Andrzej Melak |
Rząd polski zezwolił, aby najważniejsze śledztwo w dziejach Polski w sprawie śmierci tylu wspaniałych ludzi, na czele z Panem Prezydentem, oddać wbrew wszelkim konwencjom i porozumieniom w ręce Rosjan
Po katastrofie, o której dowiedziałem się z radia i telewizji, postanowiłem jechać do Moskwy, aby zidentyfikować ciało brata. Zgłosiłem się na ulicę Żwirki i Wigury do Dowództwa Wojsk Powietrznych. Tam działał polski zespół, który organizował przelot do Moskwy. Od początku przedstawiciele polskiego rządu zniechęcali nas jak mogli do tego wyjazdu, Mówili nawet, że po takiej katastrofie jest po prostu nieludzki ból, którego tam doznamy, identyfikując naszych bliskich. Część zrezygnowała. Ja byłem zdeterminowany, większość też. Polecieliśmy. Odlot nastąpił z lotniska wojskowego. Przechodziliśmy całą procedurę odprawy celnej, jak nasi bliscy dzień, czy dwa wcześniej. Otrzymywaliśmy bilety pokładowe. Była więc możliwość sporządzenia list osób, które się udały do Moskwy, całkowicie zgodnych z faktycznym stanem. Odlecieliśmy po północy. W Moskwie szef Kancelarii Premiera pan Arabski odczytał listę obecności, tych, którzy mieli rzekomo przylecieć do Moskwy. Okazało się, że jest ona pełna błędów. Na zwróconą przeze mnie uwagę pan Arabski powiedział: – Dobrze, poprawimy. Pierwsza grupa wyjechała do instytutu, gdzie były prowadzone sekcje zwłok już około godziny 8. rano, następne były przewożone po 2-3 godzinach. Ja byłem przwieziony w trzeciej grupie około godziny 14. Tam otrzymałem opiekuna, prokuratorkę rosyjską, tłumaczkę studentkę polonistyki z Uniwersytetu Moskiewskiego, ja, brat i kuzynka udaliśmy się do pokoju, w którym były prowadzone przesłuchania.
Przy przesłuchaniu nie było przedstawiciela polskiej ambasady. Przez 3-4 godziny bardzo szczegółowo opisywaliśmy postać brata, jego ubiór, wygląd, chcieliśmy oddać to, co go charakteryzowało, aby było łatwo go zidentyfikować. Mówiłem o telefonie, który miał, to był charakterystyczny stary 10-letni egzemplarz Nokii. Po przesłuchaniu powiedziano nam: – Dzisiaj nic nie poradzimy, ale jutro będzie dostarczona nowa porcja ciał. Zdziwiłem się na takie określenie naszych bliskich. Wróciliśmy do hotelu.
Następnego dnia Rosjanie powołali więcej zespołów i identyfikację rozpoczęto od oglądania zdjęć, przedmiotów, które znaleziono przy tych, którzy zginęli. Zidentyfikowałem telefon brata, żywiej zabiło mi serce, mówię: znalazłem go. Przydzielono nas wtedy do innego śledczego, który zaczął od nowa wpisywać wszystko to, co poprzedniego dnia już mieliśmy za sobą. Na zwróconą przeze mnie uwagę, że tę procedurę przechodziłem wczoraj, po co to robić dzisiaj drugi raz, czy nie lepiej wrócić do protokółu? Odpowiedział, że tego wymaga procedura rosyjska. W międzyczasie przyniósł mi w opakowaniu telefon brata, plakietkę, którą miał przy sobie, tasiemkę, dwie monety. Mówię: to jest ten telefon. Zaczął wtedy wypytywać mnie szczegółowo o rodzinę. Mówię mu, że nie przyszedłem tu składać relacji o rodzinie, przyjechałem zidentyfikować brata i nie będę na te pytania odpowiadał. Niechętnie, ale z tego zrezygnował.
Gdy poprosiłem go o telefon, który uruchomiliśmy po rozszyfrowaniu PIN przez operatora, poprosiłem o akt zgonu i rzeczy, które przy bracie znalazłem. Wtedy ten Rosjanin powiedział mi: – Proszę pana, nie dostanie pan świadectwa zgonu, ani tych rzeczy, bo do zwłok pana brata rości ktoś inny pretensje.
Przybity tym całkowicie wróciłem do hotelu. Interweniowałem u pani minister Kopacz. Powiedziała: – Panie Andrzeju, wszystko załatwimy. Zażyczyłem sobie wtedy konfrontacji z osobą, która rzekomo rozpoznała w moim bracie swojego ojca. Powiedziano mi, że ta osoba wyjechała w poniedziałek z Moskwy, a to była środa. Ja mówię: – Jak to możliwe, że pozwoliliście wyjechać. Bliski zawału wróciłem do hotelu. Tknięty przeczuciem udałem się do tablicy, na której były polskie informacje. Na tej tablicy znalazłem nazwisko osoby, która miała rzekomo wyjechać z Moskwy w poniedziałek. Natychmiast udałem się do pani konsul i poprosiłem o połączenie z minister Kopacz, mówię, że nie mogę dostać aktu zgonu brata, bo ktoś się do jego ciała przyznaje, że ta osoba wyjechała, a ona, jak pani twierdzi, jest w instytucie gdzie są prowadzone identyfikacje ciał. Z trudnością z kimś się połączyła telefonicznie i powiedziała mi: niech pan siada w samochód, jedzie do tego instytutu, ta osoba tam jest. Po dwóch godzinach byłem tam. Czekał już na mnie wypisany po rosyjsku akt zgonu. Otrzymałem też telefon i drobne przedmioty, które brat miał przy sobie. Wracając spotkałem pana, który miał rzekomo rozpoznać w moim bracie swego ojca. Zwróciłem się do niego z pytaniem, czy to prawda, że pan rozpoznał w moim bracie swego tatę. On mówi: – Oni byli podobnej tuszy, ale mój tata był generałem i przez moment miałem pewne obawy. Szybko to zdementowałem i napisane to było w protokóle, że nie roszczę żadnych pretensji. To świadczy o tym, jak rzetelnie było prowadzone śledztwo i przestrzegane procedury od samego początku.
Na zebraniach, które odbywaliśmy kilka razy w ciągu dnia zadawałem panu Arabskiemu pytania: – Panie ministrze, czy to prawda, że nie wszystkie zwłoki są wydobyte z wraku samolotu? On powiedział: – To jest kłamstwo, mam informacje, Rosjanie prowadzą doskonale śledztwo, wszystkie zwłoki są wydobyte. Wtedy wstał mąż jednej z ofiar, pan Mamiński i powiedział: Panie ministrze, pan mówi nieprawdę, mam tu na telefonie informację o konferencji prasowej prokuratora generalnego, która odbyła się 15 minut temu w Warszawie, gdzie prokurator Seremet powiedział, że faktycznie nie jest wydobyty jeszcze kokpit i zwłoki pilotów nie są jeszcze zidentyfikowane. Pan minister wycofał się wtedy z tego stwierdzenia.
Osobną sprawą są wezwania już w Warszawie do prokuratury wojskowej Chodzi o tzw. pomoc prawną dla prokuratury rosyjskiej. Odpowiedziałem, że ja nie przyjdę bez wezwania formalnego do prokuratury wojskowej. Rosjanie mieliby tam pytać, w jakim celu nasi bliscy polecieli do Smoleńska, jaką stratę ponieśliśmy i jak wyceniamy stratę naszych bliskich, po prostu traktując ich jak towar. A przecież konwencji międzynarodowych o pomocy prawnej w sprawach karnych, której Polska jest sygnatariuszem określa, że bez podania numeru sprawy i podstawy prawnej nie ma nikt prawa od nas żądać takich wyjaśnień. I to nas boli najbardziej, że prokuratura polska, która powinna nas bronić, absolutnie tego nie robi.
Powiedziano mi, że była przeprowadzona sekcja zwłok brata. Uwierzyłem, bo oglądałem faktycznie ciało brata, miał ślady po skalpelu itd. Tam, na miejscu w Moskwie ministrowie Arabski i Kopacz poinformowali nas, że sekcja była przeprowadzona wobec polskich prokuratorów i polskich patomorfologów. Teraz okazuje się, że to było kłamstwo. Na jakiej więc podstawie polska prokuratura, łamiąc wszelkie przepisy, wyraziła zgodę na pochowanie naszych bliskich bez sekcji zwłok i bez oglądania miejsca zdarzenia pod Smoleńskiem.
Katastrofa smoleńska czeka wciąż na wyjaśnienie
Gdzie tu szukać rzetelności, kiedy po kilku tygodniach od katastrofy, Polacy udający się do Smoleńska, znajdowali tam szczątki ciał, dokumenty, bieliznę, a także szczątki samolotu. Jeden z fotoreporterów następnego dnia po katastrofie przywiózł do Warszawy blachę z samolotu o powierzchni około pół metra. Ja sam widziałem w jednym miejscu kilkanaście elementów samolotu, które były ułożone na powierzchni około 2 metrów kwadratowych. Jak wierzyć w rzetelność śledztwa, kiedy podstawowych rzeczy się nie dokonuje, kiedy nie ma odpowiedniego podejścia do wykrycia przyczyn tej katastrofy.
Kto oglądał film Wajdy „Katyń”, pamięta taką scenę, oficer zostaje zabity, jeden, drugi, dziesiąty, setki, przyjeżdża spychacz, równa ziemię. To samo zostało wykonane 10 kwietnia pod Smoleńskiem.
10 maja, po miesiącu, mówił mi znajomy ksiądz, który tam pojechał się pomodlić, że cały autokar widział taką scenę: spychacz równa wszystko, wszystko jest zamiecione, sprawa jest przyklepana. Czy u nas ma być tak samo? Bo wszystko się robi, aby do końca tej sprawy nie wyjaśnić. Wrzuca się poboczne wątki, newsy, które mają skierować śledztwo na fałszywe tory, odciągnąć od sedna sprawy. Oczywiście nikt z rodzin nie ma dostępu do śledztwa. Przecież my nie znamy tekstów stenogramów, utajnionych elementów. Są tylko kontrolowane przecieki, które mają potwierdzić z góry określoną tezę: winni piloci, idealny był samolot rosyjski, idealnie wyremontowany, lotnisko bardzo dobre, a przygotowanie wizyty głowy państwa i polskiej delegacji udającej się oddać hołd w 70-lecie Zbrodni Katyńskiej wprost wzorowo przygotowane.
I tak wyglądała rzetelność Rosjan, którzy współpracowali z panem Arabskim i z panią Kopacz. A ci byli ślepymi wykonawcami poleceń Rosjan. Przekazywali informacje i zapewniali nas, że śledztwo jest prowadzone perfekcyjnie. Na nasze pytania, czy można otwierać trumny? Odpowiedzieli: nie, prawo rosyjskie zabrania i proszę tego nie robić.