Szkoła przegrywa z ekonomią

2013/07/2
Alicja Dołowska

Likwidacja szkoły oznacza zawsze wyrwę w sieci oświatowych placówek, często zerwanie uczniowskich przyjaźni i więzi młodzieży z dotychczasową kadrą nauczycielską. Gorzej, gdy szkołę zamyka się na wsi. Szkoła na wsi wyznacza prestiż miejscowości, a jej zamknięcie bywa równocześnie likwidacją jedynego w okolicy ośrodka kultury. Za rządów PO-PSL zamknięto w Polsce 2,5 tysiąca szkół i proces ten postępuje.

 

Z danych zebranych przez związki zawodowe wynika, że w tym roku może być zlikwidowanych następnych 500 szkół. Informacje z innych źródeł mówią o zamiarze zamknięcia przez samorządy aż 850. Likwiduje się przeważnie podstawówki, ale gilotyna cięć budżetowych nie oszczędza także gimnazjów. Zamknięcie każdej szkoły jest przerwaniem lokalnej tradycji, wiąże się z ograniczeniem kontaktów rodziców z nauczycielami, bo dzieci i ich rodzice do szkoły mają dalej. Uczniowie są dowożeni często do dość odległych miejscowości. Nie zawsze są to już przyjazne dzieciom gimbusy, lecz PKS-y, z których oddziałami gmina podpisuje umowy na przewóz.

Demografia to wymówka

Jednak szkoły zamyka się nie tylko z przyczyn demograficznych, choć te jako główny powód podawane są do wiadomości. Istotą problemu jest zbyt mało środków przeznaczanych przez publiczne władze na utrzymanie szkół. Im mniejsza szkoła, tym jej prowadzenie staje się dla samorządów mniej opłacalne, bo więcej kosztuje. Rachunek ekonomiczny bierze górę nad sentymentem tradycji. Oświatowa subwencja na ucznia z budżetu państwa wynosi w tym roku 4,7 tys. rocznie. To trochę więcej niż w ubiegłym roku, gdy przypadało na ucznia 4,3 tys. złotych, śmiesznie mało, zważywszy wzrost kosztów utrzymania szkolnych obiektów, czy cen żywności. Samorządy, na których barki władza centralna zrzuca coraz więcej zadań, mają na realizację zobowiązań coraz mniej pieniędzy. Zdaniem Krzysztofa Baszczyńskiego, wiceprezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego, problem kryje się w przeliczeniu pieniędzy na ucznia. Bo nie rachunek ekonomiczny powinien decydować o być albo nie być szkoły, ale potrzeby społeczności. Mniej liczebne szkoły wiejskie – tak potrzebne i kulturotwórcze w małych miejscowościach – przegrywają z ekonomią z powodu jednakowego naliczania subwencji niezależnie od tego, czy uczeń mieszka na wsi, czy w dużym mieście. O niezamykanie szkół na wsiach, które są tam bardzo często również jedynymi placówkami kultury, zaapelowała Konferencja Episkopatu Polski, podkreślając, że w sprawach oświaty i kultury nie powinien decydować wyłącznie interes ekonomiczny, lecz dobro wspólne.


Rachunek ekonomiczny przy likwidacji małych szkół góruje nad tradycją polskiej szkoły
| Fot. Dominik Różański

Tam, gdzie chodzi o ludzką krzywdę, górę biorą emocje. W niektórych miastach dochodziło do prawdziwych bitew o szkoły między rodzicami a samorządem. Gdy nie pomogły argumenty rodziców, ci organizowali pikiety, okupacje urzędów, akcje zakłócania porządku obrad radnych przez grupy „uzbrojone” w hasło na transparentach i planszach przybitych do drzewców: „Szkoły nie oddamy”. W Krośnie Odrzańskim ponad sto osób sparaliżowało prace urzędu miasta, ale burmistrz w końcu odstąpił od zamiaru likwidacji zagrożonego gimnazjum.

W Łodzi, gdzie pierwotnie planowano likwidację nawet 30 szkół, po protestach rodziców skończyło się na zamknięciu 19 i politycznym skandalem. Rachunek Prezes Jarosław Kaczyński wraz z kierownictwem PiS-u wyrzucili ze swojego ugrupowania wszystkich radnych, którzy wraz z PO głosowali za zamknięciem tych szkół i sprzeniewierzyli się linii programowej partii. W konsekwencji rozwiązano struktury PiS w Łodzi

Zdesperowani rodzice zarzucają wybranym jesienią ubiegłego roku władzom lokalnym, że podczas kampanii wyborczej żaden z kandydatów na radnych nie pisnął słowa na temat możliwości likwidacji szkoły. Mieszkańcy wielu miejscowości, gdzie dochodzi do zamykania szkół, czują się oszukani. Rodziców irytowało, że samorządowcy, zamiast postawić się władzom z „centrali” i zaprotestować, że zrzucają na nich zadania bez zabezpieczenia stosownej ilości środków finansowych, potulnie potakują politycznym zwierzchnikom, nie broniąc interesów lokalnej społeczności, która ich wybrała na swoich przedstawicieli.

Bywa też jednak, że władze samorządowe idą z rodzicami ręka w rękę, wspólnie walcząc o utrzymanie szkoły. Władze gminy Bircza na Podkarpaciu, wspierane przez rodziców, wystosowały protest do premiera i ministra edukacji narodowej, w którym domagają się zmiany zasad naliczania subwencji oświatowej dla gmin wiejskich, a tym samym zwiększenia środków na oświatę. Jeśli dotychczasowa zasada się nie zmieni, dojdzie do zamykania wiejskich szkół na szeroką skalę w całej Polsce. Według ministerstwa edukacji winny obecnej sytuacji jest niż demograficzny i nieprzemyślane działania… samorządów, a nie polityka państwa, czyli cięcia wydatków publicznych.

Piekło może być wszędzie

Dramat, jaki przeżywają rodzice i uczniowie w Piekle koło Sztumu na Pomorzu, jest wynikiem bezduszności samorządowców pozbawionych wyobraźni. Wybudowana w 1937 r. szkoła we wsi Piekło, leżącej wówczas na obszarze Wolnego Miasta Gdańska, została wzniesiona za pieniądze uzbierane przez mieszkających tam Polaków jako Dom Polski. Piękny murowany obiekt, w którym mieściły się szkoła, kaplica i mieszkania dla nauczycieli, był oazą polskości na terenie, na którym większość stanowiła ludność niemiecka. W 1939 r. zarówno pierwszego dyrektora szkoły, jak i księdza, który szkołę poświęcił, zamordowali Niemcy. Przez wszystkie lata PRL-u budynek był świetnie utrzymany, zorganizowano w nim także „salę pamięci”. Szkoła pod względem wyników nauczania zajmowała na zmianę I lub II miejsce w gminie. Jako pierwsza w gminie wprowadziła naukę dwóch języków obcych: angielskiego i niemieckiego. Kontakt rodziców z nauczycielami był wzorowy. Mimo protestów pani sołtys Piekła, rodziców, tamtejszego proboszcza i związków zawodowych 4 maja radni miasta i gminy Sztum zdecydowali o likwidacji szkoły w Piekle, bo uczęszczało do niej tylko… 50 uczniów, a gmina nie chciała do szkoły dopłacać. Warto nadmienić, że w 1937 r. szkołę zbudowano dla 24 dzieci! Od września uczniowie (także ci najmłodsi) będą dowożeni 18 km do zespołu szkół w Czerniowie: tam i z powrotem 36 km! Droga z Piekła do Czerniowa wiedzie po terenach zalewowych tuż obok Wisły i w razie powodzi dzieci będą miały przerwę w nauce. To bolesny przykład fatalnych decyzji i odwracania się rządu Donalda Tuska od problemów oświaty, o których tak żarliwie przekonywał jako o priorytetach podczas swojego exposé.

Odkąd pamiętam, zawsze się mówiło, że klasy w polskich szkołach są zbyt liczne, aby nauczyciel mógł uczniom poświęcić odpowiednią ilość czasu, zająć się problemami uczniów mniej zdolnych, ale i pomóc rozwinąć skrzydła tym o wybitnych zdolnościach. Mniej uczniów w klasie daje wreszcie nauczycielowi szansę, by bardziej indywidualnie potraktować w procesie nauczania swoich podopiecznych. Tym bardziej, że zapracowani rodzice, by mieć zatrudnienie, muszą być dla pracodawców coraz bardziej elastyczni i mają dla swoich dzieci coraz mniej czasu. O więcej czasu dla dzieci apelowali do rodziców biskupi polscy, bo polskie dzieci są coraz bardziej samotne. W szkole tę samotność widać jak na dłoni. Przychodzą do swoich wychowawców najczęściej wcale nie z problemami związanymi z nauką, ale z osobistymi. W tej sytuacji społecznej polska szkoła powinna więcej czasu poświęcić młodzieży. Nie załatwią tego ukochane przez premiera Orliki. W mniej licznych klasach istnieje większa szansa na nawiązanie bliższych relacji między uczniem a nauczycielem. A w sytuacji forsowania przez MEN włączania do szkół powszechnych coraz większej liczby dzieci niepełnosprawnych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi – zbudowania autentycznej szkoły integracyjnej.

Karta bez nauczyciela

Rządowi sternicy edukacji przerzucają obowiązek zabezpieczenia potrzeb edukacyjnych młodzieży na samorządy. Te zaś, gdy z zadaniami publicznej oświaty finansowo sobie nie radzą, chętnie zlecają nauczanie stowarzyszeniom i różnego typu fundacjom, byle mieć problem z głowy. W wielu przypadkach udaje się w ten sposób uratować szkołę, bo funkcjonowanie takiej placówki mniej kosztuje. Warto powiedzieć, skąd biorą się te oszczędności.

Otóż stowarzyszenia i inne podmioty niepubliczne, zatrudniając nauczycieli, nie muszą się kierować zapisami karty nauczyciela. W takich szkołach karta nie obowiązuje. Stosunek zatrudnienia pracodawca zawiązuje z pracownikiem na podstawie umowy cywilno-prawnej. Taki nauczyciel jest tańszy, a nie mając prawa do pensum, które gwarantuje karta, za mniejsze pieniądze pracuje więcej godzin. Nie ma też prawa do zagwarantowanej w karcie nauczyciela drogi zawodowego awansu. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę podstawę programową dla szkół narzuconą od przyszłego roku szkolnego przez ministerstwo kierowane przez Katarzynę Hall, włos się jeży. Nauczanie historii skończy się na pierwszej klasie licealnej i I wojnie światowej, jeśli uczeń nie wybierze dalej humanistycznego profilu nauczania. A kanon literacki, ten „kod kulturowy”, którym przez pokolenia posługują się Polacy, legnie w gruzach. A wówczas mało kto zrozumie powiedzenie z Hamleta: „W tym szaleństwie jest metoda”. Nikt nie będzie wiedział, o co chodzi, jeśli te słowa skierujemy do samej minister. Bo za rządów Katarzyny Hall nawet wielką literaturę serwuje się uczniom wybiórczo, we fragmentach. Jeszcze by za dużo zrozumieli. I co wówczas?

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej