Paweł Serafin |
Historia, której edukacyjną rolę w szkołach umniejsza się, może być ciekawa i inspirująca
Oprócz rekonstrukcji bitw, wojen i turniejów, równolegle w wielu miejscach Polski odbudowywane są zabytkowe zamki i pałace. To co niszczało przez stulecia, teraz powstaje z resztek ruin.
90 proc. wielbicieli
Według przeprowadzonych dwa lata temu badań prawie 90 proc. młodych Polaków z przyjemnością ogląda rekonstrukcje. Historyczne bitwy rozgrywają się na naszych ziemiach mniej więcej raz w tygodniu. Batalie toczą członkowie ponad 500 działających w kraju grup rekonstrukcji historycznych, w których aktywność zaangażowanych jest – jak się szacuje – co najmniej 100 tys. osób. Są także grupy wyspecjalizowane w odtwarzaniu życia codziennego, średniowiecznego rzemiosła, sarmackiej kultury, a nawet kobiecej mody np. z lat 20 XX wieku. Potrafią pokazać zarówno wkroczenie pancernych oddziałów Wehrmachtu, polską jazdę pod Kłuszynem, jak i taktykę bojową wczesnośredniowiecznych Słowian i Wikingów.
Okazuje się, że takie obserwowanie historii „na żywo” jest o wiele ciekawszą i skuteczniejsza formą edukacji niż zwyczajowe wykuwanie dat z podręczników historii. Gdy młodzi zobaczą ciekawie wykonaną rekonstrukcję, czy zwiedzą średniowieczną warownię, sami później sięgają do książek. Trzeba w nich jedynie rozbudzić historyczną ciekawość. Dzięki dobrze zrealizowanym widowiskom można nawiązać bardziej emocjonalny kontakt z przeszłością.
Większości widowisk powstaje z inicjatywy zapaleńców i miłośników historii. Najlepszym tego dowodem jest właśnie rekonstrukcja Bitwy pod Grunwaldem, która jest całkowicie społecznym przedsięwzięciem wielkiej grupy zapaleńców.
Skromne początki
Pionierami rekonstrukcji historycznych na wielką skalę są odtwórcy Bitwy pod Grunwaldem. Zaczynali bardzo skromnie w 1992 roku, kiedy to „Bractwo Miecza i Kuszy” zostało zaproszone przez miejscowego wójta w celu uczczenia rocznicy Bitwy pod Grunwaldem. – Wyruszyliśmy w grupie ok. 20 osób w kilka samochodów – wspomina Jacek Szymański, który od lat wciela się w rolę Króla Władysława Jagiełły. – Całe dnie spędzaliśmy na machaniu mieczami i strzelaniu z kuszy, rozegraliśmy chyba z pięć turniejów pomiędzy sobą.
W ciągu dnia czas płynął powoli, a turystów można było policzyć na palcach jednej ręki. Jednak od tamtej pory co roku rycerze byli zapraszani w rocznicę bitwy, aby wprowadzać trochę „historii” na pole grunwaldzkie. Pokazy powoli się rozrastały. Od 1996 roku dołączyła do nich drużyna Harcerzy Łuczników.
W następnych latach dołączyli do nich znajomi rycerze z Gniewu. Wówczas narodziło się pytanie, że może by jednak spróbować zorganizować w tym miejscu dużą bitwę. Rozesłali listy do bractw w całej Polsce i udało się zrobić pierwszą rekonstrukcję w 1998 roku. Po kolejnych dziesięciu latach Grunwald stał się miejscem jednej z największych rekonstrukcji historycznych w Europie, co roku gromadzi blisko dwustutysięczną widownię.
Podobną historią można by opisać powstanie wielu innych rekonstrukcji. Skromne początki miała zarówno Bitwa nad Bzurą odtwarzająca walkę z 1939 roku, jak i rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej z 1920 r. w Ossowie. W polskiej historiografii mamy bardzo wiele zwycięstw polskiego oręża, które są mało kultywowane – jak np. Bitwa pod Kłuszynem, czy też zdobycie Smoleńska.
