Syberia – więzienie bez krat, dachu i ścian

2013/07/2
Z Reginą Wencław, zesłaną na Syberię w 1940 roku, rozmawia wnuczka Elżbieta Wencław

15 maja mija 120 lat od ogłoszenia encykliki Leona XIII „Rerum novarum”. Dokument ten ma istotne miejsce w społecznym nauczaniu Kościoła. Przy tej rocznicowej okazji można pytać o to, co on znaczy dziś, w polskich warunkach.

 

Wydarzenia z 17 września 1939 roku zapoczątkowały jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w historii Polski, zwany przez historyków IV rozbiorem Polski. To był początek tragedii setek tysięcy polskich rodzin skazanych przez zbrodnicze władze sowieckie na wyniszczenie.

Podpisany w sierpniu 1939 roku układ Ribbentrop – Mołotow otwierał drogę do wyniszczenia wszelkich przejawów polskości. Wkrótce po wkroczeniu Sowietów na ziemie polskie we wrześniu 1939 roku rozpoczęły się zbrodnicze działania nakazane przez Stalina, które miały na celu przesiedlenie na Syberię i w głąb sowieckiego imperium wszystkich osób mogących zagrażać władzy sowieckiej. Dotknęły one w pierwszym rzędzie rodzin urzędników państwowych, samorządowych, działaczy politycznych, ziemian, nauczycieli, kupców, policjantów, wojskowych.

Do dziś nie wiadomo ilu naszych rodaków zostało zesłanych w czasie II wojny światowej w głąb Związku Sowieckiego. Zaledwie kilkaset tysięcy powróciło z tego imperium zła. Setki tysięcy pomordowanych, zagłodzonych, zamęczonych katorżniczą pracą nigdy nie ujrzało ojczystej ziemi.

Zbrodnicza akcja wyniszczenia żywiołu polskiego poprzez masowe deportacje ruszyła z początkiem 1940 roku

Jedną z setek tysięcy osób skazanych na syberyjską tułaczkę była twoja rodzina, Babciu Regino.

W tym roku mija 71 lat od tych tragicznych wydarzeń. Przypominając los moich bliskich, przodków, którzy podobnie jak tysiące innych zesłańców okrutnie cierpieli i umierali na tej nieludzkiej, obcej ziemi, pragnę oddać hołd pamięci wszystkim Sybirakom. Miałam niespełna16 lat,

kiedy wywieziono mnie w głąb Syberii. W jaki sposób 16 letnia dziewczyna mogła zagrażać potędze Związku Sowieckiego…

Babciu, opowiadałaś mi, że największy strach przeżyłaś nocą, kilka dni przed wigilią Bożego Narodzenia 1939 roku, kiedy Sowieci aresztowali twojego ojca, Stanisława Matysewicza, a mojego pradziadka.

Sowieci przyszli do nas nocą kilka dni przed Bożym Narodzeniem i aresztowali Tatusia, który był policjantem III komisariatu w Białymstoku. Zostaliśmy sami, moja mama, babcia, starsza siostra Irena i starszy brat Wacek.

Czy wiedziałaś, co działo się z Twoim ojcem?

Nie rozumiałam tej całej sytuacji, dlaczego mój ukochany Tatuś został aresztowany. Tak bardzo chciałam, żeby wrócił na święta. Nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy spędzać Boże Narodzenie bez niego. Niestety, Tatuś nie wrócił… Mama nosiła paczki do więzienia. Sowieci obiecywali, że wkrótce go wypuszczą. Później powiedzieli mamie: „nie bespakojtieś on skoro prijdiot” (nie martwcie się, on wkrótce wróci). Ale już nigdy więcej go nie zobaczyłam.

Kilka miesięcy później, a dokładnie 13 kwietnia 1940 roku przeżyłaś kolejny wstrząs…

Tak, nad ranem pamiętnego 13 kwietnia załomotali znów do drzwi Sowieci. Dali nam pół godziny na zebranie najpotrzebniejszych rzeczy i powiedzieli, że pojedziemy w daleką podróż. Nic z tego nie rozumiałam… Mamusia zdążyła wrzucić do niedużej walizki trochę ubrań, książeczkę do nabożeństwa i coś do jedzenia. Kiedy zapakowali nas razem z mnóstwem innych ludzi do odrutowanego, bydlęcego wagonu zrozumiałam, że ta „daleka podróż” oznacza poniewierkę i tułaczkę w nieznane…

Jak wyglądała podróż? Co najbardziej utkwiło Ci, Babciu w pamięci?

W brudzie i zaduchu spędziłam w tym wagonie prawie miesiąc. Razem z nami jechały w większości kobiety, matki z dziećmi i kilku starszych mężczyzn. Jednej z nich nigdy nie zapomnę. Młoda matka, pani Mańkowska była tam razem ze swoim 3 miesięcznym dzieckiem, które chore płakało z głodu i zimna. Zrozpaczona matka widząc, że ono umiera błagała rosyjskiego żołnierza, by dziecko mogło zostać w Polsce. Na najbliższym postoju, w Lewickich, pani Mańkowskiej udało się skontaktować z siostrą i pozostawić córeczkę, by uratować jej życie. Sama musiała ruszyć dalej na bezkresne stepy kazachskie.

Po tej długiej, męczącej podróży, której wielu starszych, chorych a także dzieci nie przeżyło, przydzielono Was do kołchozu Wiszniowka (Północny Kazachstan). Jak tu wyglądało Twoje życie?

To bardzo gorzkie wspomnienia. Początkowo mieszkaliśmy w baraku ogrzewanym dwoma piecykami, razem z 12 innymi rodzinami. Przy czterdziestostopniowych mrozach łatwo było o odmrożenia, dlatego z siostrą przez całe lato, zresztą bardzo krótkie, zbierałyśmy patyki i krowie odchody na opał. Każdy starał się jakoś przeżyć, albo raczej przetrwać. Wykorzystywano nas do różnych prac, przy rozładunku pociągów ze żwirem i węglem, czy przy budowie torów kolejowych. Byliśmy przewożeni z miejsca na miejsce, w zależności gdzie było coś do zrobienia. Pracując przy układaniu torów mieszkaliśmy w tych samych bydlęcych wagonach, którymi przyjechaliśmy. Praca była długa i męcząca, ale przynajmniej dostawaliśmy jedzenie. Nie było tego dużo, 30 dekagramów chleba (3 kromki) i porcja zupy dziennie, dlatego musiałam sprzedawać rzeczy, które zabrałam ze sobą z Polski za miseczkę mąki lub kilka ziemniaków. Pamiętam sytuację, kiedy będąc w stołówce, bufetowa szukała osoby, która potrafiła robić na drutach. Zgłosiłam się. Dziergałam skarpetki, nawet nocą, żeby jak najszybciej skończyć i dostać coś do jedzenia. W zamian otrzymałam 2 bochenki chleba. Jaka to była szczęśliwa chwila! Kiedy przyniosłam chleb do domu najbardziej ucieszyła się mamusia. Jeden bochenek schowała pod pryczę, żeby było co jeść na następny dzień, a drugi pokroiła na trzy części dla mnie, dla siebie i dla Irenki. Babcia już nie żyła. Zjadłyśmy ze smakiem i położyłyśmy się spać, jednak żadna z nas nie mogła zasnąć, mając świadomość, że jest coś jeszcze do zjedzenia. Wtedy mamusia powiedziała, że możemy zjeść jeszcze po kawałku, choć w efekcie zjadłyśmy wszystko, co było i dopiero wtedy udało nam się zasnąć.


