Jerzy Biernacki |
Kiedy myślę o tej Szekspirowskiej sentencji – a przecież świat wychodził z formy niejednokrotnie w ciągu dziejów – to jeśli chodzi o nasze czasy, największym przełomem, niestety, w negatywnym tego słowa znaczeniu, był fakt, opisany trafnie przez Anne Applebaum, iż jednego największego zbrodniarza XX wieku wraz z jego armiami pokonał drugi największy zbrodniarz XX wieku oraz to, co z owego zwycięstwa wynikło. A więc podział Europy, nie tylko na strefy przeciwstawnych wpływów politycznych, ale i – również przeciwstawnych – wpływów dwu różnych kultur, którym towarzyszyło powszechne, po obu stronach, uprawianie „kultury” kłamstwa.
Nie tylko w sprawie najtragiczniejszej, zawierającej się w nazwie Katyń, ale i w takich sprawach jak „interesujący eksperyment radziecki” w oczach lewicujących środowisk Zachodu (to się zresztą ciągnęło od lat 20. i 30. ubiegłego wieku, aż po lata 80, gdy wreszcie Ronald Reagan nazwał po imieniu „imperium zła”), czy np. tzw. polskie „bandy leśne”, czyli oddziały dawnej Armii Krajowej, które nie złożyły broni w obliczu nowej okupacji Polski, sowieckiej, i kontynuowały walkę o niepodległość, wbrew straconej wszelkiej nadziei. Do tego dochodzą, w większości ukrywane, nieprzebrane liczby zbrodni na polskich patriotach (8 tysiącom wyroków śmierci, wedle danych IPN, w połowie co najmniej wykonanych, towarzyszy „ciemna liczba” mordów bez wyroków, nie mówiąc o dziesiątkach tysięcy więzionych, torturowanych i niewolonych „żołnierzy wyklętych”, którym odebrano zdrowie, karierę zawodową, a często dramatycznie skrócono życie.
No i potem 45 lat życia z buciorem na gardle, w systemie gospodarki nakazoworozdzielczej, pod wpływem propagandy sukcesu (pozornego), z forsowaniem tendencji „rozwoju” wedle niekoniecznie polskich potrzeb i możliwości, w „wiecznej przyjaźni” z ościennym mocarstwem, które po bratersku najpierw nas ograbiło z połowy terytorium, a następnie z maszyn i urządzeń z ziem przyznanych w rekompensacie, po czym grabiło nas cały czas na nieco mniejszą skalę, wmawiając swoim, jak to nam pomaga i ile to je kosztuje.
Wszystko to wiemy, ale nie mamy pojęcia, w jaki sposób, w jakich wymiarach i rozmiarach oddziałało to na polskie społeczeństwo, jak „przygotowało” je na przyjęcie wolności i niepodległości, otrzymanej niejako w podarunku (zawierającym jednak truciznę, o czym za chwilę), w drodze kontraktu między komunistyczną władzą, a wyznaczaną w głównej mierze przez szefa jej policji politycznej – tzw. konstruktywną opozycją, zawartego podczas spotkań w Magdalence i przy okrągłym stole. Kontraktu, którego poszczególne paragrafy po dzień dzisiejszy „sunt servanda” (czyli są dotrzymywane).
Uczelnie PRL-u wykształciły milion magistrów, po większej części nie dokształconych w zakresie szeroko pojętej humanistyki, a więc nie uformowanych mentalnie i duchowo, których nazywam „wykształceńcami” („wykształciuchy” Ludwika Dorna jako wolne tłumaczenie „obrazowanszczyny” Sołżenicyna wydają mi się zbyt pejoratywne, boć to przecie nie ich wina(!), a „wykształceniec” ma swoją dobrą analogię w języku polskim np. w postaci „wyzwoleńca”). Boom oświatowy 20-lecia wolnej Polski powiększył ową liczbę „wykształceńców” bardzo znacznie, gdyż poziom uczelni wyższych (zwłaszcza licznych prywatnych) obniżył się w porównaniu z poprzednim okresem. Nie przestała też istnieć cenzura i autocenzura w środowiskach naukowych, związanych z uczelniami, zwłaszcza wobec obowiązywania poprawności politycznej. Na szczęście, są tacy, na ogół nieliczni, uczeni i wykładowcy, którzy wyłamują się z klubów „hałaśliwej propagandy liberalizmu” (Jan Paweł II).
Imperium manipulacji
Jedną z trucizn zawartych w owym darze wolności i niepodległości, jaki Polska otrzymała przed ponad 20 laty, jest sytuacja mediów, w których miażdżącą przewagę osiągnęli menadżerowie i dziennikarze o koniunkturalnym pokroju umysłowym i moralnym, a zarazem dalecy od postawy patriotycznej, kosmopolici („Europejczycy”), upatrujący przyszłość naszego kraju w takiej jego modernizacji, w której utraci on zasadnicze swoje przymioty: umiłowanie tradycji (w tym również tego, co było dobre w tradycji szlacheckiej), przywiązanie do wiary ojców i do Kościoła katolickiego, utrzymywanie poczucia polskości. To wszystko traktują oni z właściwym sobie cynizmem jako zbędny balast, jako czynniki sprawiające, że w ich ocenie Polska pozostaje swoistym skansenem staroci duchowych, zamiast stać się czymś na wzór Holandii czy nowej Hiszpanii wedle projektu Zappatero (z aborcją, eutanazją, związkami jednopłciowymi wraz z adopcją przez nie dzieci, z in vitro i eksperymentami na komórkach macierzystych itp.).
Istotnym motywem ich działań jest przeświadczenie o zmierzchu państw narodowych, toteż każdego ich zwolennika mogą wygodnie ustawiać na pozycji nacjonalisty, to się ostatnio zdarzyło na antyniepodległościowej „manifie” zorganizowanej przez „Gazetę Wyborczą”, mistrzynię wszelkich rodzajów manipulacji. Atrakcyjność programów telewizji prywatnych i pewien profesjonalizm ich dziennikarzy (znikający wszelako, gdy trzeba służyć) sprawiają, że telewidzowie, w tym owi liczni wykształceńcy, chętnie oglądają te telewizje i wierzą im, rezygnując z wszelkiego krytycyzmu i przekształcając się w prawdziwych „mediotów” (Mariusz M. Czarniecki). Takich są miliony i jest to obecnie najwierniejszy elektorat partii „europejskich”. Dzięki programom typu „Szkło kontaktowe” czy „Piaskiem po oczach” dowiedzieli się oni, że głosowanie na jakąkolwiek partię o pokroju zdecydowanie patriotycznym, to „obciach” i wstyd. Mediom wtórują co ciętsi w języku politycy, dochodzi więc do tego, że bezkarnie oskarża się człowieka, który od ponad 20 lat jest w polityce i wszystko można mu zarzucić, tylko nie brak patriotyzmu, o to, że jest „wrogiem” i „podpalaczem Polski” (takim językiem mówi wicemarszałek Sejmu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!).
Pokolenie mediotów
Wykształceńcy i wszelacy inni medioci charakteryzują się przemożnym lenistwem umysłowym, co sprawia, w połączeniu z zarozumialczym poczuciem, że oni wiedzą lepiej, iż nie są w stanie posłuchać chociażby przez chwilę np. prof. Zdzisława Krasnodębskiego, prof. Jadwigi Staniszkis, red. red. Bronisława Wildsteina czy Rafała Ziemkiewicza, by nie wspominać już Rozmów niedokończonych czy Aktualności Dnia Radia Maryja lub sesji naukowych Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, z udziałem profesorów i publicystów z Polski, z Europy, Ameryki i Australii, w rodzaju Marguerite Peeters, autorki książki o globalizacji rewolucji kulturalnej. Ale, ale, cóż to za propozycje, przecież dawno już orzeczono, że słuchanie „mediów Rydzyka” to obciach jeszcze większy niż głosowanie na PiS.
Jakże więc w tej sytuacji „patrzeć na wszystko własnymi oczami, słuchać wszystkiego własnymi uszami i rozsądzać wszystko własnym rozumem” – jak chciał Marszałek Piłsudski?