Rekonstrukcje wielkich wydarzeń historycznych stają się coraz bardziej popularne
Fot. Paweł Serafin
Nowe Orle Gniazdo
Zupełnie innym typem rewitalizacji polskiego dziedzictwa narodowego są rekonstrukcje zabytkowych obiektów. Główna fala – choć nie tylko – odnosi się do podnoszenia z ruin średniowiecznych zamków. Przykładem może tu być doskonała odbudowa zamku w Bobolicach, jednego z Orlich Gniazd na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Jego właścicielami są Jarosław i Dariusz Laseccy. Bracia wykonali wiele badań archeologicznych, geograficznych, stratygraficznych oraz architektonicznych. Przekopali się przez najróżniejsze archiwa i po dokładnym porównaniu dostępnych litografii, udało się im ustalić, jak zamek wyglądał. Jednego roku odwiedzili panią konserwator zabytków aż 180 razy.
Skąd w ogóle pomysł, by rekonstruować zamek? Bracia twierdzą, że to po prostu wstyd, iż polskie dziedzictwo niszczeje. Dlatego zaczęli działać. Choć 75 proc. murów wschodniej ściany w Bobolicach jest oryginalnych, to jednak dokładnie zaznaczono, które fragmenty są nowe. Dach jest budowany podobnie jak w średniowieczu – bez użycia gwoździ. Teraz co roku zamek w Bobolicach zwiedza ok. 150 tys. gości. Gdyby nie Laseccy z biegiem lat przestałby istnieć.
Innym przykładem odbudowy może być twierdza na północno wschodnich rubieżach Księstwa Mazowieckiego. Zamek w Tykocinie nie jest wierną rekonstrukcją. Rekonstrukcje łączy jedno zajęli się nimi prywatni inwestorzy. Co ciekawe, nie oznacza to bynajmniej, że średniowieczne twierdze zamknięte są na kłódkę by jedynie cieszyć oko swoich odnowicieli. Wręcz przeciwnie. Ich właściciele udostępniają swoją własność dla zwiedzających i to za stosunkowo niewielką opłatą, która często jest niższa niż ceny biletów do podobnych zamków należących do skarbu państwa.
Właściciel na właściwym miejscu
Zupełnie innym przykładem odbudowy za prywatne pieniądze jest pałac w Kurozwękach. Na początku lat 90. powrócił on w ręce potomków prawowitych właścicieli, którzy specjalne przyjechali z Zachodu do Polski by z mozołem doprowadzić posiadłość do stanu dawnej świetności. Obecny właściciel Kurozwęków wraz z ośmiorgiem dzieci mieszka w byłym budynku gospodarczym tuż koło zamku, który stał się atrakcją turystyczną oraz centrum kulturalnym regionu. Wraz z fermą Bizonów, mini Zoo , restauracją oraz koncertami muzyki klasycznej przyciąga tysiące osób.
Tak jak przed II wojną świtową, teraz również państwo Popielowie dają pracę wielu mieszkańcom świętokrzyskich Kurozwęków. Obecni właściciele pałacu, powracając do swoich korzeni, uratowali od zagłady cząstkę narodowej kultury, a okolicznych mieszkańców od bezrobocia. Rekonstrukcja w Kurozwękach poszła więc o wiele dalej niż Bobolicach, czy Tykocinie. Nie tylko pałac odzyskał swą dawną świetność, ale także częściowo zrekonstruowany został system miejscowej gospodarki.
Na mapie Polski jest ok. 450 zamków i warowni. Jeszcze więcej jest zabytkowych dworków i pałaców. Niestety nie wszystkie mają to szczęście by wpaść w ręce odnowicieli. Hrabiego Sobańskiego np. nie stać na rekonstrukcję pałacu w Guzowie, który uchodzi za jedną z najpiękniejszych rezydencji w Polsce z XIX-wieku. W wielu przypadkach posiadłości stają się dobrze strzeżonymi szkoleniowymi centrami wielkich korporacji.
Od Krzyżtoporu po …
Zupełnie inną formą ratowania zabytków i przywracania im dawnej świetności jest zaangażowanie zwykłych pasjonatów. To oni powołują komitety, fundacje i stowarzyszenia, które stawiają sobie za cel konserwację i odbudowę wielu polskich ruin.
Przy stosunkowo dobrze zachowanych murach zamku Krzyżtopór (ok. 90 proc.) od lat działa stowarzyszenie, grupujące naukowców, przedsiębiorców, samorządowców i lokalne społeczności w celu zabezpieczenia i odbudowy tego unikalnego zespołu zamkowo-pałacowego. Inną organizacją pozarządową, która chce odbudowy Krzyżtoporu jest Instytut Sobieskiego. Stworzył on specjalny program o nazwie „odbudować przeszłość”. Obecnie zabezpiecza się mury oraz zbiera potrzebną dokumentację. Ewentualne koszty rekonstrukcji – szacunkowo wynoszą tyle samo, co roczny budżet całego województwa świętokrzyskiego.
Dobrym przykładem zabezpieczenia i odbudowy średniowiecznej zabudowy jest Szydłów, gdzie w ostatnich latach z powodzeniem zrewitalizowano i częściowo odbudowano jedne z najdłuższych murów miejskich w Polsce. Dzięki temu bardzo duża cześć miasta wraz z XIV-wiecznym zamkiem i kościołem, jest otoczona prawie kilometrowym barbakanem z malowniczymi bramami i basztami. Już teraz Szydłów reklamuje się z jednej strony jako centrum uprawy śliwek, a z drugiej jako polskie „Carcassonne”.
Czy rekonstruować?
Archeolodzy, historycy, architekci, konserwatorzy nie są zgodni co do tego, czy zamki, a raczej to, co z nich zostało, odbudowywać. Do niedawna obowiązywał pogląd, że wszelkie zachowane ruiny powinny pozostać w nienaruszonym stanie. Według starej szkoły ruiny miały być chronione. Jednak w wielu przypadkach władz lokalnych nie stać na utrzymanie ruin w należytym stanie. Po za tym w powiatach i gminach są inne często ważniejsze wydatki niż inwestycje tylko w ruiny. Zaś doświadczenie pokazuje, że pieniędzy z budżetu centralnego jest ciągle za mało.
Dlatego też ostatnio głosy zwolenników i przeciwników rekonstrukcji są bardziej zrównoważone. A był czas, że zdecydowanie przeważali rekonstruktorzy, dzięki czemu mamy m.in. warszawską Starówkę oraz Zamek Królewski. Również największa w Polsce atrakcja z średniowiecza zamek krzyżacki w Malborku, jest w 90 proc. kreacją XIXwiecznych niemieckich konserwatorów na temat tego, jak owa budowla wyglądała w czasach swojej świetności.
Podobne głosy sprzeciwu słychać również wśród zatwardziałych naukowców, którym nie podobają się widowiska historyczne. Ich zdaniem rekonstrukcje spłaszczają oraz tabloidyzują historię. Zwolnicy i przeciwnicy zgodni są co do jednego. Nie wszystko powinno być przedmiotem widowiskowej rekonstrukcji. Nie można teatralizować np. wydarzeń, które są bezpośrednio związane np. z ludobójstwem.
Nie zmienia to faktu, że zabawa z historią w tle staje się coraz bardziej modna. Proces rekonstrukcji trwa w najlepsze. I to zarówno w tej materialnej, jak i bardziej teatralnej wersji. Pokazuje nam wszystkim, że historia, której edukacyjną rangę w szkołach próbuje się umniejszyć, może być ciekawa i inspirująca. A gdy ogląda się np. Zamek Krzyżtopór, to chciałoby się go zobaczyć w pełnej krasie. Ta rezydencja mogłaby być kolejną wizytówką świetności I Rzeczypospolitej. Do dziś mało Polaków wie, że przed zbudowaniem Wersalu, była to największa tego typu budowla w Europie.