Tragedia smoleńska katastrofą państwa polskiego

2013/06/28
Łukasz Kudlicki

Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku bulwersują i przerażają nie tylko z tego powodu, że w ich wyniku straciliśmy głowę państwa oraz dziesiątki osób wielce zasłużonych i ważnych dla Polski. Gdy wreszcie jakoś osuszyliśmy łzy, powoli zaczęliśmy otwierać oczy na coraz bardziej oczywisty fakt, który wcześniej nie był tak jasny. Po dwudziestu latach od umownej daty odzyskania suwerenności doszliśmy do sytuacji, w której wątpimy w niepodległość polskich instytucji, gdy ich przedstawiciele przedstawiają nam Rosję jako bliskiego sojusznika, a Stany Zjednoczone nazywają „obcym mocarstwem”.

 

Niechże ten tragiczny rok 2010 wreszcie się skończy – tak pewnie myśli wielu z nas. I w pierwszej chwili można przyklasnąć temu życzeniu. Tylko, że kolejny rok, choć nie przyniesie, miejmy nadzieję, podobnej czy choćby nawet żadnej tak tragicznej wiadomości jak 10 kwietnia, wcale nie rysuje się w lepszych barwach. Dotarła do nas bowiem w ciągu ponad ośmiu miesięcy po 10 kwietnia bolesna prawda, że tragedia smoleńska zaciąży nad Polską na długie lata. Że z opresji wywołanej zdarzeniem pod Smoleńskiem będziemy się podnosić z największym wysiłkiem, może nawet przez kilka pokoleń. Że przynajmniej część z nas żyła ułudą co do skuteczności i trwałości przemian po 1989 roku. Że być może należy ostatnie dwudziestolecie zestawić z dwudziestoleciem międzywojennym, wskazując, że podobnie jak wówczas, dwadzieścia lat nie wystarczyło do utrwalenia niepodległości. Że obecne władze, kopiując panującą na Zachodzie modę na uprawianie postpolityki, 10 kwietnia odmówiły przystąpienia do egzaminu dojrzałości. Zatem twierdzenie, że „polskie państwo zdało egzamin po 10 kwietnia”, będące mottem tragicznym prezydentury Bronisława Komorowskiego, wprowadza nas na trwałe w rzeczywistość, w której na równych prawach funkcjonują konkurencyjne wersje „prawdy”, gdzie prawda obiektywna rywalizuje z kłamstwem przedstawianym jako „prawda alternatywna” – przedstawiana po to, aby narodowi przerabianemu na grupę konsumentów oferować wybór, z jakim spotyka się na przykład w sklepie z artykułami AGD i RTV.

Napięcie rośnie

Alfred Hitchcock, legendarny filmowiec, reżyser „Ptaków”, przedstawił kiedyś swoją wypróbowaną receptę na film grozy: „na początku trzęsienie ziemi, a następnie napięcie rośnie”. Trudno nie odwołać się do tego powiedzenia, gdy przychodzi nam być świadkami takich tragicznych wydarzeń, jak katastrofa smoleńska, a w jej wyniku tragiczna śmierć prezydenta RP, a następnie kaskada zdarzeń w Polsce i wokół nas. Widzimy, że takiej Polski, jaka była do 9 kwietnia, już nie ma i nie będzie. Nie chodzi wyłącznie o to, że powiedzenie, iż „nie ma ludzi niezastąpionych” okazuje się w tym przypadku próbą autoterapii, wmawiania sobie, że nie ma takiego zła czy nieszczęścia, z którego nie można się otrząsnąć. Otóż okazuje się z całą brutalnością obecnej rzeczywistości, że są tacy ludzie, których zastąpić nie sposób. Czy inaczej: próżnia wytworzona przez nagłe odejście tylu istotnych dla polskiego państwa osób – szefów instytucji, liderów społecznych, duchownych, wojskowych, jest symboliczna, na tle pamiętnych, historycznych chwil pod Smoleńskiem i żałoby narodowej, które jak najbardziej trafnie Jarosław Marek Rymkiewicz nazwał „wydarzeniami natychmiast przeobrażającymi się w wielki nowy mit narodowy Polaków”, jest rola wyjęta jakby z kukiełkowego teatrzyku: rzecznik rządu premiera Donalda Tuska Paweł Graś „żartujący” o celowym podpiłowaniu skrzydła rządowej maszyny przed lotem prezydenta Kaczyńskiego do Smoleńska i wyzywający Annę Fotygę i Antoniego Macierewicza od zdrajców, którzy skarżą się „obcemu mocarstwu” na własne państwo, gdy wspomniana dwójka udała się na konsultacje z amerykańskimi kongresmanami.


Gen. Andrzej Błasik. Po katastrofie smoleńskiej brutalnie godzono w jego żołnierski honor i zasługi.

Mówią bliscy ofiar tragedii smoleńskiej

1.W ciągu ponad ośmiu miesięcy od tragedii do opinii publicznej trafiało wiele, niekiedy sprzecznych, informacji czy wręcz przecieków ze śledztwa. Czy w tym kontekście możemy mieć pewność, że poznamy prawdę o wydarzeniach z 10 kwietnia?

Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna, b. ministra, koordynatora służb specjalnych: To wszystko nie jest przypadkowe. Mamy do czynienia z procesem rozbijania jedności narodu, który jest od dłuższego czasu rozgrywany. W pierwszych dniach po 10 kwietnia opinia publiczna wyrażała się jednomyślnie: „Doszło do niewyobrażalnej tragedii, która musi zostać wyjaśniona”. Polacy byli jednością i komuś to przeszkadzało, ktoś się tego przestraszył. Rozpoczął się proces skłócania ludzi. Na przykład w kwestii krzyża polityczna decyzja o zabraniu go sprzed pałacu prezydenckiego zapadła dużo wcześniej, zanim podjęto konkretne działania. Można było w ciszy wykonać tę decyzję. Najpierw jednak zapytano różne środowiska, co one sądzą na ten temat. Wywołano burzę, po czym i tak władze postąpiły tak, jak chciały. Kwestia krzyża była celowo rozdmuchana, abyśmy jako społeczeństwo zostali skłóceni. Mamy do czynienia z celowym wrogim nastawianiem narodu wobec nas, rodzin ofiar. Wmawia się ludziom, że chcemy czegoś szczególnego, co nie przysługuje bliskim ofiar innych tragedii. Tymczasem domaganie się prawdy w tej sprawie traktuję jako swój obowiązek córki wobec ojca, ale i obywatela wobec prezydenta i swojego kraju. Chciałabym, aby władze wykonały należycie swoje obowiązki, a ja mogłabym zająć się swoim życiem i rodziną. Tymczasem muszę zajmować się walką o prawdę.

Wiele osób zwróciło uwagę, że po 10 kwietnia dowiedzieliśmy się o ofiarach katastrofy tego, co wcześniej nie mogło się przebić w mediach. Na przykład stacje telewizyjne „odnalazły” taśmy z uśmiechniętym, przyjaznym wobec otoczenia prezydentem Lechem Kaczyńskim, jakich wcześniej nigdy nie oglądaliśmy.

Widać, że mamy dziś do czynienia z brutalną walką. Wyraźne polski rząd przestraszył się jedności narodu wobec prawdy o prezydencie i tego, ile zrobił dla kraju. Dlatego brat prezydenta stał się przedmiotem niesłychanie brutalnego ataku. Jarosław Kaczyński jest uznawany przez władze za zagrożenie, bo jego osoba jest jak symboliczny wyrzut sumienia dla tych, którzy zaniedbali bezpieczeństwo prezydenta. Stąd bierze się szczególna determinacja w jego ośmieszaniu i wyszydzaniu, na przykład przez przypisywanie mu słów, jakich nigdy nie powiedział.

2. 10 kwietnia 2010 roku to pewnie dla Pani najtragiczniejszy dzień w życiu?

Ewa Kochanowska, wdowa po rzeczniku praw obywatelskich Januszu Kochanowskim: Tragedia smoleńska ugodziła mnie straszliwie: osobiście, bo przecież liczyłam, że wieczorem 10 kwietnia mąż będzie w domu, a tu nagle taki cios. Co niemniej ważne, w rytm napływu kolejnych informacji o działaniach naszych władz po katastrofie zaczęłam nabierać przekonania, że mamy do czynienia z absolutnie niewiarygodnym podejściem polskiego rządu. Zaakceptowana przez polską stronę konwencja chicagowska jako podstawa do prowadzenia śledztwa w sprawie tej tragedii niesamowicie ogranicza polski rząd. Wraz z córką doszłyśmy do przekonania, że musimy same zacząć działać, bo to, co robią nasze władze, do ujawnienia prawdy nas nie doprowadzi. Naszym bliskim jesteśmy winni dojście do prawdy o wydarzeniach z 10 kwietnia i dbałość o pamięć o ich dorobku życiowym.

3. Jest Pani osobą szczególnie dotkniętą przez katastrofę smoleńską. Straciła Pani osobę najbliższą, czyli męża, ale też od niemal pierwszych dni po 10 kwietnia Pani mąż był przedmiotem specyficznej nawałnicy, festiwalu spekulacji medialnych. Jak Pani to wytrzymuje?

Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych RP: Rzeczywiście był to niewyobrażalny festiwal spekulacji i pomówień. Przygląda się temu w zadziwieniu cały świat. To niestety odzwierciedla poziom tzw. czwartej władzy w Polsce. Nie da się w taki sposób dojść do przyczyn tej tragedii. Mam ogromny żal do Edmunda Klicha, który opowiadał dziennikarzom niestworzone historie, zmieniając wersje zdarzeń i dając pożywkę spekulacjom. Te spekulacje bardzo boleśnie raniły mnie i moje dzieci, rodzinę i przyjaciół, którzy znali męża i potrafią logicznie, racjonalnie myśleć. Mój mąż symbolicznie zameldował prezydentowi gotowość do wylotu, tym samym biorąc odpowiedzialność za te wszystkie kancelarie, MSZ i inne ministerstwa i służby, które były odpowiedzialne za przygotowanie wizyty. Wierzę, że prędzej czy później poznamy prawdę. Mam wrażenie, że zostałam sama z tą tragedią. Nikt z Ministerstwa Obrony Narodowej ani z Dowództwa Sił Powietrznych nie bronił czci mojego męża, mnie i moich dzieci, gdy tak zwani eksperci lotniczy, często sfrustrowani własną, nieudaną karierą pilotów, mówili wiele o tym, co oni by zrobili na miejscu mojego męża. Przecież oni opowiadali bzdury, którym nikt nie zaprzeczył!

Rozmawiał Łukasz Kudlicki

Słusznie jeden z badaczy języka debaty publicznej stawia sprawę, że stwierdzenie Grasia zawiera tezę o tym, że w odróżnieniu od obcego mocarstwa –Stanów Zjednoczonych, jest też mocarstwo inne, nieobce Polsce. Pewnie chodzi o mocarstwo, z którym obecne polskie władze świetnie się porozumiewają, zacieśniając współpracę. W Polsce już opowiada się kawały, że pożądanym gościem 6 grudnia nie jest Święty Mikołaj, tylko Dmitrij Miedwiediew. Co na to polskie dzieci? Dzieci, które nie pamiętają ani 1968 czy 1970 roku, ani nawet 1981 roku, zatem nie muszą widzieć, dlaczego obecność gen. Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie RP w sprawie stosunków polsko-rosyjskich to ponury żart, kwintesencja metamorfozy Polski po 10 kwietnia. Chyba że na poważnie uznamy, iż „dorobek” Jaruzelskiego w tej kwestii (łagry, Układ Warszawski i operacja „Dunaj”) jest nie do pogardzenia dla władz Najjaśniejszej?!

Kaskada manipulacji

„Prezydent Kaczyński wywierał wpływ na pilota w czasie lotu do Gruzji w 2008 roku, a gen. Andrzej Błasik zwykł siadać za sterami maszyn, którymi latał jako pasażer, będąc zwierzchnikiem oficerów stanowiących ich załogi”. To jedne z najbardziej absurdalnych, ale przedstawianych i komentowanych najzupełniej poważnie „wrzutek medialnych”, jakich było pełno w wydawanych nad Wisłą gazetach i emitowanych programach telewizyjnych i radiowych w czasie kilku miesięcy śledztwa smoleńskiego. Atakuje się nieżyjących, osoby, które nie mogą się bronić. Wersję domniemanej odpowiedzialności prezydenta i dowódcy sił powietrznych kolportują następnie – w ślad za polskimi kolegami – najpoważniejsze rosyjskie media, z łaskawą uwagą, że do takich wniosków doszli sami Polacy. A w ogóle przyjaźń polsko- rosyjska kwitnie. Mnożą się wizyty i rewizyty, na piersiach spoczywają kolejne ordery. Przykład dają premierzy i prezydenci obu państw.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia medialnej „oprawy” śledztwa katyńskiego służy dalszemu, ostatecznemu – w założeniu jej inspiratorów – unieważnieniu osoby i politycznego dorobku Lecha Kaczyńskiego.

„Generał Andrzej Błasik nie siedział za sterami rządowego Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem”. Czy ta informacja, przekazana w połowie listopada przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie, zakończy lawinę pomówień w stosunku do lotników, którzy lecieli z prezydentem Rzeczypospolitej na uroczystości katyńskie? Należy w to wątpić. Niestety.

Wdowa po generale, Ewa Błasik, od 10 kwietnia zmaga się z podwójną tragedią. W katastrofie rządowej maszyny straciła najbliższą osobę – ukochanego męża. I od pierwszych dni po tragedii smoleńskiej to jej mąż stał się przedmiotem medialnej nawałnicy, lawiny spekulacji czy wręcz ataków sugerujących, że mógł się przyczynić do śmierci 96 osób.

Pisanie „bezpiecznej” wersji

Uważni obserwatorzy wydarzeń po 10 kwietnia ostrzegali co prawda, że kreślenie opisanego powyżej scenariusza wydarzeń z ostatnich minut lotu Tu-154M sprzyja przede wszystkim stronie rosyjskiej, która w ten sposób nie musi tłumaczyć się ze swoich zaniedbań i chroni w ten sposób na przykład kontrolerów lotu z „wieży”, a faktycznie – budy na wojskowym lotnisku „Siewiernyj” pod Smoleńskiem.

To charakterystyczne, że rosyjskie media podchwyciły „narrację” niektórych nadwiślańskich mediów. Obciążanie winą za tragedię osób, które nie żyją, ma zresztą długą historię. W ten sposób pozostający przy życiu zwierzchnicy lotników, a także ministrowie odpowiedzialni czy to za 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, czy za działanie Biura Ochrony Rządu oraz wreszcie naszą dyplomację, która przygotowywała wizytę prezydenta, mogliby uniknąć odpowiedzialności politycznej, o której mówił brat śp. prezydent, prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Promyk nadziei? Wiele wskazuje na to, że wojskowi prokuratorzy prowadzący polskie dochodzenie w sprawie tragedii smoleńskiej nie pogodzili się z podjętą przez rządzących polityków próbą zrzucenia na nich całkowitej odpowiedzialności za wyjaśnianie okoliczności katastrofy. Tym bardziej że ci sami politycy sprawiają wrażenie, jakby zrezygnowali z wyegzekwowania od Rosjan pełnej, a nie fikcyjnej współpracy przy śledztwie, mimo rzekomego ocieplenia w stosunkach między Warszawą a Moskwą.

Do wniosku, że prokuratorzy wybili się na „niepodległość” wobec rządzących, prowadzi obserwacja działań śledczych. Ewidentnie nie wahają się oni korzystać ze śladów, wskazywanych im przez zespół parlamentarny, powołany do spraw wyjaśnienia okoliczności katastrofy, którym kieruje poseł Antoni Macierewicz. Sami parlamentarzyści przyznają, że liczyli na taką inwencję śledczych.

Obserwujemy następującą prawidłowość, że kiedy pewnym wątkiem sprawy zajmuje się zespół posła Macierewicza, wkrótce ten sam trop podejmują prokuratorzy albo przynajmniej z prokuratury wypływa sygnał, że śledczy są zaznajomieni z okolicznościami opisywanymi przez osoby, z którymi rozmawiają posłowie zespołu Macierewicza. Daje to pewną, nieśmiałą jeszcze nadzieję, że w dokumencie kończącym polskie śledztwo prokuratura raczej będzie skłonna, by pozostawić wyraźne białe plamy, na przykład wobec niemożności dotarcia do dowodów znajdujących się w rosyjskich rękach, niż zdecyduje się na „improwizację” na podstawie niezweryfikowanych pogłosek. Szczególnie, że takie pogłoski czy sugestie mogą być z premedytacją podsuwane przez tych, którym zależy, aby zamazać winę prominentnych osób nadal funkcjonujących na świeczniku.

Przed nami ciekawy rok. Czas oczekiwania naprawdę. Drugi termin, czy jak kto woli, egzamin poprawkowy polskiego państwa.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej