Łukasz Kudlicki |
Ranek. Na śniadanie w domu brakuje czasu. Wiadomo: ciężko się wstaje po czterech godzinach spania, skoro do 2.30 siedziałem przy komputerze. Szybka kawa, niedopita (za gorąca). Przy kawie włączam komputer, rzut oka do skrzynki: przeglądam powiadomienia o aktywności znajomych na kilku portalach społecznościowych. Okienko, które wyświetla się na ekranie, podpowiada, że kilkoro znajomych też zaczyna ranek od spaceru po wirtualnym świecie. Zaczepiam krótkimi wiadomościami dwie osoby. Resztę „spotkam” w pracy. O, właśnie, pora biec do biura…
Fikcja? Niemożliwe? A jednak. Coraz częściej poranki w wielu domach wyglądają właśnie tak. Są przypadki jeszcze bardziej drastyczne. Laptop leży na podłodze, przy łóżku. Po przebudzeniu właściciel machinalnie po niego sięga: włącza, nerwowo bębni palcami po obudowie przenośnego komputera. Wreszcie sprzęt się uruchamia i…
*
Ech, te warszawskie korki. Na korytarzu w pracy szybkim krokiem mknę do swojego pokoju. Zawsze tak robię, gdy wpadam do biura spóźniony. Nikt wtedy mnie nie zaczepia, przecież widzą, że mam pilne sprawy na głowie. Zrzucam marynarkę na oparcie fotela. Wciskam guzik, który uruchamia komputer. Zaglądam do natatnika: jakie mam na dziś pilności? Wygląda na to, że nie będzie tragedii. A co w służbowej skrzynce? Ktoś upomina się o spóźnione zlecenie. Dzisiaj to nadgonię. Ale najpierw, tylko na moment, zajrzę do skrzynki prywatnej – niby nie czekam na żadną konkretną wiadomość, ale kto wie?
O, Ewa już jest w sieci, chociaż jeszcze nie ma dziewiątej. Przeczytała już moje komentarze wpisane późno w nocy. Rzucę jeszcze tylko okiem na profile kilku kolegów. Tomek zawsze rano wrzuci coś ciekawego – ma abonament na dostęp do kilku biznesowych portali ze Stanów. Już nie jeden raz jakaś ciekawa historyjka „pożyczona” z jego profilu, podbarwiona i opowiedziana w czasie kolejnego, tak samo jak wszystkie poprzednie, nudnego spotkania w firmie ratowała atmosferę i łapałem punkty u szefa.
Nadążyć za światem informacyjnym
Facebook, Twitter, Grono, Nk (Nasza Klasa) i wiele innych „półek” w przepastnej szafie bez dna, jaką jest internet – w tych rejonach coraz więcej ludzi spędza coraz więcej czasu. Na kilku portalach utrzymują kontakt z kilkuset, a nawet tysiącami innych osób. W sieć czy może „pajęczynę” wpadają kolejne ofiary, które coraz więcej czasu spędzają w wirtualnym świecie. Przeglądanie nowości na kolejnych portalach społecznościowych staje się rytuałem wykonywanym z częstotliwością podobną do tej, z jaką palacz sięga po papierosa. Uzależnieniu sprzyja coraz większa dostępność internetu bezprzewodowego, także za pośrednictwem telefonów komórkowych, które już dawno przestały być po prostu telefonami, a stały się multimedialnymi kombajnami rozrywkowymi. Część producentów tego sprzętu stara się nadążać za społecznościową modą i rzuca na rynek modele wyposażone w funkcje prostego dostępu do ulubionego portalu społecznościowego za pomocą jednego naciśnięcia guzika.
Internetowe wspólnoty są tylko niby-wspólnotami ludzi
| Fot. Dominik Różański
Skąd powodzenie społecznościowych, wirtualnych platform? Odpowiedź nie jest wcale taka prosta. W dobie powszechnego pośpiechu w pracy i domu, kosztem głębszych relacji z ludźmi, internetowe niby-wspólnoty dają namiastkę uczestniczenia i emocjonalnego spełnienia się ludzkiej, społecznej natury. Bo człowiek, chociaż stawia dzisiaj na indywidualizm, musi się przejrzeć w lustrze opinii bliźnich. Zarazem otrzymuje w sieci możliwość korzystania ze „sterylnych” kontaktów międzyludzkich, bez konieczności głębszego zaangażowania, co odpowiada szerzącej się mentalności konsumenckiej. Przecież „wszyscy wiedzą”, że to, co większość użytkowników wpisuje w internetowych portalach społęcznościowych, jest formą autokreacji, budowy wizerunku – każdego dnia czy z każdym wpisem – od nowa. Duża liczba znajomych czy stałych dyskutantów w internecie ma nam dać poczucie, że nasz towar jest „kupowany”. Formą bezbolesnego płacenia na społecznościowych portalach jest natomiast klikanie ikonki „Lubię to!” albo przydzielanie gwiazdek.
W dobie powszechnego pośpiechu społecznościowe portale służą zdobywaniu i wymianie informacji na każdy temat. I tych potrzebnych w pracy, a także związanych z zainteresowaniami i spędzaniem wolnego czasu – od wędkarstwa i numizmatyki po kwestie związane z wiarą i religią. To przestrzeń wymiany informacji ważnych w życiu człowieka jako trybiku w korporacyjnej machinie, ale i do zaspokojenia potrzeb kulturalnych, dyskusji o obejrzanym filmie, przeczytanej książce; nawet w sprawach tak trywialnych, jak pogoda, sytuacja w piłkarskiej lidze czy moda.
