ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE

2013/07/5
Mariusz Węgrzyn

Migocące światła listopadowego wieczoru swoim chybotliwym blaskiem przypominają latarnię morską, i nie chodzi tu tylko o powierzchowne porównanie, ale o coś znacznie więcej, o wskazywanie kierunku…

 

Stojąc tak i patrząc z oddali na te dwa miasta: umarłych i żywych, wiem przecież, że to ostatnie jest jak zbłąkana rybacka łódź, którą miotają jeszcze co prawda fale emocji, pożądań, poszukiwań; której załoga krząta się, wypompowuje wodę, biega, coś załatwia, coś robi, ale jej los jest już przesądzony – pójdzie na dno. Lub jak kto woli – dobije do portu, który właśnie przyzywa ją swoim migotliwym światłem.

Ale zanim to nastąpi, żywi przychodzą w myśl odwiecznej tradycji, żeby oddać hołd zmarłym. Zapalają im na grobach świece, ofiarowują chwilę ciszy i modlitwę. Można by zapytać, po co to święto. Przecież zmarłym nie pomoże, a żywych przygnębia. W blasku świec stajemy przed bolesnymi pytaniami, które, dobrze o tym wiemy, choćby nie wiedzieć, jak przed nimi uciekać, i tak nas kiedyś dopadną.

Co z nas pozostaje? Po możnych – pałace, po mądrych – książki, a po nas przeciętnych – trochę wspomnień. Pałace z biegiem czasu niszczeją; książkom żółkną karty; wspomnienia umierają wraz z tymi, którzy je noszą. A jeśli nawet gorliwym krzątaniem się wokół rozpadającej się materii, z jakiej utkane jest nasze życie, można odrobinę spowolnić zniszczenie, to cóż? Czyż przepych złoceń może oddać zapał Lubomirskiego do literatury? Czy metafizyka Arystotelesa powie nam coś o jego miłości do żony? Czy wspomnienia opowiadane wnukom dadzą im jakiekolwiek pojęcie o pradziadku, jak mogłaby dać choćby krótka z nim rozmowa?

Ale przecież pytanie o to, co po nas zostaje, tutaj na ziemi jest tylko pierwszym najwęższym kołem goryczy, która rodzi się z otarcia o nicość. Nicość, którą śmierć rzuca w wody życia, tak, że ból i gorycz rozchodzą się, tworząc koncentryczne koła, pulsujące niczym fale jeziora, gdy wrzucać w nie kamień. Tu i tam, pojawienie się czegoś krańcowo różnego – tu: kamienia, tam: śmierci – zakłóca równowagę, wytrąca ze spokoju.

Boleśniejszym pytaniem niż pytanie o los śladów po nas, tu na ziemi, jest pytanie o los nas samych. Co pozostaje z nas po śmierci? Czy w ogóle cokolwiek? Czy też rozpływamy się w nicość, jak dym rozwiewany przez wiatr, tak jakby nas w ogóle nigdy nie było.

Los bowiem synów ludzkich jest ten sam,
co i los zwierząt
los ich jest jeden:
jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego,
i oddech życia ten sam.
W niczym więc człowiek nie przewyższa
zwierząt.
Bo wszystko jest marnością.

(Koh 3, 19-21)

Echem wracają dziś słowa z Genesis: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Takie myśli rodzą w sercach zwątpienie. Skoro prochem jestem i w proch się obrócę, po co wtedy życie? Codzienna krzątanina? Wszystkie nasze zabiegi? Po co w końcu świat, nikomu niepotrzebny eon, który zmienia się w pustkę? Stojąc nad grobem, człowiek czuje, że ten kopczyk ziemi podważa sens wszystkich jego poczynań. W takich chwilach traci się poczucie sensu istnienia. Bo co po naszym życiu? Jeśli nawet by było piękne jak misterne, złotnicze precjozum, i tak zamknie się w grobie dwa metry na dwa! Żeby chociaż było przyjemne, jeśli już jest krótkie. Ale… cierpienie, ból, choroby, niespełnione marzenia, niezaspokojone nawet najczystsze pragnienia. Kielich, który każdy z nas tak dobrze zna. Ale przecież nawet w szczęśliwym, udanym życiu, z którego czerpie się pełną garścią dobro od Boga i ludzi, przychodzą chwile zwątpienia i smutku. Co bowiem warte jest szczęście, skoro jest krótkotrwałe? Co warta jest radość, skoro mija? I kiedyś tam, stojąc na końcu drogi, patrząc wstecz i podsumowując swoje życie, nawet szczęśliwe, człowiek gorzko przytacza za Koheletem rachunek swoich dokonań:

Dokonałem wielkich dzieł:
Nagromadziłem też sobie srebra i złota
i skarby królów i krain.(…)
I stałem się większy i możniejszy niż wszyscy,
co byli przede mną w Jeruzalem.(…)
I przyjrzałem się wszystkim dziełom,
jakich dokonały moje ręce,
i trudowi, jaki sobie przy tym zadałem.
A oto: wszystko marność i pogoń za
wiatrem!
Z niczego nie ma pożytku pod słońcem.

