TRAUMA TERAPEUTYCZNA

2013/07/4
Robert Hetzyg

Na nic nam Wielkanoc, jeśli nie wejdziemy w nią z sercem obolałym od prawdy o sobie

 

Zrobiła się wiosna i nawet post już różowieje ze swojego fioletu ku wielkanocnej bieli. W tym roku przytrafił mi się rekolekcyjny maraton: przez trzy tygodnie z rzędu jeżdżę po Polsce, z Koszalina do Łodzi i z Łodzi do Zamościa. I wszędzie mam okazję spotykać ludzi, którym coś się ma w życiu zmienić dzięki przepowiadaniu słowa Bożego. „Ma się zmienić” czyli, że oni sami mają zmienić, choć nie własną tylko Bożą mocą. A rekolekcje mają w tym nie przeszkadzać. Są po to, żeby nastąpiło to jedyne w swoim rodzaju i jedyne dla każdego spotkanie z Jezusem, który pokazując, kim jest, wprowadza trudny czasem do zniesienia dysonans. Mieliście Państwo okazję do takiej konfrontacji? Bolało? Mnie ciągle jeszcze boli, mimo, że nikt mnie o nic nie oskarżał i nie próbował wykonać za mnie rachunku mojego sumienia. Tak działa słowo Boże, przed którym się nie bronimy. Gorzej rzecz ma się wtedy, kiedy zaczynamy zasłaniać się przed Jego światłem wymyślając, że rekolekcjonista mówi do niewierzących, kiedy opowiada o Bożej miłości, o grzechu, o zbawieniu, o wierze i nawróceniu, a, co gorsza, nawet o Duchu Świętym i Kościele jako wspólnocie.

Wszystkie wielkopostne ćwiczenia można potłuc o kant globusa, jeśli podejdziemy do nich w tym duchu. Na nic nam Wielkanoc, jeśli nie wejdziemy w nią z sercem obolałym od prawdy o sobie. Nie po to, żeby się samemu oskarżać, albo żeby na nowo przekonać się, że do niczego się nie nadajemy. Raczej w tym celu, aby krew Ciepiącego Sługi Jahwe mogła nas uzdrowić, a Jego pusty grób, aby stał się pustym grobem naszym.

Do zbawienia potrzebna jest chęć bliższego obcowania ze Zmartwychwstałym, bo do tego wszak zmierzamy naszą wielkopostną drogą. Zmartwychwstały zaskakuje: przychodzi mimo drzwi zamkniętych i napełnia pokojem zrozpaczone serca uczniów, którym odebrano Mistrza i którzy sami nie stanęli na wysokości zadania w obliczu „przeważających sił nieprzyjaciela”. Ich tchórzostwo dramatycznie nie przystawało do wierności i odwagi Jezusa, który „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował”. I Zmartwychwstały ukoił ten ich ból, udzielając im swojego Ducha pokoju. Nie załapał się tylko Tomasz, bo jego akurat nie było, a kiedy usłyszał opowiadanie (czytaj: świadectwo) o tym niesamowitym spotkaniu, za nic nie chciał uwierzyć. Otóż oświadczam Państwu, że ten, kto przystępuje do świąt wielkanocnych bez osobistej, wielkopostnej traumy, sam stawia się w sytuacji Tomasza, który nie może uwierzyć, bo nie ma wspólnego z pozostałymi uczniami doświadczenia zbawienia. Jego Duch Jezusa nie uzdrowił z rozpaczy i wyrzutów sumienia. Ale człowiek, który się nie przyznaje do bycia grzesznikiem i, zwyczajem francuskich paniątek sprzed rewolucji, zamiast się wykąpać, zagłusza osobisty smród coraz to nowymi perfumami, nie przestaje być grzesznikiem, potrzebującym miłosierdzia. Gdyby więc znali Państwo kogoś takiego, proszę mu usilnie doradzać, żeby się nie spóźnił na najbliższe spotkanie z Jezusem, który nie przyszedł na świat, aby potępiać. lecz aby zbawiać, a nie załapie się tylko ten, kto nie uwierzy czyli nie zaufa. Do zaufania natomiast potrzebne jest owo minimum samoświadomości, że bez pomocy nie potrafimy dojść tam, gdzie chcemy i osiągnąć tego, na czym nam najbardziej zależy. Zaufanie jest formą bezradności, której duchowi skauci boją się, jak diabeł święconej wody. Ostatecznie sprawność „rzymski katolik” oznacza, że już się zaliczyło wszelkie możliwe próby i teraz można egzaminować innych. Spotkałem i takich na moim wielkopostnym szlaku. Przeczytali coś złego o rekolekcjoniście w obfitującym we wszystko internecie i postanowili, że będą przychodzić na jedyną w ciągu dnia mszę bez nauki rekolekcyjnej. Ciekawe jaką będą mieli Wielkanoc, skoro udało im się osłonić przed konfrontacją ze słowem Bożym… Ale spotkałem i takich, którzy nie mieli możliwości udawać, że wszystko jest w porządku. Osadzeni i aresztanci – wszyscy odpowiednio odizolowani – oni wiedzą, że potrzebują Wielkanocy, bo inaczej nie wyjdą ze swoich ciemności. I tacy otwierali serca, płakali nad sobą i podejmowali decyzję o wpuszczeniu Jezusa do swojego życia. Nie mieli nic do stracenia.

I tego życzę Państwu na święta: żebyście postawili wszystko na jedną kartę – na spotkanie ze Zmartwychwstałym, który ukoi ból spowodowany grzechem i obudzi w Was nadzieję na dziś, na jutro i na wieczność. Bo życie odkupionych staje się Królestwem Niebieskim już tu, bez konieczności doczekania kresu i przejścia. Tam wszystko po prostu wypełni się do końca.

Wesołych Świąt!

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej