Rozmawiamy z kard. Józefem Glempem, prymasem seniorem, sekretarzem prymasa Stefana Wyszyńskiego w latach 1967-1979 |
Upływający trzydziesty rok od śmierci Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego, nazywanego nie bez racji Prymasem Tysiąclecia, to dobra okazja do spojrzenia z perspektywy naszych czasów na znaczenie i wymiar historyczny prymasowania tego wybitnego męża Kościoła i patrioty. Eminencja był kiedyś Jego sekretarzem i następcą na stolicach arcybiskupich warszawskiej i gnieźnieńskiej. To niezwykła perspektywa pozwalająca spojrzeć na czasy prymasowania i wciąż żywe ich owoce. Proszę o podzielenie się tym doświadczeniem.
Miejsce i czas spędzony w bliskości prymasa Wyszyńskiego pozwoliły mi się z nim zapoznać i związać. Zetknąłem się z księdzem prymasem, gdy byłem jeszcze klerykiem, jeszcze przed jego uwięzieniem. Wkrótce prymas został aresztowany i nie mógł już nam udzielić święceń. Zostałem wyświęcony przez biskupa pomocniczego w Poznaniu. Ale my młodzi kapłani, wychowankowie Seminarium Gnieźnieńskiego, stale odczuwaliśmy jego bliskość, już nie bezpośrednią, ale duchową. Odczuwaliśmy, że on jest władz przeciwko tym wszystkim, którzy do tej władzy pretendowali, choć wielu z tych hierarchów to byli uczciwi kapłani dbający o Kościół.
To były dramatyczne i trudne czasy dla Kościoła w Polsce.
Tak jak wielu kapłanów z mojego rocznika przeżywałem ciężkie chwile. Trzech kolegów z ostatnich lat pobytu w seminarium aresztowano. To był dla nas wielki wstrząs. I o to chyba chodziło władzom komunistycznym.
Diecezje na ziemiach zachodnich podporządkowane prymasowi Wyszyńskiemu były szczególnie mocno napiętnowane. Obowiązywał nas dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych i to władza ludowa decydowała, czy ktoś pójdzie na wikariat, czy nie. Z mojego rocznika 29 wyświęconych tylko 4 dostało pozwolenie na pójście na parafię. Reszta miała wracać do domu albo iść gdziekolwiek, na tułaczkę. Kard. Wyszyński o tym wszystkim wiedział.
Zmiany październikowe w kraju, uwolnienie prymasa wpłynęły na los i na was, młodych kapłanów?
Pierwsze, co uczynił prymas Wyszyński po uwolnieniu z więzienia przez wracającego do władzy Gomułkę, to podjęcie starań o zniesienie dekretu o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Dopiero wtedy mogliśmy pójść na parafie jako księża funkcjonujący w ramach diecezji. Ksiądz prymas bardzo troszczył się o nasz los.
Ja zostałem wtedy delegowany na studia do Rzymu, ale wyjazd się przeciągał. Pełniłem wtedy zadania duszpasterskie w parafiach, byłem kapelanem sióstr, prefektem. Wreszcie dzięki pośrednictwu sekretariatu prymasa Wyszyńskiego otrzymałem paszport i wyjechałem do Rzymu.
Jak okres studiów wpłynął na życiową drogę Jego Eminencji?
W Rzymie mieliśmy zapewnione stypendium i mogliśmy się uczyć. To był koniec lat 50. Kard. Wyszyński już wtedy przyjeżdżał do Rzymu. Wkrótce rozpoczął się Sobór Watykański II. Kardynałowie Wyszyński i Wojtyła przyjeżdżali na sobór, gdy dostali paszporty, bo władza raz dawała te paszporty, a innym razem nie dawała. Zresztą nie wszyscy biskupi dostawali pozwolenia na wyjazd. Ale było to jakieś otwarcie na inny świat dla biskupów nie tylko polskich, ale i litewskich, oraz innych z obszaru wpływów sowieckich. Mogli przyjeżdżać na sobór. Okazało się, że sobór wpłynął nie tylko na reformę Kościoła, ale także na wspólnoty polityczne.
Po studiach możliwy był powrót do kraju?
Po powrocie do kraju pracowałem w Gnieźnie, trochę w Sądzie Biskupim, trochę w kurii, a po paru latach kard. Wyszyński zabrał mnie do Warszawy i od końca 1967 r. pracowałem w sekretariacie prymasa Polski, gdzie było nas kilku. Kierownikiem sekretariatu był ks. Goździewicz. Zajmowaliśmy się różnymi zagadnieniami, tłumaczyliśmy dokumenty na łacinę, włoski, włączaliśmy się w pracę Sądu Arcybiskupiego, referowaliśmy różne zagadnienia. Byłem też asystentem prawa rzymskiego na ATK. To było intensywne, pożyteczne i pogodne życie, bo kard. Wyszyński był człowiekiem wrażliwym na sprawy współpracowników, interesował się ich życiem. Dbał o Kościół i ojczyznę, ale także o ludzi.
Wielu zapamiętało kard. Wyszyńskiego jako surowego hierarchę.
On umiał być takim dostojnym hierarchą, gdy było trzeba. Bardzo cenił urząd prymasa, bo wiedział, jak wiele dobra od tego zależy. Ale był serdecznym, życzliwym człowiekiem. Rozmawiał ze wszystkimi na różne tematy. Codziennie spacerował po ogrodzie na Miodowej. W czasie tych spacerów rozmyślał, co mado zrobienia w ciągu dnia.
Stosunkowo mało znany jest udział Prymasa Tysiąclecia w Soborze Watykańskim II. A odegrał on tam znaczącą rolę.
Gdy prymas przyjeżdżał do Rzymu, mieszkał u sióstr nazaretanek, a potem w Papieskim Instytucie Polskim. Tam była jego rezydencja. Mieszkali tam księża studiujący w Rzymie. Ja tam także mieszkałem. Tam mogliśmy przyjmować biskupów uczestniczących w soborze, pomagać im w miarę możliwości. Widzieliśmy, jak zbierają się na zebrania i jak modlą się w kaplicy instytutu. Oni chętnie z nami rozmawiali. W ten sposób udzielał się nam duch soboru. Niektórzy z nas pracowali w Biurze Prasowym Soboru, gdzie dyskusje na różne tematy były bardzo żywe. Dzięki temu wiedzieliśmy, co się dzieje na soborze.
Kard. Wyszyński był bardzo szanowany, był wielkim autorytetem. Przeszedł przecież przez trudny czas uwięzienia i pozostał wierny Kościołowi. Wyróżniał się już wtedy kard. Wojtyła jako intelektualista, obeznany w dziedzinie etyki, w sprawach świata, do którego miał iść Kościół. Patrzyliśmy z bliska na tych naszych pasterzy, widzieliśmy ich pobożność, oddanie modlitwie, wiedzieliśmy o ich rozmowach na tematy poruszane na soborze.
Zetknął się zapewne ksiądz kardynał w Rzymie z głośną sprawą listu biskupów polskich do biskupów niemieckich.
Słyszeliśmy o redagowaniu tego listu. Właściwie było to zaproszenie poszczególnych episkopatów europejskich na jubileusz 1000-lecia chrztu Polski. Ale najważniejszy był list do Episkopatu niemieckiego, który zawierał istotne elementy przesłania soborowego: praktykowanie miłości w codziennym życiu publicznym. Z tego przesłania soborowego powstała myśl opracowania listu, który byłby zaproszeniem, a jednocześnie przeproszeniem i prośbą o wybaczenie. Wiem, że dyskusje wokół tego listu trwały bardzo długo.
Kardynał Józef Glemp: Prymas Wyszyński stworzył podstawy do rozwoju Kościoła w Polsce
Reakcja władz w Warszawie po publikacji listu, którego oryginał był w języku niemieckim, była – można powiedzieć – histeryczna. Przetłumaczono go z licznymi błędami. Władze demonstrowały oburzenie, co częściowo udzielało się i Polakom, którzy dobrze jeszcze pamiętali krzywdy zadane przez Niemców w czasie wojny. Trudno więc było o postawę przebaczenia, za co… za to, że nas napadli, mordowali, zakładali na naszych ziemiach obozy koncentracyjne… Ale patrząc w duchu soboru, można było dostrzec, że w ciągu wieków i my wyrządzaliśmy krzywdę Niemcom. I za to biskupi przepraszali.
W Berlinie jest teraz czynna wielka wystawa poświęcona 1000-leciu sąsiedztwa polsko-niemieckiego. Myślę, że jest ona efektem tego wielkiego przesłania soborowego, które u nas zaowocowało sławnym orędziem do biskupów niemieckich.
Kard. Wyszyński ma swój udział w procesie odnowy i reform w Kościele podjętych przez Sobór Watykański II.
Sobór rzeczywiście dokonał rewizji życia duchowego, zwłaszcza liturgii poprzez pogłębienie nauki Kościoła, jakie ma on zadania wobec siebie i świata. Cały ogromny materiał doktrynalny na ten temat został podzielony na wiele dokumentów. Wrażliwym tematem była liturgia, gdzie pozwolono na używanie wszystkich języków, oraz reforma kalendarza liturgicznego. Sobór wypracował inne spojrzenie na duchowość, dostęp do Eucharystii. Wszystko to miało służyć pogłębieniu świętości w człowieku.
Nie zawsze było to właściwie rozumiane, a często nadużywane jako dowolność nawet w odniesieniu do sakramentów np. sakramentu pojednania. Interpretowano to jako możliwość rozluźnienia przepisów. Sobór jednak, dając mniej rygorystyczne wskazania, wzywał do większego wysiłku duchowego w zdobywaniu świętości. Dlatego pojawiły się i odstępstwa, i zubożenie Kościoła. Ale to była także planowa praca przeciwników soboru.
Sam zaś sobór wnosił dużo dobrego w unormowanie stosunków między Kościołem a państwem, światem religijnym a politycznym. Dość wyraźnie zostało to zaznaczone w dokumencie końcowymGaudium et spes (O Kościele w świecie współczesnym). Podkreślano tu sprawy polityki, rodziny, wychowania w szkołach, seminariach. Akcentowano sprawy ekumenizmu, ukazując możliwość dialogu między chrześcijaństwem a wielkimi religiami świata. To była wielka nowość tego soboru, który wniósł odnowę życia społecznego dotyczącą nie tylko wierzących, ale wszystkich ludzi.
Kard. Wyszyński uchodził za bardzo umiarkowanego zwolennika zmian proponowanych przez sobór.
Wyszyński miał bardzo rozumne spojrzenie; nie lubił nowinek, które się nagłaśnia. Opowiadał się za dogłębnym, a nie hasłowym zbadaniem nowości. Uważał, że wszystko wymaga przemyślenia i stopniowego adoptowania nowości. Bardzo poważnie traktował misterium wiary zawarte w liturgii, Mszy św., języku, odmawiania brewiarza, udzielaniu sakramentów świętych.
U nas dokumenty dotyczące zmian soborowych w liturgii zostały wiernie przetłumaczone i wydrukowane. Nie było popisu czy prześcigania się w szybkości zmian. Niektórzy uważali, że Wyszyński opóźnia wprowadzenie zmian, ale on wprowadzał je solidnie na miarę chłonności duszpasterskiej.
Pamiętam, że powierzono mu wielki referat o wychowaniu seminaryjnym. Wyszyński kontynuował naukę Soboru Trydenckiego, uwzględniając rozwój teologii na odcinku społecznym i psychologicznym. Zależało mu na uporządkowanej wizji Kościoła. Ten wykład na soborze był bardzo dokładnie studiowany. Nie we wszystkim sobór poszedł za tymi wskazaniami. Bardziej starano się uwzględnić świat współczesny, literaturę, włączyć duchowość w świat ekonomii i polityki. Ojcowie soborowi dobrze wyważali, aby niczego nie pominąć z wielkiego dorobku przeszłości i uwzględniać osiągnięcia nowych czasów.
Wiele kontrowersyjnych spraw wprowadzano pod pozorem wierności duchowi soboru, a nie samym dokumentom soborowym.
Mogę powiedzieć, że pojawili się ludzie, którzy chcieli zdobyć rozgłos na propagandzie soboru. A byle jak mówić o soborze było łatwo. Pozostały książki, artykuły, nazwiska ludzi krzykliwych, głośnych, ale to nie było w duchu soboru. Kościół natomiast zajmował się soborem bardzo rzetelnie, co wymagało czasu. I Wyszyński rzeczywiście nie przyspieszał, bo chciał to zrobić bardzo rzetelnie.
Kard. Wyszyński jest postrzegany jako zwolennik przymierza katolicyzmu z polskością, co przejawiało się choćby w realizacji programu Wielkiej Nowenny Tysiąclecia Chrztu Polski.
Prymas Wyszyński bardzo szczegółowo obserwował życie duszpasterskie w Polsce i widział potrzebę zmian. To był chyba jeden z najbardziej postępowych duszpasterzy polskich i tak była zaprogramowana dziewięcioletnia Wielka Nowenna z programem problematyki katechetycznej, teologicznej. I to było ujęcie odnawiające. W trakcie Wielkiej Nowenny, która zaczęła się pod koniec lat 50. ubiegłego wieku, przychodzi nowy impuls – sobór.
Jak w pracy duszpasterskiej Prymasa Tysiąclecia przejawiał się jego kult Matki Bożej?
Wątek teologii maryjnej był i jest w Polsce bardzo silny. Rozwinięta też jest praktyka czci i kultu Matki Bożej. Mamy przecież w naszej historii przejawy obrony jedności naszej wiary, narodowości, np. w okresie najazdu szwedzkiego czy późniejszej germanizacji w zaborze pruskim. Kard. Wyszyński był bardzo wybitnym teologiem maryjnym. Włączył do Wielkiej Nowenny wiele elementów maryjnych. Zawierzenie końcowe nawiązywało do ślubowań Jana Kazimierza z XVII wieku, kiedy to takie zawierzenia były popularne. To nie przeszkadzało żadnemu dogmatowi. Zresztą biskupie zawołanie herbowe prymasa Wyszyńskiego Soli Deo (Samemu Bogu) najlepiej o tym świadczy. Sam prymas doznał osobiście od Matki Najświętszej wiele łask i bardzo był jej wdzięczny. Pielęgnował maryjne ruchy młodzieżowe, zwłaszcza Ruch Pomocników Maryi, które poprzez pryzmat pobożności maryjnej przybliżały całość prawd wiary katolickiej. Takie maryjne, bardziej uczuciowe podejście do wiary odpowiada Polakom. I to się przewija w całych przeszło już tysiącletnich dziejach Kościoła w Polsce.
W czasach komunizmu prymas Wyszyński dzięki niezachwianej obronie Kościoła, kiedy to nie cofnął się przed wieloma szykanami, trudnymi doświadczeniami, włącznie z uwięzieniem, urasta do roli męża stanu, wielkiego autorytetu.
Prymas nie uważał siebie za polityka, choć rozumiał, że prymasostwo w jego pojęciu i w ówczesnych warunkach miało ogromne znaczenie dla Polski. I nie uchylał się od tych obowiązków. Zawsze podkreślał rolę Polski, jej przeszłości, mowy, kultury, literatury, rozszerzania się na świat. Prymas był wielkim patriotą. Kochał Polskę, jej przeszłość, nawiązywał do tej przeszłości, ale patrzył w przyszłość, bo uważał, że Polska może się rozwijać tylko w oparciu o zasady katolickie. Stąd też jego nauczanie było zawsze związane z podstawowymi zasadami, na których opierała i rozwijała się polskość. W jego pojmowaniu spraw narodu i wiary Jasna Góra była zawsze tym pierwszym bastionem. Ale były też i inne sanktuaria, które umacniały sprawy wiary i Kościoła na poszczególnych terenach, w parafiach. Koronował wiele obrazów, nawiedzał sanktuaria, modlił się w wielu takich miejscach. Jego listy pasterskie akcentowały pobożność maryjną. Widział w Maryi najbliższe odniesienie się do Chrystusa jak Maryja, a Chrystus to nasze zbawienie. To jest ta linia prymasa Wyszyńskiego teologiczne bardzo poprawna. Uważał, że macierzyństwo Maryi i jej opiekuńczość jest bardzo ważna dla Polski.
Troska o odnowę życia religijnego, duchowego w parafiach i budowa nowych kościołów świadczą o historycznym wkładzie prymasa Wyszyńskiego w umacnianie i przetrwanie Kościoła w Polsce.
To była praca już nie tyle prymasa, co biskupa Gniezna i Warszawy. Robił to, co i inni biskupi, bo trzeba było nowych kościołów, sal katechetycznych w rozbudowujących się miastach. Potrafił dostrzegać inwencje w społeczeństwie wśród młodych księży. Gdzie tylko mógł, pomagał, wspierał takie inicjatywy. Bolał nad sytuacją w Bydgoszczy. To miasto niespotykanie szybko się rozwijało, a nowych kościołów nie przybywało. Głośno zwracał się z ambony do władz o pozwolenie na budowę kom. Rezultat tego był dość nikły. Odpowiadając na konkretne potrzeby, prymas przyjął śmiałe rozwiązanie – kapliczki na cmentarzach ustanawiał kościołami parafialnymi. To było coś nowego, dzięki temu powstało kilka parafii mających kościoły czy kościółki na cmentarzu. Powstawała wspólnota parafialna, sprawowano Eucharystię, był ksiądz, były księgi metrykalne, wytyczano granice parafii. Następowało uporządkowanie pracy duszpasterskiej. To była wielka odwaga prymasa. Opierał się na dzielnych księżach, którzy nie bali się mieszkać gdzieś kątem, na cmentarzu. Sam pamiętam takiego księdza, który na kuchence miał zakrystię, a w domu prywatnym jego matki był kościół, do którego należało kilka tysięcy parafian, odprawiane były msze. To była religijność trudna dziś do zrozumienia. Wbrew wszystkiemu wyrastała na kamieniu. Prymas Wyszyński popierał takie inicjatywy księży, pomagał w rozszerzaniu instytucji parafii. Sam był bardzo serdecznie nastawiony do ludzi. Gdy było w jakimś kościele bierzmowanie, to przy okazji zawsze błogosławił niemowlęta i małe dzieci. Na spotkania z nim przychodziło tysiące ludzi, a on nie szczędził sił, żeby każdemu dziecku zrobić krzyżyk na czole. Doprawdy nadzwyczajna była gorliwość duszpasterska prymasa Wyszyńskiego. Chętnie podejmował wizytacje duszpasterskie w parafiach, na ile mu czas pozwalał. Odprawiał msze, rozmawiał z księżmi, ludźmi, zwiedzał parafie, spotykał się z kółkami różańcowymi, zespołami modlitewnymi, które wtedy mogły istnieć.
Wielka była troska prymasa Wyszyńskiego o naukę i uczelnie katolickie.
Rozwój nauki to było bardzo odpowiedzialne zadanie. Otworzenie ATK miało przecież na celu stworzenie jednego ośrodka dla całej Polski, dla seminariów, uniwersytetów, tak jak to zrobiono w Zagorsku pod Moskwą. Kard. Wyszyński bardzo mocno się temu sprzeciwiał. To również przyczyniło się do jego uwięzienia. Seminaria były wtedy przepełnione, brakowało miejsca. Pamiętam ciasnotę w seminarium w Gnieźnie. Mieliśmy piętrowe łóżka. W kaplicy nie mogliśmy się pomieścić. Nie było mowy, żeby komasować te seminaria. KUL był bardzo oddany prymasowi jako swojemu wychowankowi. Prymas bardzo się opiekował tą uczelnią, a ja kontynuowałem tę opiekę. W Episkopacie była komisja, która zajmowała się KUL-em i na jej czele stał prymas. Starał się o kształcenie sióstr zakonnych na osobnych kursach. Powoływał tzw. „instytuty życia religijnego” w miastach nawiązujące do wzorów przedwojennych, żeby ludzie świeccy mogli się dokształcać w zakresie życia duchowego i wiedzy o religii.
Jaki Kościół w ojczyźnie zostawił nam 30 lat temu Prymas Tysiąclecia, odchodząc do Pana?
Prymas Wyszyński walczył przede wszystkim o utrzymanie Kościoła, ale też dał podstawy do rozwoju. To, co on zaczął i było małe za jego czasów, rozwijało się potem w duże, bo miało solidne podstawy. Stąd ATK przyjął jako koncepcję państwową, która miała służyć zredukowaniu religii chrześcijańskiej do poddanej władzy państwowej. Nie lękał się jednak przyjąć tej uczelni, bo wiedział, że znajdą się dobrzy ludzie, którzy pokierują nią w duchu Kościoła. No i sama akademia się rozrosła i stała się uniwersytetem jego imienia. Dał początek wielu sprawom, które się rozwinęły. Po nim konsekrowałem wiele świątyń, koronowałem wiele obrazów Matki Boskiej. Był więc zapoczątkowany rozwój, który trafiając na sprzyjające okoliczności, mógł się ugruntować. Można powiedzieć, że to dzięki temu dziś Kościół w Polsce jest bardzo silny. To prawda, że dziś mniej ludzi praktykuje, mniej jest powołań kapłańskich, ale przecież i populacja Polaków jest mniejsza. Ale też to, że ktoś nie chodzi do kościoła, nie jest ostatecznym kryterium, że nie jest katolikiem. Dziś panuje większa swoboda moralna, większe są zaniedbania, potrzeba wygody. To są zagrożenia, które są wyzwaniem dla dzisiejszego Kościoła. To się rozszerza i zadaniem Kościoła jest, żeby tych ludzi hołdujących subiektywizmowi, lekceważących trwałe zasady przyciągnąć do rzetelności, która gwarantuje rozwój, kiedy jest oparta na prawdzie, a prawdą jest Bóg.
Prymas Wyszyński był mądrym i pracowitym siewcą, dlatego i plon okazał się obfity.
Tak i dlatego został Prymasem Tysiąclecia. No i nie można zapomnieć, że podprowadził kard. Wojtyłę na Stolicę Piotrową.
Jaki nakaz, przesłanie płynie z jego życia i dokonań dla dzisiejszego Kościoła w Polsce?
Najważniejsze jest chyba to, że możemy czerpać z postawy człowieka, który zaufał Bogu i wierzył, że Jego pomoc i wstawiennictwo Matki Najświętszej pozwala osiągnąć nawet trudne cele. Dodajmy do tego mądrość niezamykania oczu na świat. Jeśli go porównamy z hierarchami, którzy wtedy stali na czele Kościoła w państwach socjalistycznych, takich jak Mindszenty, Stepinač, Trochta, Beran, Tomasek, to okazuje się, że Wyszyński był najmądrzejszym człowiekiem. Znał socjalizm i wiedział, jakie racje stoją po stronie tego ustroju i jakich zmian wymaga socjalizm w świecie. Kościół nie może przecież bezkrytycznie popierać kapitalizmu, nie może na ślepo do niego uciekać. Błogosławiony Stepinač ogromnie cierpiał, ale to była krótka próba, wielki upór Mindszentego nie przyniósł dobrych efektów. Tomasek prosił o modlitwę, żeby ta nadzieja, która rodziła się w Polsce, spłynęła na Czechy. Myślę, że oddziaływanie prymasa Wyszyńskiego na inne kraje było wielkie, nie mówiąc o świecie zachodnim, który najpierw traktował go chłodno, podejrzliwie, a potem z podziwem i czcią.
Dziękuję za to głębokie spojrzenie na życie i dzieło Prymasa Tysiąclecia, niezwykłego człowieka danego nam przez Boga na trudne czasy, i wskazanie nauk, jakie dla nas płyną z jego prymasowskiej posługi Kościołowi w Polsce.
Szczęść Panie Boże.
Zdzisław Koryś