(Koh 2, 4-9, 11)

Oto wszystko marność i pogoń za wiatrem. Czyż może być inaczej, jeżeli to wszystko jest tylko etapem na drodze, której końca nie znamy. Bo:

W proch każesz powracać śmiertelnym,
i mówisz: „Synowie ludzcy, wracajcie!”.
Bo tysiąc lat w Twoich oczach
jest jak wczorajszy dzień, który minął,
niby straż nocna.

(Ps. 90, 3-6)

Śmierć jawi się jako bezsensowne, choć jedynie możliwe, zakończenie snu wariata śnionego nieprzytomnie. W tej wizji rzeczywistości śmierć to ostateczne potwierdzenie i uwydatnienie absurdu świata. Jego apogeum to sąd: „nie ma Boga”. Pieczętuje on absurd rzeczywistości, która nie wiadomo, po co jest. Chyba tylko na ludzkie udręczenie. Takie i tym podobne myśli rodzą się w ten smutny wieczór, pozostawiając w naszych sercach gorycz i pustkę. Pustkę przerażającą jak górska przepaść o zmierzchu. Nie wiadomo, co w sobie kryje. Czy w ogóle ma kres? Czy też jest otchłanią bez dna?

Rozpacz, pustka – nie jest to jedyny nurt rozmyślań, które snujemy w ten tak specyficzny wieczór. Na potężnym nurcie smutku i pesymizmu pobłyskują jasne refleksy światła. Nadzieja. Bardzo nieśmiała i zagłuszana przez wątpliwości. Mała jak ziarnko goryczy. Nieco innego smaku, jak całość naszych myśli, jak zaczyn w cieście. Przyjrzyjmy się jej, dopóki nie zniknie przykryta kolejną falą smutku. Dopóki nasienia nie wydziobią ptaki. Dopóki nie zagłuszą chwasty.

Rodzi się ona w tym samym miejscu, co i rozpacz – nad grobem. Jest tu nawet uobecniona w szczególny sposób, jakby zmaterializowana. Symbolem jej jest krzyż. Podnieśmy trochę oczy – morze krzyży. Zdaje się falować w blasku świec. Krzyż nad prawie każdą mogiłą. Co te krzyże mówią? O czym świadczą? Bo przecież nie są tu tylko pustą dekoracją. Cmentarz to miejsce, gdzie opada wszelki blichtr.

– Co chcecie powiedzieć krzyże? – To pytanie wypowiedziałem głośno, jakby mimochodem, nie spodziewając się na nie odpowiedzi, a jednak ona padła.

– Czy myślisz człowieku – odpowiadają mi zmarli, pogańskim obyczajem krążący w ten wieczór nad mogiłami, choć być może był to tylko wiatr szumiący w drzewach – że jesteś pierwszym, który stoi nad grobem bliskich i pierwszym, który stawia pytanie? My także żyliśmy, cieszyliśmy się wschodami i zachodami słońca, tańcem motyli na wiosennych łąkach, kochaliśmy, marzyliśmy, szliśmy w góry, zadzieraliśmy głowy, patrząc na górskie szczyty i przełęcze, podziwialiśmy jasny błękit nieba i ciemny błękit morza i myśleliśmy, że to będzie trwać wiecznie.

Każdy musi sam odbyć tę drogę…
Ale To, cośmy usłyszeli i poznali
i co nam opowiedzieli nasi ojcowie,
nie będziemy ukrywać przed ich synami.
Każdy musi sam odbyć tę drogę…
Ale To, cośmy usłyszeli i poznali
i co nam opowiedzieli nasi ojcowie,
nie będziemy ukrywać przed ich synami.

(Ps. 78, 3-4)

Tyle tylko usłyszałem z odpowiedzi, bo zerwał się wiatr i zagłuszył resztę. Gdy ucichł, nadaremnie oczekiwałem dalszych słów. Cóż, zapaliłem znicze, pomodliłem się trochę i poszedłem. Ale gdy już odchodziłem, przez szum drzew przebił się jeszcze głos – może po prostu był to głos sumienia – polecający mi na pożegnanie, żebym nie zapomniał o tradycji tego specyficznego dnia i zapalił świeczkę na sąsiednim, starym zdewastowanym cmentarzu. Poszedłem tam. Napisów na grobach nie mogłem odczytać. Czy to z racji zatarcia liter przez czas, czy to z racji, że wyryte były w języku, którego niestety nie rozumiem. Był tam też jednak napis w języku, którym władam. Napis, którego treść skądinąd dobrze znam. Brzmiał on:

Słuchaj Izraelu: Pan jest naszym Bogiem,
Panem jedynym.
Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego
swego serca,
z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich.
Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które
ja ci dziś nakazuję.
Wpoisz je twoim synom, będziesz mówił,
przebywając
w domu, w czasie podróży, kładąc się spać
i wstając ze snu.

(Pwt 6, 4-7)

Przypomniałem sobie te święte teksty i zrozumiałem, że to jest pełna odpowiedź na moje pytanie. Że to jest odpowiedź na wszystkie bolesne pytania człowieka. Że Bóg tego dalekiego i przecież bliskiego ludu jest moim Bogiem. A ten lud, poprzez wiarę, jest moim ludem. Bo powyższe słowa to stare proroctwo, na którego ziszczenie czekają wciąż potomkowie tych, których pamięć chciałem uczcić blaskiem ognia. Stare proroctwo, na ziszczeniu którego polega sens naszej wiary. Te słowa wypowiedziane przez Proroka niewielkiego narodu z Palestyny w VIII p.n.e. spełniły się – jak wierzymy – w osobie pewnego cieśli z Nazaretu, Boga-Człowieka, Mesjasza, Jezusa Chrystusa, który będąc Synem Bożym, ogołocił siebie, nie skorzystał ze sposobności, żeby na równi być z Bogiem, i stał się człowiekiem, ukrzyżowanym pod Ponckim Piłatem, umarł, pogrzebion i zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo.

Zmartwychwstał. Dlatego krzyż nad każdym grobem. Dlatego nadzieja w naszych sercach. Nadzieja, która zawieść nie może. Zmartwychwstał. I dlatego ja, młodszy brat Jego ziomków, młodszy, choć pierwszy wiarą w Ich Króla mogę mieć nadzieję, która przekracza ludzkie wyobrażenie:

…jednak Chrystus zmartwychwstał
jako pierwszy spośród tych, co pomarli.
Ponieważ przez człowieka przyszła śmierć,
przez człowieka też dokona się
zmartwychwstanie.
I jak w Adamie wszyscy umierają,
tak też w Chrystusie wszyscy będą
ożywieni.

(I Kor 15, 20-22)

W przerażającą rzeczywistość śmierci wkracza Bóg ze swoją wszechmocną, miłosierną potęgą. Nie zostawia człowieka samego na skraju przepaści. Obiecuje martwe ożywić, zetlałe odrodzić. Dlatego możemy powtórzyć za Psalmistą:

cieszy się moje serce i dusza raduje,
a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie,
Bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz
i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie.

(Ps. 16, 9-11)

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa to nasza gwarancja. Gwarancja, że łódź po drugiej stronie dobije do portu, który nie jest pustką, nicością czy w najlepszym razie – jak sobie wyobrażali starożytni – jakąś bezkształtną krainą cieni. Po drugiej stronie jest Światłość, jest istnienie i to Istnienie samo. Jest miłosierny Bóg, który wypatruje zlęknionych wędrowców. Jest Dobry Ojciec, który wypatruje zagubionych dzieci na gościńcu kosmosu. Jest Ten, który wyciąga swoją potężną rękę, by nas pochwycić wtedy, gdy kształty rzeczy zacierać się poczną.

Zmartwychwstanie Jezusa to także nadzieja na Nową Ziemię i Nowe Niebo. Na ziemię, w której nie będzie już śmierci ani rozpadu. Bo:

Wreszcie nastąpi koniec,
gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu
i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc.
Trzeba bowiem, ażeby królował,
aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje
stopy.
Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.

(I Kor 15, 24-26)

Odkupienie przez fakt Zmartwychwstania to przede wszystkim wybawienie od śmierci. Nie teraz, dziś, już, ale kiedyś, w czasie wiadomym tylko Bogu. To rękojmia życia wiecznego. Taką odpowiedź na najboleśniejsze z człowieczych pytań przyniosło chrześcijaństwo. Taka jest nasza wiara.

 

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej