncepcji, która społeczeństwo powinno przyjąć, a nie od osiągniętego w danym momencie stopnia rozwoju kraju. Co więcej, raport modernizacyjny Jurgensa wyraźnie stwierdził, że obecnie nie istnieją w Rosji przesłanki do rozpoczęcia modernizacji. Podobnie rzecz się ma także z projektem unii Rosji i UE, stworzony przez Siergieja Karaganowa, gdzie modernizacja Rosji ma nastąpić dzięki sojuszowi energetycznemu i surowcowemu (zakładający wspólne wydobycie, produkcję i transport surowców) z Zachodem.
Taka sytuacja panuje więc w Rosji od czasów Iwana Groźnego…
Tak, z tym że nie zawsze odbywa się to poprzez przelew krwi i represje. Może to przejawiać się w formach bardziej humanitarnych, jak mawiają Rosjanie – „wegetariańskich”. Sama istota tego systemu pozostaje niezmienna i co ciekawe, projekty modernizacji w stylu Karaganowa i Jurgensa są bliźniaczo podobne, niezależnie od tego, że pierwszy z nich jest bliżej związany z Władimirem Putinem, a drugi z Miedwiediewem.
Przyjęło się uważać, iż rosyjska polityka zagraniczna ma charakter nieobliczalny i agresywny.
Już na początku lat 90. miało miejsce niezwykle charakterystyczne wydarzenie, dobrze ilustrujące paradygmat rosyjskiej polityki zagranicznej. Na konferencji przeglądowej w Sztokholmie, ówczesny szef rosyjskiego MSZ Andriej Kozyriew wystąpił z przemówieniem, które powszechnie odebrano jako koniec zbliżenia z Zachodem i powrót Moskwy do twardej retoryki zimnowojennej, szczególnie, że minister podkreślił, iż Rosjanie będą zdecydowanie bronić swojego interesu narodowego, który jest sprzeczny z interesami Zachodu i USA, przy użyciu wszystkich możliwych środków. Wystąpienie spowodowało spore zamieszanie, ogłoszono przerwę. Po niej Kozyriew ponownie wszedł na mównicę i stwierdził, że jego słowa były żartem i ilustracją, jak wyglądałaby rosyjska polityka zagraniczna, gdyby władzę na Kremlu objął nacjonalista Władimir Żyrinowski. Dyplomata zapowiedział, że dopiero teraz wygłosi właściwe przemówienie. Przekaz tego politycznego happeningu był jasny: Rosja może być nieobliczalna, ale póki my trzymamy władzę w garści, nic Zachodowi nie grozi. Jednakże w nadchodzących latach rosyjska polityka zagraniczna powoli ewoluowała w stronę tez z pierwszego przemówienia. Polityka rosyjska ma charakter „trawestacji”, i nigdy nie jest nieobliczalna. Agresja na Gruzję w sierpniu 2008 roku była posunięciem, przed którym Moskwa ostrzegała Zachód na długo wcześniej.
Wracając na grunt relacji polsko-rosyjskich, Z kim rozmawiać?
Polityka zagraniczna gabinetów rządzących od 2007 roku opierała się na zupełnie innym założeniu – na tym, iż można się dogadać nie z Rosją intelektualistów i pisarzy, ale z Rosją KGB. I bilans tego „dogadywania się” mamy taki, jak każdy widzi. Oczywiście, jest to jednak bardzo poważny dylemat, nie tylko dla rządu, ale również opozycji, elit i wszystkich Polaków. Z kim w Rosji rozmawiać? Na co liczyć? Jeżeli za punkt wyjścia przyjmiemy stanowisko partii rządzącej w Polsce, że z pola relacji na linii Rosja-UE należy wyeliminować spór polsko-rosyjski, gdyż utrudnia on naszą politykę w ramach Unii, to można powiedzieć, że się to udało. Stanowisko unijne wobec Rosji jest mniej spolaryzowane niż kilka lat temu – we wspólnocie nie ma tak bardzo wyrazistego bieguna prorosyjskiego w postaci Włoch lub Niemiec, nie ma też bieguna antagonistycznego w postaci Polski. To jednak tylko pozory, gdyż jak w znanej anegdocie możemy powiedzieć, że operacja się udała, lecz pacjent zmarł. W tym wypadku rolę pacjenta odgrywają same relacje polsko-rosyjskie. Są one kompletnie puste. Poza powtarzanymi frazesami, że są dobre, nie zawierają kompletnie żadnej treści. Symbolicznym podsumowaniem tego stanu są obchody drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej, gdy nasza delegacja rządowa pod przewodnictwem ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego spotkała na miejscu tragedii odjeżdżającą delegację rosyjską z przewodniczącym Dumy Siergiejem Naryszkinem. Przewodniczący delegacji wymienili niejako przypadkowo parę uprzejmych zdań i każdy poszedł w swoją stronę. Nawet wieńce złożone zostały w oddzielnych miejscach. Trudno o lepszą ilustrację obecnych „dobrych relacji” polsko-rosyjskich. Są one „dobre”, bo nie mają żadnej treści.