Tomasz Sorowicz |
Miniony rok był kolejnym etapem dekonstrukcji mitu „Solidarności”, pomimo że elity przypominają o doświadczeniu „Solidarności” jako wzorze do naśladowania…
Od kilku lat w okresie przedświątecznym NSZZ „S” apeluje do właścicieli hipermarketów, aby 24 grudnia zamknęli wcześniej sklepy. „Argumentujemy, że dzięki takim działaniom pracownicy handlu będą mogli zasiąść do wigilijnego stołu ze swoimi rodzinami – mówi „Naszemu Głosowi” rzecznik związku Marek Lewandowski i dodaje: – Z każdym rokiem coraz więcej pracodawców pozytywnie odpowiada na nasz apel”.
W tworzeniu korzystnego dla pracowników klimatu pomaga także rosnąca świadomość społeczna. Ludzie podróżujący po Europie widzą, że w większości krajów zachodnich sklepy są zamknięte w święta i niedziele. Tak też było przed przełomem 1989 r. w Polsce. Pewnie dlatego nic o wolnych niedzielach nie mówi się w słynnych 21 postulatach Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS). Ale z tego, co tam zapisano, łatwo wywnioskować, jaki był wówczas kierunek myślenia.
21 postulatów
Ponad trzydzieści dwa lata temu największy w dziejach pokojowy ruch społeczny chciał, żeby „wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie 4-brygadowym – brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy”. To fragment ostatniego postulatu MKS, które zostały spisany na drewnianych tablicach i 17 sierpnia 1980 r. zawieszone na II bramie Stoczni im. Lenina w Gdańsku.
„Niestety do dzisiaj nie wszystkie postulaty zdołały wejść w życie” – mówił cztery miesiące temu szef „S” Piotr Duda i puentował, że „jest gorzej niż dramatycznie”. Bo w kraju, gdzie narodziła się „S”, co ósmy Polak nie ma pracy, a kolejne miliony pracują na umowach śmieciowych za najniższą możliwą pensję. Nie dla wszystkich dzieci jest przedszkole, a zamiast skracania czasu pracy (postulat nr 14), rząd każe pracować nam dłużej. „To były inne czasy. Wiele tych postulatów jest nieaktualnych” – ripostował Jerzy Borowczak, dzisiaj poseł PO, a w 1980 r. współorganizator strajku w stoczni.
O godne życie
Różnica zdań między Borowczakiem a Dudą jest symboliczna w dyskusji o tym, jak zagospodarowaliśmy naszą wolność. Aby odpowiedzieć, jak w tej debacie rozkładają się racje, trzeba cofnąć się w czasie i zrekonstruować najważniejsze wartości, które legły u podstaw Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.
Poza tym nie wolno zapominać, że w 1980 r. sztandar związku połączył ludzi reprezentujących całą paletę politycznych przekonań. Jakie w takim razie wartości stały się spoiwem dla niemal 10 mln ludzi?
Historyk idei Dariusz Gawin uważa, że dziedzictwo „S” sięga do samych źródeł zachodniej polityczności. Kluczowe dla tej antykomunistycznej opozycji pojęcia to: wolność jednostki we wspólnocie obywatelskiej oraz godne życie.
Zdaniem Gawina – podobnie uważa także prof. Zdzisław Krasnodębski – pierwsza „S” to moment odkrycia „prawdy, że godność jednostki zdobywa się z innymi, którzy razem, poprzez wspólną walkę, wspólne obywatelskie życie odkrywają ją w sobie i we współobywatelach”. To tworzyło więź pierwotną wobec wszelkich ideologii. „To na niej wznoszą się dopiero takie konstrukcje, jak państwo, naród…” – konkluduje Gawin.
W sferze społecznej najważniejszym zaś pojęciem „S” było „godne życie”. Rozumiano je po chrześcijańsku, co nakazywało w innym człowieku dostrzegać bliźniego. Co więcej trzeba było zawsze być gotowym – jak mówił bł. Jan Paweł II o „Solidarności” – nosić bliźniego brzemię. Niezależnie od jego pozycji, wykształcenia, wykonywanego zawodu, pochodzenia czy wcześniejszej drogi życiowej.
Taka postawa tłumaczy np. bezkonfliktowy akces do „S” członków PZPR. Czy też strajki robotników przemysłowych organizowane na prośbę pracowników edukacji czy służby zdrowia.
Rekonstrukcja Solidarnościowego myślenia prowadzi dra Gawina do wniosku: „Godne życie, ale zarazem polskie pojęcie wolności wykracza poza wolność polityczną i obejmuje również dobrostan. (…) Z rozpoznania tej sytuacji rodziło się w czasach pierwszej ťSolidarnościŤ przekonanie, że zapewnienie godnego życia wszystkim członkom wspólnoty musi być troską o charakterze politycznym. Godne życie jest warunkiem wolności, wolność gwarantuje godne życie”.
Z tego fundamentu wyłonił się swoisty model demokracji i pluralizmu, który oznaczał wolność głoszenie poglądów, ale nie akceptował relatywizmu. W dyskusjach trzeba było szukać dobra i prawdy. „Dzisiaj naszą Targowicą byłoby kłamstwo” – mówił podczas jednego z kazań ks. Józef Tischner. Autor „Etyki ťSolidarności Ť” zwracał się z apelem prawdy do członków związku, a oni żądali tego samego od władz, m.in. w 3. postulacie MKS-u domagali się wolności słowa i nierepresjonowania niezależnych wydawnictw.
Drogą do odkrywania dobra była demokracja partycypacyjna. W niej kluczową sprawą było zaś zapewnienie uczestnictwa w decyzjach jak największej liczbie członkom wspólnoty. Stoi w oczywistej kontrze do tego, co można było usłyszeć tuż po przełomie 1989 r., kiedy to ludziom odmawiano właśnie partycypacji w decyzjach.
Po przełomie okazało się, że niedawni „bliźni” mają „skomunizowaną mentalność” i nie rozumieją „konieczności dziejowej”. W kolejnych latach nominalni zwycięzcy komunizmu bardzo szybko stali się ofiarami zainicjowanych przez siebie zmian. I nie trzeba było się troszczyć o ich godne życie, ponieważ patrzono na nich jak na „nieudaczników” niepotrafiących się odnaleźć w gospodarce rynkowej.
Jednostka nie wspólnota
Zmarła niedawno prof. Hanna Świda- Ziemba już na początku lat 90. XX w. pisała o zerwaniu ciągłości aksjologicznej między III RP a pierwszą „S”: „Ekipa ťSŤ w miejsce wspólnoty postawiła jako najwyższą wartość jednostkę, która licząc tylko na siebie, walczy o swój byt i sukces, w miejsce gospodarczej samorządności – bezwzględne reguły ekonomii, w miejsce podmiotowej woli społeczeństwa – niewidzialną rękę rynku”.
Naukowcy zgadzają się, że III RP w swoim zasadniczym zrębie została uformowana w oparciu o ideologię liberalną. Badacze różnią się tylko co do przyczyn, które spowodowały zerwanie z dziedzictwem pierwszej „S”.
Według prof. Jerzego Szackiego była to konieczność, bo język „S” był „antypolityczną polityką”, a konsekwencją tego była niechęć do „zaprojektowania konkretnych rozwiązań ustrojowych, jakie mogłyby znaleźć zastosowanie po upadku komunizmu”. Na ogólny charakter i mało konkretne rozwiązania zwraca też uwagę inny socjolog, prof. Roman Backer, który przeprowadził analizę treści kilku tytułów prasy związkowej.
Backer zauważył stopniową przemianę świadomości ludzi „S”. W połowie lat 80. można już było coraz częściej przeczytać propozycje oparcia gospodarki komunistycznej na różnych typach własności. A pod koniec dekady autorzy tych pism za wyzwanie czasów uznawali zakładanie własnych spółek i spółdzielni. Taka postawa była reakcją na podobne działania podejmowane przez elity PRL, które po tzw. reformach Wilczka zaczynały tworzyć spółki nomenklaturowe.
Bez wątpienia komunistyczne władze miały swoje konkretne plany wobec opozycji. W konsekwencji jedne postawy były przez komunistów akceptowane, a inne niszczono. W tym kontekście Mariusz Muskat przypomina strajki w 1988 r. w Stoczni Gdańskiej i Nowej Hucie. Protest na Wybrzeżu dotyczył tylko spraw materialnych. W Krakowie natomiast strajk został brutalnie stłumiony, bo protestujący wysunęli żądania ogólnospołeczne. Zdaniem Muskata ograniczone tylko do sfery finansowej postulaty stoczniowców spowodowały, że ludzie odwrócili się od „S”. „Tak zostało zniszczone związkowe sacrum” – napisał w XX rocznicę powstania „S” były działacz związku, a wcześniej współpracownik KOR i Wolnych Związków Zawodowych.
Została pamięć
Odbudowany po 1989 r. związek miał ok. 3 mln członków. Jego szeregi były trzy razy mniejsze niż pierwszej „S”. Mimo to NSZZ nadal był siłą, która kształtowała życie publiczne i wyłaniała z siebie kolejne elity polityczne.
„Oddelegowani” do rządzenia członkowie „S” ani myśleli jednak wracać do aksjologii Sierpnia. Najpierw członkowie OKP, a potem AWS i UW wprowadzali najbardziej liberalne reformy. A działaniom tym patronowali kolejni przewodniczący „S” – Lech Wałęsa i Marian Krzaklewski, który w ostatnich wyborach startował do Europarlamentu z list liberalnej PO.
Ruch Solidarności nie otworzył nowej epoki, ale przyczynił się do pochowania starej
Fot. Dominik Różański
Najbardziej surową ocenę elitom „S” wystawił David Ost. W książce „Klęska ťSolidarnościŤ” oskarżył liderów związku i ich doradców o zdradę ideałów i robotników. „Liberalni przywódcy (…) systematycznie i nader świadomie trwonili jej (Solidarności) szanse, powołując do życia partie polityczne, chełpiące się orientacją na klasę średnią, biznes i z lubością oznajmiające robotnikom z całą szczerością (…), że nie powinni liczyć, iż pod jego skrzydłami znajdą jakiekolwiek wsparcie…”. W odpowiedzi Ost usłyszał jakże znaną frazę: „Taka była konieczność dziejowa”.
Ruch „Solidarności” nie otworzył nowej epoki, chociaż wydatnie przyczynił się do pochowania starej. Czy więc nic nie zostało z pierwszej „S”? Dariusz Gawin: „(…) tradycji i pamięci o tamtym doświadczeniu nie da się zniszczyć ani podzielić. W imię polskiej przyszłości”.
Słusznie. Dzisiaj nikt rozsądny nie wątpi, że pamięć o przeszłości jest ważna dla przyszłości. Nie można jednak zamykać oczu na teraźniejszość. A ta jawi się m.in. tak, że dzisiaj trzeba apelować o wcześniejsze wypuszczenie z pracy zatrudnionych w hipermarketach, żeby zdążyli na wigilijną wieczerzę.