Adam Wątróbski |
Polska przynależność narodowa nie tyle zależy od poddania temu bądź innemu władcy, lecz od międzyludzkich powiązań
Pisał o tym przed laty Feliks Koneczny. Dusza polska ma w sobie silny komponent uczuciowy, swoisty dla wspólnego życia i budowania relacji społecznych. Nie można się więc dziwić, że wydarzenia, takie jak śmierć Jana Pawła II czy katastrofa smoleńska, głęboko nas poruszyły.
Nastroje społeczne po śmierci Jana Pawła II
Gdy w 2005 r. umierał Jan Paweł II, obserwowaliśmy emocjonalne zjednoczenie całego narodu. Spojrzenie wstecz, z perspektywy kilku lat, nie pozwala dostrzec żadnych wyraźnych podziałów. Nawet politycy postkomunistycznej lewicy ciepło mówili o papieżu. Można doszukiwać się w tym prawidłowości współokreślającej funkcjonowanie elit politycznych. Trzeba przecież przyznać, że Włodzimierz Cimoszewicz, który jako marszałek sejmu podczas spotkania większej izby parlamentarnej ubolewał nad faktem, że politycy polscy nie bardzo znają nauczanie społeczne zmarłego właśnie papieża, nie był zbyt przekonujący. Zadziałały tutaj zasady sytuacyjnego marketingu politycznego, który polega na tym, że umiejętnie wykorzystuje się zaistniałą sytuację do zdobycia poparcia politycznego. A jeśli nie jest to możliwe, to podejmuje się działania mające na celu zminimalizowanie negatywnych skutków niekorzystnej dla zainteresowanego sytuacji. A zatem, choć w ustach postkomunisty słowa uznania dla Jana Pawła II zabrzmiały komicznie, to jednak trzeba przyznać, że wykazał się wyczuciem społecznego nastroju i zareagował w sposób świadczący o tym, że zna dynamikę polskiej duszy. Gdyby postąpił inaczej, niechybnie strzeliłby gola do własnej politycznej bramki.
Przeżywanie śmierci Jana Pawła II miało zresztą kilka przenikających się wzajemnie wymiarów. Dla wielu łączyło się z pogłębioną refleksją i w naturalny sposób prowadziło do modlitwy. Zachowanie innych zdradzało, że znaczną rolę odgrywał dla nich wymiar społeczny: marsze, spotkania, znicze, śpiewanie „Barki”, codzienne wieczorne msze – wszystko to współtworzyło atmosferę ogólnego życzliwego zjednoczenia.
Nie było w tym jednak nic szczególnie zaskakującego. Przecież ostatecznie zarówno modlitwa, jak i zbiorowe przeżywanie są we wspólnocie wierzących jak najbardziej zrozumiałe.
Na uwagę zasługują też zachowania ludzi na co dzień zdystansowanych względem Kościoła. Niektórzy współuczestniczyli w wydarzeniach mających miejsce po śmierci papieża tak, jakby byli wierzący, a wśród nich znaleźli się nawet tacy, którzy włączyli się do grup pielgrzymów jadących do Rzymu na pogrzeb. Zresztą gdyby porównać reakcje polskich i światowych komentatorów życia Kościoła, to z łatwością można by zauważyć jasno zarysowującą się różnicę. O ile Jan Paweł II w oczach komentatorów życia kościelnego z całego świata był oceniany ciepło lub krytycznie, o tyle polski odbiór jego pontyfikatu był z nielicznymi wyjątkami (takimi jak Stanisław Obirek i Tadeusz Bartoś z jednej czy prezentujący skrajnie integrystyczne poglądy tradycjonaliści z drugiej) jednoznacznie pozytywny. Nie sposób nie zgodzić się z opiniami niektórych, że Jan Paweł II był kimś w rodzaju króla Polski, a jeśli nie króla, to w każdym razie duchowego ojca narodu, a już na pewno czołowego moralnego autorytetu. Jeśli nawet sympatia do jego osoby była w wypadku dużej grupy Polaków prostą, emocjonalną reakcją na magnetyczną osobowość „papieża, który pozostał człowiekiem”, wujka Karola, który wyszedł spośród nas, lubił kremówki i górskie spacery, to ma to wymiar pozytywny. Wiadomo przecież, że podejmowanie próby wniknięcia w zagadnienia, o których mówił Jan Paweł II w swoich książkach i encyklikach, może stać się udziałem wyłącznie wytrwałych czytelników. Jest tak dlatego, że często wymaga to gruntownego, intelektualnego przygotowania.
Należy mieć nadzieję, że obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej nie staną się okazją do wydarzeń wzmagających antagonizmy
Fot. Dominik Różański
Podziały po katastrofie smoleńskiej
W zupełnie innych nastrojach przeżywaliśmy katastrofę smoleńską. Od samego początku dało się zauważyć rysujące się społeczne podziały. Gdy tylko pamiętnego poranka doszły wieści zza wschodniej granicy, a emocje zaczęły podgrzewać społeczną atmosferę, można było obserwować rozmaite reakcje. Jedni łączyli się w modlitwie, uczestniczyli w Mszach św. i z uwagą śledzili pojawiające się w mediach komunikaty. Inni wymyślali niesmaczne żarty świadczące nie tylko o braku współczucia dla ofiar katastrofy, lecz także o daleko idącej niedojrzałości społecznej. Gdy minął pierwszy szok, zaczęły się pojawiać coraz bardziej wyraźne linie podziałów.
Pierwszy poziom zróżnicowania społecznego dotyczy podejścia do prawdy historycznej. Na szczęście wielu Polakom zależy na rzetelnym jej poznaniu, lecz doznali oni, niestety, wielkiego zawodu. Długo zwlekano z opublikowaniem zapisu czarnych skrzynek, a gdy wreszcie go opublikowano, pojawiły się podejrzenia, że zapisy zostały sfałszowane. Kontrowersje wzbudziły też wygłoszone w Sejmie oświadczenia minister Kopacz na temat przechowywania ciał ofiar (wstrząsający materiał filmowy: http://www.youtube. com/watch?v=JdB6H9kgItU).
Druga grupa ludzi, czyli osoby, którym nie zależy (nie zależało) na poszukiwaniu rzetelnej prawdy w sprawie Smoleńska, jest bardzo zróżnicowana. Niektórzy bezkrytycznie ulegli mediom skupionym raczej na „optymalizacji zarządzania świadomością społeczną” (jak się dziś czasami nazywa walkę o „rząd dusz”). Inni zniechęcili się mnóstwem szczegółów, szumem informacyjnym i brakiem jasnych kryteriów, które pozwoliłyby na jednoznaczne rozdzielenie ziaren prawdy od plew medialnych faktów. Jeszcze innym w ogóle nie zależało na śledzeniu całej sprawy z powodu apolityczności.
Druga linia podziału jest o wiele bardziej skomplikowana i zawiła, jej przebieg jest uzależniony od wartości, którymi kierują się Polacy. Rzecz jasna, na lewicy widać było pragnienie zakończenia śledztwa i powrotu do spraw bieżących. I chociaż w słowach przedstawicieli lewicy można było wyczuć współczucie dla ofiar katastrofy, to jednak dominował wymiar powrotu do ziemskiej, namacalnej rzeczywistości. Aleksander Kwaśniewski w jednym z wywiadów nawiązywał nawet do znanego za sprawą ks. Popiełuszki cytatu z listu św. Pawła do Rzymian: „Zło dobrem zwyciężaj”, pragnąc zachęcić do porozumienia ponad podziałami, wspólnej refleksji, wspominania tragicznie zmarłych. Nie zmienia to faktu, że brak odniesienia do spraw ostatecznych owocował chęcią uczczenia ich pamięci przez, jak to określił Wojciech Olejniczak, „wykorzystanie polskiej pozytywnej energii na budowę i tworzenie, a nie na kłótnie i spory”. Widać, że w odbiorze przedstawicieli lewicy wymiar ziemski jest decydujący.
Po drugiej stronie sceny politycznej można do tej pory obserwować zupełnie inną postawę. Nie tak dawno mogliśmy się przekonać, że Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz zupełnie inaczej podchodzą do tematu. Jeszcze w styczniu tego roku wykazywali zaangażowanie w sprawie katastrofy, ujawniając wyniki śledztwa prowadzonego przez prokuraturę w sprawie domniemanego udziału gen. Błasika w wydarzeniach na pokładzie Tupolewa. Po prawie dwóch latach od katastrofy wciąż widać w środowisku prawicowym ogromną chęć do odkrywania kolejnych faktów i, co za tym idzie, weryfikację ustaleń dokonywanych dotychczas. Dążenie do prawdy, tak ważnej dla Polski, jest zatem dla prawicy sprawą kluczową i nie stoi w sprzeczności z dążeniem do budowania dobrobytu. Jedno drugiego nie wyklucza, a podejmowanie coraz to nowych wysiłków mających na celu odtworzenie rzeczywistego przebiegu wydarzeń wypływa z wyznawanych wartości, przede wszystkim z szacunku do prawdy, lecz także troski o dobre imię Polski na arenie międzynarodowej, które bez wyjaśnienia szczegółów katastrofy wydaje się niemożliwe.
Wyraźnie widać, że gwałtowne emocje tuż po katastrofie dziś zdecydowanie osłabły. Nie ma wątpliwości, że podziały społeczne powstałe na skutek katastrofy nie ulegną zasadniczym zmianom. Kolejne szczegóły, które wychodzą na jaw, mogą jedynie spowodować powrót do dyskusji między przedstawicielami poszczególnych obozów.
Przed tegorocznymi rocznicami
Dwa lata, które upłynęły od tragicznych wydarzeń, pokazały, że napięcia, do których dochodzi, obejmują bezpośrednio sferę życia religijnego Polaków. W 2010 r. doszło przecież do publicznego znieważenia krzyża, nie tylko w formie sporu o właściwe dla niego miejsce. Profanacja przybrała postać „krzyża” zrobionego z puszek po piwie i przyniesionego w kontrmanifestacji na Krakowskie Przedmieście. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że upływ czasu na tyle ochłodził emocje, że tegoroczna rocznica nie stanie się okazją do kolejnych wydarzeń wzmagających antagonizmy wśród Polaków i uderzających w świętości.
Oba wydarzenia – śmierć Jana Pawła II i katastrofa smoleńska – mają wspólny mianownik, bo dotyczą całego narodu. Słusznie były przyczyną wprowadzenia w Polsce żałoby narodowej. Ta sprawa rodzi jednak kolejne kontrowersje, gdyż powodami wprowadzenia tego rozporządzenia stają się u nas wydarzenia niemające wagi ogólnopaństwowej, czego przykładem była decyzja o ogłoszeniu żałoby po ostatniej katastrofie kolejowej. Dla nas, współuczestników najważniejszych w III Rzeczpospolitej wydarzeń będących przyczyną zbiorowego, ogólnonarodowego przeżywania, jest jasne, że katastrofa w Smoleńsku to coś o wiele bardziej poruszającego niż wypadek lotniczy w Mirosławcu (żałoba narodowa w 2008 r.). Mamy również absolutną pewność, że śmierć Jana Pawła II była nieporównywalnie bardziej brzemienna w ogólnonarodowe skutki niż pożar hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim (żałoba narodowa w 2009 r.). Szkoda tylko, że kierowani doraźnym interesem politycznym rządzący (wiadomo, że chodzi tu o PR) nie biorą pod uwagę, jak przyszłe pokolenia ocenią beztroskie szafowanie najważniejszymi rozporządzeniami państwowymi kształtującymi stosunek Polaków do przynależności narodowej.