Dla mediów więc, o których mowa, jest to wymarzona sytuacja, mogą bez trudu i bezkarnie manipulować informacjami o faktach i powiedzieć na przykład, że wywiezienie nocą, per fas et nefas, przez służby specjalne akt Komisji Weryfikacyjnej WSI oznacza dopiero uporządkowanie tej sprawy, mogą doprowadzić człowieka prawie do samobójstwa (i to „prawie” nie jest ich zasługą), mogą ukrywać prawdę w dowolnej skali, np. nie mówiąc, kim z zawodu i jakiej klasy był zamordowany inż. Wróbel (był wysokiej klasy ekspertem w dziedzinie wypadków lotniczych), nie dowiemy się też pewnie, czy syn go zamordował, czy może przyznał się do tego w zagrożeniu życia ze strony rzeczywistych morderców; w debacie o zapłodnieniu in vitro przemilcza się całkowicie istnienie szybko rozwijającej się metody leczenia bezpłodności zwanej naprotechnologią, gdy tymczasem o in vitro, że jest metodą leczenia, odpowiedzialnie powiedzieć się nie da.
Jedną z trucizn zawartych w darze
wolności i niepodległości, jaki
Polska otrzymała przed ponad
20 laty, jest sytuacja mediów,
w których miażdżącą przewagę
osiągnęli menadżerowie
i dziennikarze o koniunkturalnym
pokroju umysłowym i moralnym,
a zarazem dalecy od postawy
patriotycznej, kosmopolici,
upatrujący przyszłość naszego
kraju w takiej jego modernizacji,
w której utraci on zasadnicze swoje
przymioty: umiłowanie tradycji,
przywiązanie do wiary ojców
i do Kościoła katolickiego,
utrzymywanie poczucia polskości.
Takich przemilczeń, kamuflaży, ukryć są dziesiątki. A także zaniechań. Czyż nie można by było sobie użyć na przewodniczącym komisji śledczej, który przemawia do pustych krzeseł i pyta je, czy nie ma głosu sprzeciwu? Owszem, podkpiwa się z jego raportu, wedle którego afera hazardowa została wymyślona przez wraże watahy, ale meritum tegoż raportu nikt nie podważa. Odważnych dziennikarzy też nie ma, nikt nie ośmielił się zrobić wywiadu z Mariuszem Kamińskim, bezprawnie pozbawionym stanowiska szefa CBA przed upływem kadencji. Żadni wolni dziennikarze nie zamknęli się też w żelaznej klatce, aby zaprotestować przeciwko bezprawiu, tak jak nie uczynili tego w obronie Grzegorza Brauna, reżysera „nieprawomyślnych” filmów dokumentalnych, oskarżonego bezpodstawnie o pobicie funkcjonariusza policji, podczas gdy to policjanci potraktowali go brutalnie, m.in. wybijając mu kciuki, chociaż był jedynie przechodniem, obserwującym jakąś demonstrację. O czym tak zwana głównonurtowa prasa milczy lub informuje w kilkuzdaniowej „jedyneczce”, o mediach elektronicznych nie wspominając.
Jakże więc wspólnota obywatelska, doprowadzona do opisanego stanu, a raczej jej w sensie przenośnym głuchoniema większość, ma wiedzieć, jak postępować np. w dniu takich czy innych wyborów? Połowa nie głosuje, przyjąwszy „wolność od” za największą swoją wartość lub nie wierząc, że jej głosy mogą mieć jakieś znaczenia, albo generalnie olewając politykę i polityków. A większa część tej drugiej połowy głosuje tak jak głosuje, bo chcą mieć spokój, a nie konflikt, bo nie zależy im na ludziach odpowiedzialnych, mających program rozwoju i modernizacji Polski. Wolą tych, którzy – jak sami zapewniają – uczynili z naszego kraju „zieloną wyspę” na czerwonym morzu kryzysu światowego, przemienili odwiecznych wrogów Polski w przyjaciół, zamierzają wprowadzić nas do grona nowoczesnych społeczeństw europejskich i grają fajnie w piłkę nożną, fair play, oczywiście, podobnie jak w polityce. A że to nieprawda, cóż, lepiej o tym nie wiedzieć.