Marcin Alan Jelec |
Okres wolności przyczynił się do upadku polskiej sztuki narodowej nierozerwalnie związanej z naszą wiarą od ponad tysiąca lat
Po wyzwoleniu się spod sowieckiego dyktatu w 1989 r. sztuka związana z nurtem patriotyczno- niepodległościowym, w tym również sakralna, stała się zbędna, a może nawet szkodliwa dla zlaicyzowanej cywilizacji zza zachodniej granicy. Nowy ład, o którym co jakiś czas przypominają nam filozofowie społeczni i politycy, zakłada zanikanie wszelkich związków na linii Kościół – społeczeństwo – państwo. Gdzieś między tymi trzema płaszczyznami bytu narodowego jest sztuka – współczesny jeniec w walce o rząd dusz.
Mówiąc o roli sztuki w wolnej Polsce, można dojść do jednego wniosku, że jest co najmniej kłopotliwa. Nasze akademie sztuk pięknych dziesiątkami kształcą zawodowych artystów, którzy nie mogą się odnaleźć w realiach kapitalistycznego świata. Winą tego stanu jest hermetyczność środowiska twórczego, zwłaszcza tego, które ukończyło akademie przed 1989 r. Przyjęto, że aby nie „drażnić lwa”, rynek sztuki będzie zamknięty jak dotąd. Powstała sytuacja, w której nie ma miejsca dla wybitnych jednostek, samorodnych twórców, a także na „znaczące odchodzenie od kanonów”.
Świat eksperymentuje, wraca zresztą do XIX-wiecznych tradycji, powoli porzucając nurty abstrakcyjne. Można to obserwować u absolwentów uczelni w Stanach Zjednoczonych, którzy dyktują obecnie trendy artystyczne również w Europie – we Włoszech czy Francji. Najdroższe dzieła „młodej sztuki” to dzieła akademickie czy też figuralne, jak choćby postacie świętych, księży, gigantycznych rozmiarów pociąg i perfekcyjne pejzaże.
Gdzie w tym porządku szukać polskich uczelni artystycznych? Nie mamy kadry, która mogłaby poprowadzić zajęcia dydaktyczne z malarstwa fotorealistycznego. Polscy profesorowie są niejednokrotnie wykształceni na socrealistycznych kanonach sztuki dryfującej między zapotrzebowaniem minionej epoki a zupełnym niezaangażowaniem. Młodzież przez nich kształcona nie wytwarza dzieł patriotycznych, tłumacząc się społecznym męczeniem rodzimą martyrologią.
Jednym z głównych motywów twórczości Sasnala jest życie codzienne, przenikanie się sfer prywatnej i publicznej.
Zadaję sobie jednak pytanie, jak to się stało, że wśród najwybitniejszych polskich malarzy znajdują się wciąż Matejko, Wyspiański i Malczewski. Według sondażu z 2011 r. Matejko wystąpił z Kossakami i Sasnalem. Ten ostatni to surrealista czerpiący z wyszukanych technik z XIX-wiecznej akademii, kreujący swój świat w sposób możliwie najbardziej przekonywający. Rodzina Kossaków pozostawia po sobie dzieła niepozbawione patriotycznych odniesień, takie jak „Panorama Racławicka”, do dziś jeden z największych obrazów w Europie. W bardziej zamożnych domach nieposiadanie Kossaka jest traktowanie jako wielki blamaż.
