W ostatnim dniu stycznia na warszawskim Cmentarzu Wojskowym na Powązkach pożegnaliśmy Ryszarda Kapuścińskiego, reportażystę, pisarza, wielkiego humanistę.
Pożegnaliśmy jak przystało żegnać wspaniałego człowieka – Kompania Reprezentacyjna Wojska Polskiego oddała salwy honorowe. Wcześniej w Bazylice Świętego Krzyża w Warszawie odbyła się Msza żałobna z udziałem prymasa Józef Glempa. „Zabrakło Ryśka” – mówili ze łzami w oczach żegnający go dziennikarze, dla których był wzorem, niedościgłym mistrzem słowa, odczuwania świata i stosunku do człowieka.
Z głową w chmurach
Swoją twórczą drogę Kapuściński rozpoczął od poezji, bo wiersze pisał jeszcze w czasach szkolnych. Te pierwsze były stylizowane na Majakowskim, pełne patosu, odzwierciedlały rytm nowej epoki. Może dlatego jako kierunek studiów wybrał początkowo polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Roiło się tam od poetów i ludzi z głową w chmurach. Jednak potem przeniósł się na historię, by lepiej zrozumieć istotę i mechanizmy zmieniających się epok.. Decydując się na zawód dziennikarski, Kapuściński jako formę wybrał reporterkę. Pisał reportaże o Polsce, polskiej prowincji i wielkich budowach socjalizmu. Jednak interesowały go nie sukcesy idei, lecz człowiek. Debiutował w „czarnych latach” Peerelu, gdzie każde drukowane słowo było prześwietlane przez cenzurę i oglądane niczym przez mikroskop. Trudno się było poruszać reporterowi w tak drakońskich warunkach. Niemniej jego słynny reportaż o nieludzkiej rzeczywistości w Nowej Hucie, która miała być miejscem socjalistycznego sukcesu polskich robotników, wydrukowany w „Sztandarze Młodych”, na którego łamach debiutował, był porażający. O Nowej Hucie śpiewano wówczas radosne piosenki, a on zamiast herosów i rekordzistów pracy, przedstawił dramat twórców tej budowy, wyrwanych z własnej kultury i środowiska chłoporobotników, rozpitych, wykorzenionych, zagubionych. Opisał spędzone przez robotnice ludzkie płody, walające się w otwartych jamach błotnistej ziemi. Ta wieś, na której zgliszczach powstawała Nowa Huta nazywała się Mogiła. Jakże symboliczna nazwa. Nikt nie zliczy, ile istnień ludzkich pochłonęła ta nieludzka ziemia. Poprzez tragiczne realia życia budowniczych ukazane przez Kapuścińskiego, jeszcze większego zrozumienia nabiera upór, z jakim Karol Wojtyła walczył o wzniesienie w Nowej Hucie kościoła, by pomóc tym zatraconym w ciężkim znoju ludziom przywracać w hierarchii wartości Boga i rodzinę. Ale naturalistyczny opis Nowej Huty był szokiem dla ówczesnej władzy. Ten reportaż kosztował Kapuścińskiego utratę pracy.
Tłumy ludzi przyszły do kościoła Świętego Krzyża, aby pożegnać wybitnego reportera
Fot. Remigiusz Malinowski
Trzeci świat – jego miłość
W latach 60. zaczęły się jego podróże po świecie. Najpierw do ogarniętego wojną domową Konga, skąd przywiózł reportaż, który też nie podobał się władzy ludowej. –Miałem przygotować notatkę o tym, co widziałem w Kongu. – Opisałem walkę, rozpad i klęskę – wspominał Kapuściński. Ale władza była oburzona. – Co wyście wypisali? Rewolucję nazywacie anarchią! – grzmiał na niego jakiś partyjny aparatczyk. Stwierdzono, że nie rozumie logiki dziejów i głosi szkodliwe teorie. Ale on, jako historyk i wnikliwy obserwator, rozumiał te procesy lepiej niż oni. Gdy poznano się na jego talencie, bardzo szybko Kapuściński został pierwszym polski korespondentem w czarnej Afryce. W roku 1962 założył w Dar es Salaam placówkę Polskiej Agencji Prasowej. Przez długi okres był jedynym polskim korespondentem na całą Afrykę. Ujrzał tam całą biedę tego świata. Głód, szerzące się choroby i nieszczęścia. Poznał też przebiegłość kolonizatorów, którzy oddając wolność narodom Afryki, tak podzielili strefę wpływów, że było do przewidzenia, iż w utworzonych w sposób sztuczny państwach prędzej czy później dojdzie do zamieszek i mordów na tle etnicznym, religijnym i kulturowym. I dochodziło. A wówczas zrozpaczeni Afrykańczycy chcąc przerwać rozlew krwi zwracali się do byłych kolonizatorów z prośbą o to, by występowali w roli arbitra. – To był manewr jak wyjść, by pozostać – mówił Kapuściński.
Kandydat do Nobla
Rozsławiał imię Polski. Rzeczywiście był bardzo znany na całym świecie, tłumaczony na 30 języków. Wielbiono go zwłaszcza we Włoszech, Hiszpanii i krajach Ameryki Łacińskiej. „Mieliśmy zaszczyt gościć go w Meksyku” – pisały po jego śmierci tamtejsze gazety. W roku ubiegłym przedstawiono kandydaturę Kapuścińskiego do literackiej Nagrody Nobla. Niestety, została przyznana innej osobie. Ktoś z bliskich powiedział, że na wieść o tym Kapuściński odetchnął z ulgą…
Zdaniem pisarza Jacka Bocheńskiego, Kapuściński reprezentował ideał otwartości na innego człowieka, wymiany myśli, obrony prześladowanych. – Starałeś się docierać do mieszkańców całego świata, ponad granicami państw, plemion, religii i kontynentów (…). Twierdziłeś, że wzorem twoim był Herodot, co może dzisiaj dziwić, ale on naprawdę był twoim mistrzem. Stosowałeś najprostsze metody, pytałeś jak dziecko. I właśnie te pytania i twoje odpowiedzi poruszały czytelników – powiedział Bocheński nad trumną pisarza. – Kapuściński był dowodem na to, że nawet w naszym marnym fachu można być – wielkim artystą i porządnym człowiekiem – twierdzi współpracownik Kapuścińskiego z warszawskiej „Kultury”, Maciej Wierzyński. – Ten przesławny pisarz, znany na całym świecie był wciąż tym samym Ryśkiem, którego znałem z czasów naszej pracy w „Kulturze” – dodał Wierzyński. Również inni podkreślali jego wielką skromność, empatię, szacunek dla drugiego i przedstawianych przez niego racji. Zwracają uwagę na jego kruchość. Podkreślano, że wspaniale umiał słuchać rozmówcę a to dziś zanikająca cecha.
Wierzyński wspominając ostatnią swoja rozmowę z Kapuścińskim, jaką odbył w szpitalu mówi, że rozmawiali o współczesnej Polsce i mediach. – Ryszard był zaniepokojony tym, co się dzieje, że dziś najlepiej pisać o tym i pokazywać to, co się dobrze sprzeda. W naszych czasach informacji było mało, trzeba było je podawać ostrożnie i przemycać przez cenzurę. Dziś informacji jest tak wiele, że powstaje chaos, zza którego nie widać świata i prawdziwej Polski – mówił do Wierzyńskiego Kapuściński.
Od wielu lat Kapusciński dostrzegał, że media podają informację poszatkowaną, fragmentaryczną, odartą z szerszego kontekstu. Ubolewał z tego powodu, bo uważał zawód dziennikarza za posłannictwo. Misję objaśniania świata.
Kraj lat dziecinnych
Pochodził z Pińska, z Polesia. Wielonarodowościowego miasteczka, w którym Polacy stanowili zaledwie dziesięć procent ludności. Większość stanowili Żydzi, ale Pińsk zamieszkiwali też Białorusini, Ormianie i trochę Niemców. Urodził się w 1932 roku. Rodzice byli nauczycielami. Gdy miał siedem lat przeżył wtargnięcie do Pińska Armii Czerwonej i ostrzeliwanie wieży kościoła jezuitów tak skutecznie, że dzwon przestał wydawać dźwięk. Ten obraz zapamiętał do końca życia. Opis okupacji Pińska zawarł w pierwszym rozdziale „Imperium”. Lata początku wojny były dla niego ciągłym uciekaniem to od Rosjan, to od Niemców. I tak rodzina Kapuścińskich miała szczęście. Wyjechali z Pińska jednym z ostatnich pociągów do Warszawy. W miasteczku trwały wywózki ludności polskiej do Kazachstanu i Workuty. Zapamiętał tę dramatyczną, co i raz przerywaną podróż, gdy przewoźnicy zatrzymywali pociąg domagając się dodatkowej zapłaty. Kobiety ściągały z palców złote obrączki, oddawały biżuterię i futra. Zapamiętał, że zimą nie miał butów, bo kosztowały wtedy 400 złotych, rodzina nie była w stanie dać mu takiej sumy. Sprzedawał wtedy kawałki mydła po złotówce, a ponieważ mydło było w tych czasach luksusem, spłacanie drewniaków, na które zaciągnął dług trwało sporo czasu. Dzieciństwo długo kojarzyło mu się z biedą, głodem, cierpieniem i upokorzeniem. W „Lapidarium” pisze, że lata w Pińsku dały mu gorzkie doświadczenie nieszczęścia i upodlenia. Ale zapytany niedawno w wywiadzie o dzieciństwo przyznał, że bardzo je lubił, mimo że było bardzo ciężkie. Z perspektywy lat wspomina się je jednak zawsze najlepiej, z największym sentymentem – powiedział. Cóż, Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” miał rację pisząc; „Kraj lat dziecinnych/on zawsze zostanie piękny i czysty jak pierwsze kochanie”. Kapuściński mówił, że swoje wędrowanie zaczął mając siedem lat, ucieczką z rodzicami z Pińska, i odtąd wędruje nadal. Zapytany kiedyś, czy by nie wyemigrował, bo zdarzyło się, że w Ameryce Południowej spędził kilka lat, stwierdził, że już wyemigrował. Jego „mała ojczyzna” stała się częścią Białorusi.
Miał zamiar o Pińsku napisać książkę. Powiedział, że będzie to ostatnia książka jaką napisze. Gromadził materiały, zapiski, wspomnienia, szkice, fotografie i widokówki. Antykwariusze skwapliwie odkładali dla niego wszystko, co im wpadło w ręce a dotyczyło Pińska.
Nie zdążył napisać książki. Być może na podstawie zebranych przez pisarza materiałów, jej napisania podejmie się ktoś inny. Całe swoje bogate archiwum Kapuściński przeznaczył dla Zakładu Wydawniczego „Ossolineum”. Będzie z czego czerpać.
Alicja Dołowska
Artykuł ukazał się w numerze 2/2007.