Dodatkowego kolorytu wymianie informacji dodaje konkretna pasja, choćby zaangażowanie polityczne. Jak grzyby po deszczu wyrastają w internecie strony czy portale angażujące komentatorów różnych sfer ludzkiej aktywności, uczestników projektów politycznych. Te same treści przenikają na portale typowo społecznościowe. Czasem można odnieść wrażenie, że wręcz dominują nad całą wymianą informacji, jaka odbywa się w pewnym gronie.
Doszło do tego, że wiadomość dnia, „obrabiana” przez media od rana do wieczora, wcale nie pochodzi z wypowiedzi polityka z konferencji prasowej. Czas pędzi, świat razem z nim. Dziś wystarczy na społecznościowym profilu wpisać, chociażby prowokacyjnie albo przez nieuwagę, kilka słów albo umieścić zdjęcie pstryknięte w biegu telefonem komórkowym.
* *
W kuchni słyszałem, że kierownictwo firmy chce objąć nasze służbowe komputery stacjonarne, ale też i laptopy, pełnym monitoringiem. Oficjalnie: w trosce o ochronę tajemnic firmy, w obawie o nieuczciwą konkurencję. Podobno szykują w tej sprawie zebranie, na którym będą omówione zasady korzystania z internetu, w tym poziom filtrowania korespondencji e-mailowej. Marta, ta blondynka z kucykiem, śmieje się, że będzie musiała przestać bywać na portalach, do których zagląda w czasie pracy. Kiedy ona, biedaczka, dowie się w takim razie, co będzie modne w nadchodzącym sezonie? Lecę do siebie, może to jakaś podpucha. Już parę miesięcy temu ktoś mówił, że nas inwigilują, ale to był chyba tylko tzw. kontrolowany przeciek, by skłonić nas do większego poświęcenia dla firmy. Pytanie jest proste: jak mogę zrezygnować z odwiedzania kilku portali podczas pracy, skoro spędzam w biurze nieraz i po dwanaście godzin dziennie. Gdzie, jeśli nie w pracy, mam zdobywać potrzebne informacje? Inni wychodzą co dwie godziny przed budynek na papierosa. Ja nie ruszam się z pokoju…
Pułapka wolności?
Odrealnienie społecznościowego świata daje o sobie znać znienacka. Na przykład wtedy, gdy spod skorupy układnego dyskutanta wydostaje się nagle brutalny agresor, który niszczy drugą osobę jednym, ostrym epitetem. Okazuje się, że trudno utrzymać na wodzy emocje, chociaż obecność w globalnej sieci udostępnia przestrzeń, która sprzyja manipulacji poprzez suflowanie nieprawdy jako objawionej mądrości.
Okazuje się, że mozolnie budowana „wspólnota” znajomych służy często do osiągnięcia celu, jakim jest udowodnienie swojej siły: przewagi intelektualnej czy moralnej, albo odniesienie korzyści czysto komercyjnej. A że po drodze ileś osób zostaje poranionych, oszukanych, napiętnowanych? Fizyczna bariera, jaka oddziela ludzi posługujących się internetem, sprzyja lekkiemu traktowaniu towarzyskiej etykiety i norm współżycia społecznego. Dla wielu osób pytanych, czym jest internet, automatyczną odpowiedzią będzie: strefą wolności, jak na razie ocaloną od ingerencji cenzury, nie licząc wyjątków (całkiem jednak licznych) państw autorytarnych.
Skoro internet, przynajmniej w założeniu, ma być platformą swobodnej i ekstremalnie szybkiej wymiany informacji, należy sobie postawić pytanie, jak rozumiemy wolność. Odpowiedź pozwoli zidentyfikować zagrożenia. Posłużę się przywoływanym przez Jana Pawła II rozróżnieniem wolności „od” i „do”.
Skrajnie liberalna postawa wolności „od”, za którą stoi nihilizm, nie dostrzega żadnych ograniczeń, choćby miały one wynikać z faktu ingerencji w przestrzeń wolności drugiej osoby. Taka utylitarna postawa pozwala „używać”. Internet będzie w tym przypadku takim samym „narzędziem” czy wręcz gadżetem, jak drugi człowiek, który zostaje sprowadzony do roli używanego przedmiotu pojawiającego się w krajobrazie otaczającym używającego.
Zakorzeniona w chrześcijańskim personalizmie postawa wolności „do” afirmuje wolną wolę człowieka, ale poddaje ją ograniczeniu, gdy dotyka ona przestrzeni wolności drugiej osoby. Daje narzędzie, które pozwala „zmierzyć i zważyć” skutki postępowania. Punktem odniesienia jest dobro innego człowieka. Dobra obecność w sieci jest nacechowana poczuciem odpowiedzialności za siebie i za innych. Niech funkcjonowanie w internecie będzie narzędziem, środkiem służącym rozwojowi człowieka, a nie celem samym w sobie. Tylko w tym przypadku unikniemy zagrożenia iluzją, pozorem uczestniczenia, który przesłonić może grozę faktycznej izolacji, samotności w tłumie internautów.
Nie zamierzam zniechęcać do internetu czy portali społecznościowych. Sygnalizuję potrzebę umiaru w zaangażowaniu. Niektórzy mają z tym problem, dokonując swoistego obnażenia wobec obcych. Zwierzają się z kłopotów rodzinnych, chwalą się mężem, żoną czy dziećmi. To oznaka doskwierającej, bolesnej samotności. Jeśli zależy nam na prywatności, internet nie jest najlepszym forum do intymnych, prywatnych zwierzeń. Nie zastąpi też realnej więzi z drugim człowiekiem.