Matejko jako twórca „Bitwy pod Grunwaldem” czy „Kazania Piotra Skargi” jest niedoścignionym wzorem kompilacji malarstwa szkoły monachijskiej z techniką Eugene Delacroix. Stanisław Wyspiański, bardziej znany z „Wesela”, był też znakomitym malarzem, a największe osiągnięcia miał w romantycznym pastelu. Pokazał najbardziej polski z polskich pejzaży – Kopiec Kościuszki w Krakowie, wymalował projekty witraży do Katedry na Wawelu i kościołów krakowskich w najnowocześniejszym na owe czasy secesyjnym stylu, którego mógł mu pozazdrościć sam Gustav Klimt – „przodownik” art nouveau w Austrii. Szalony patriota, jedyny prawdziwy polski surrealista Jacek Malczewski pokazał Polakom, zwłaszcza tym żyjącym w XX-leciu międzywojennym, że miejsce sztuki rodzimej w Europie i świecie jest w sentymentalnym i moralizatorskim podejściu do tematu dzieła, co zaprezentował w „Melancholii”. Malczewski zdaje się przekonywać, że miejsce artysty jest przy sztaludze. Skulony, obciążony pracą i nawałem pojawiających się spod jego pędzla postaci, skłębionych, rozdzieranych przez wieki życia pod zaborami. Sens tego obrazu jest jeszcze jeden – artysta jest takim samym niewolnikiem, jak postaci Sybiraków – zesłańców po powstaniu styczniowym. Zaczyna się od idei, a kończy na konsekwencjach czynu. Jest to ten sam polski paradoks ukazany w innym jego wielkim dziele „Błędne koło”.
Jacek Malczewski „Melancholia”, to jeden z obrazów wyraziście ukazujących paradoksy polskiego losu
Lokując zaś obecny poziom sztuki w owym błędnym kole, jesteśmy na etapie „przebudzenia”. Artyści skalani poprawnością polityczną nie mogą wypłynąć, duszą się w swoich abstrakcjach, bo i ich życie przypomina abstrakcję. Zapotrzebowanie na dzieła patriotyczne jest utajone. Dyktat akademii jest zbyt silny, żeby odważyć się na „wyłom”, a artyści samorodni nie mają czego szukać w skostniałym środowisku twórczym. Galerie bardzo często odrzucają z młodej sztuki dzieła zaangażowane. O pracach osób, które nie przeszły przez filtr uczelniany, nie wspomnę. Wśród artystów „nieprofesjonalnych” jest rzesza ludzi odrzuconych w trakcie „uspołecznienia” na uczelniach wyższych: rzeźbiarzy, malarzy, grafików, którzy świetnie się odnajdują w „niszowym” rynku sztuki z dziełami martyrologicznymi. Znaczna ich część tworzy dla Kościoła, który odzyskuje miano mecenasa sztuki.
Adolf Hyła namalował obraz jako wotum za uratowanie rodziny w 1943 roku
Podział na sztukę „uznaną” i „resztę” jest z perspektywy artysty coraz bardziej widoczny. Przenosi się on po części na sztukę z sytuacji społecznopolitycznej w naszym kraju, ale także z rozróżnienia między samymi artystami.
Polska jeszcze nie zmarnowała szansy na wytworzenie własnego, odrębnego, ale korzystającego ze zdobyczy cywilizacyjnych nurtu sztuki. O ile zmienimy system kształcenia młodzieży, zdecydowanie uwolnimy rynek sztuki. Tylko wtedy wśród żyjących odnajdziemy nowych Matejków, Wyspiańskich, Kossaków, Malczewskich, Grottgerów czy Sasnali.
W 1989 r., kiedy wszystko było możliwe, plakat z rewolwerowcem „Solidarności” był skarbem narodowym, wybitnym dziełem sztuki polskiej. W 1984 r. Krzyż z Orłem w Koronie był synonimem patrioty, który walczył o wiarę i kraj. W sztukach pięknych, nawet nurtu oficjalnego, można się było doszukać patriotycznych odniesień. Może artyści byli bardziej odważni niż dziś?
Pozostaje mieć nadzieję, że za kilka lat usłyszymy o polskim malarzu, który urodził się na ziemi Piastów i wzrastał w łonie Kościoła. Sądzę, że jest jeden taki twórca. Skromny malarz, uczeń Malczewskiego, Adolf Hyła, który wymalował najbardziej znany obecnie wizerunek Jezusa Chrystusa na świecie zwany „Jezusem Miłosiernym”. Namalował go jako wotum za uratowanie rodziny w 1943 r. Jest to dzieło ogromnej wartości zarówno technicznie, jak i duchowo. Można je oglądać w wielu kościołach, także w krakowskich Łagiewnikach, gdzie jest jego oryginał. Stawiam go za wzór dla przyszłych pokoleń artystów polskich.