Regina Wencław w rozmowie z wnuczką Elżbietą: Przez cały okres PRL wywózki Polaków na Syberię były tematem wykreślonym z pamięci narodu

Kiedy z ocaleniem nadeszła Armia Andersa poczułaś ulgę, nadzieję, że będziesz mogła jeszcze zobaczyć ukochaną Ojczyznę.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że będą podstawione wagony, że wracamy do Polski, moja radość była nie do opisania. Jednak kilka dni przed odjazdem miałam niepokojące objawy choroby. Kiedy wsiadłam do wagonu miałam atak, całe ciało zrobiło się zimne i dostałam niesamowitych drgawek. Wezwano lekarza Kirgiza, który stwierdził, że mam malarię i ta podróż mnie wykończy. Nie dawał mi szans na przeżycie w takich warunkach. Zaproponował leczenie na Syberii i wyjazd wraz z kolejnym transportem. Jeszcze jeden dzień na tej nieludzkiej ziemi – pomyślałam, Nie ma mowy! Niech mnie wiozą choćby martwą, bylebym wracała do Polski. Dostałam jakieś tabletki. Z dnia na dzień było coraz lepiej, czułam, że wracają mi siły. Myślę, że to sama świadomość wolności mnie uleczyła.

Przypominam sobie taką sytuację, kiedy pociąg zatrzymał się gdzieś w polu. Okazało się, że jesteśmy już blisko Brześcia. Wyskoczyliśmy z pociągu i klęcząc całowaliśmy wolną ziemię polską, dziękując Bogu, że dane nam było raz jeszcze zobaczyć Ojczyznę. Wtedy gdzieś w oddali usłyszeliśmy jakby cicho pobrzmiewające dzwony kościoła. Rzuciliśmy się w tamtym kierunku szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Akurat odbywało się nabożeństwo majowe i mieliśmy okazję wyspowiadać się po 6 długich latach spędzonych na Sybirze. Nie wiedziałam, że Brześć już nie należy do Polski. Babciu

Polski. Babciu, z Syberii wróciłaś w maju 1946 roku jako 22-letnia dziewczyna. A jaki był los Twoich najbliższych, a zarazem moich przodków?

Ja i moja siostra Irenka przeżyłyśmy tę gehennę, byłyśmy młode. Jednak do ukochanej Ojczyzny wróciłyśmy osobno. Przez długi czas nie wiedziałam, co działo się z Ireną. Później okazało się, że zabrano ją do pracy przy wypalaniu cegły. Niestety, bezlitosna Syberia zabrała moją Mamusię i Babcię. Zmarły z powodu chorób i wycieńczenia. Nie wytrzymały głodu, okrutnych syberyjskich mrozów i katorżniczej pracy.

Powrót do Polski okazał się kolejnym rozczarowaniem. Dom przywitał mnie przygnębiającą pustką. Mieściła się w nim szkoła. Dzięki pomocy i dobrym sercom sąsiadów udało mi się przetrwać i stanąć na nogi. Całą moją rodzinę wyniszczono. Brata Wacka nie zastałam w domu. Został wywieziony na Syberię w 1945 roku, a wrócił dopiero dwa lata później. Spuchł z głodu. Tatusia już nigdy nie spotkałam. Moje starania o ustalenie Jego losu po aresztowaniu przez Sowietów w 1939 roku do dziś nie przyniosły rezultatu. Komunistyczna cenzura zakneblowała mi usta. Dopiero od kilkunastu lat możemy mówić i pisać o swoich przeżyciach bez narażania się na represje. Ważne, aby Twoje Elu pokolenie pamiętało o naszej syberyjskiej historii sprzed 70 lat, a także o tym, że przez cały okres PRL-u był to temat wykreślony z podręczników.

Choć moją wczesną młodość zabrał Sybir, to jednak przeżyłam tę katorgę i wróciłam do Polski. W 1954 roku wyszłam za mąż, mam dwójkę wspaniałych dzieci i doczekałam się czwórki kochanych wnuków.

Chcę Cię Babciu zapewnić, że Twoją wzruszającą historię syberyjskiej młodości będę pamiętać, przekazując kolejnym pokoleniom prawdę o moich przodkach.

 


 

Regina Wencław z domu Matysewicz, wywieziona 13 kwietnia 1940 r. do północnego Kazachstanu wraz z matką, babcią i siostrą. Została odznaczona Krzyżem Zesłańca Sybiru i Honorową Odznaką Sybiracką. Elżbieta Wencław wnuczka Reginy, studentka politologii i pedagogiki Uniwersytetu w Białymstoku.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej