Trudno dziś być Noem

2013/06/28
Radosław Kieryłowicz

W Ewangelii św. Mateusza czytamy: „Powstanie bowiem naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będzie głód i zaraza, a miejscami trzęsienia ziemi” (Mt 24:7). Trzęsienia ziemi towarzyszą ludzkości od zarania dziejów i stanowią naturalny proces związany z ruchami wielkich struktur geologicznych, zwanych płytami tektonicznymi w głębi naszej planety. Naukowcy wytężają uczone głowy, aby poznać mechanizm tych zjawisk albo je przewidzieć, by móc w porę ostrzec ludzi przed zbliżającym się kataklizmem. Jednakże niedostatek przesłanek powoduje, iż ci, którzy ostrzegają, uważani są za szarlatanów, a ci, którzy zachowują stoicki spokój, za nieulegających psychozie profesjonalistów.

 


Warto w tym celu prześledzić dane z ostatnich 108 lat (od 1902 roku). Okazuje się, że średnio rocznie liczba trzęsień, w których ginie ponad 1000 osób, wynosi około trzech. Największe ich nasilenie miało miejsce w 1903, 1923, 1933, 1957, 1966, 1970, 1976, 1998 roku, a katastrofalne, w którym całe regiony obracane są w perzynę, zaledwie jedno na kilka lat (ostatnie właśnie na Haiti). Tak więc w ciągu ostatnich 108 lat wcale nie nastąpił jakiś ich gwałtowny wzrost. Natomiast w sposób znaczny zwiększyła się ilość informacji o nich. Rocznie notuje się w skorupie ziemskiej ok. 2 mln tych zjawisk, z czego tylko 100 tys. jest odczuwalnych przez ludzi, natomiast tylko 5 tys. jest w stanie spowodować jakiekolwiek szkody. Duża ich część przypada na obszary bezludne (np. dna mórz).

Terenem najbardziej podatnym na występowanie tych zjawisk są wybrzeża Oceanu Spokojnego. Wielka struktura geologiczna, zwana płytą pacyficzną, podsuwa się pod płytę kontynentalną. W miejscu tych podsunięć dochodzi do wzmożonych przesunięć skorupy ziemskiej. Najbardziej podatnymi terenami są zachodnie wybrzeża Ameryki Północnej i Południowej, Aleuty, Japonia, Filipiny, Wschodnie wybrzeża Australii, Nowa Zelandia. Jednakże i w innych rejonach świata dochodzi do tych niebezpiecznych zjawisk, czego przykładem jest wspomniane wcześniej trzęsienie ziemi na Haiti, związane z przesuwaniem się płyty karaibskiej względem płyty północnoamerykańskiej. Duża ich liczba występuje w Turcji, Iranie, Afganistanie, Pakistanie, Chinach, Indiach. A w Europie: we Włoszech, w Grecji, na Półwyspie Bałkańskim. Najgroźniejsze są tzw. płytkie trzęsienia (głębokość występowania mniejsza niż 70 km). Ich zasięg jest co prawda niewielki, ale za to skutki bywają katastrofalne. Głębsze (od 70 do 300 km) bywają odczuwalne w dużej odległości od epicentrum (miejsca na powierzchni ziemi leżącego prostopadle nad ogniskiem trzęsienia), ale za to mniej groźne.

Jak już wspomniałem wcześniej, naukowcy wiedzą, gdzie dochodzi do tych zdarzeń, inną sprawą jest zdolność ich przewidywania, a nawet jeśli niezapobiegania, to przynajmniej ograniczania strat. Żyjemy w czasach, w których życie nie jest łaską, ale stanem pożądanym, a jego „używanie” jest bardzo często jedynym celem egzystencji. Zatem sprawą wygody jest poznanie najbliższej przyszłości w celu wyeliminowania zagrożeń. Owa zrozumiała zapobiegliwość miewa jednak groteskowe zabarwienie, zwłaszcza gdy naukowców angażuje się do… zapewnienia spokoju mieszkańcom przez usypianie ich czujności. Taka rzecz miała miejsce i to całkiem niedawno, we Włoszech. Tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi w Abruzji w 2009 roku, kiedy to zginęło 308 osób, mogłoby się obyć bez ofiar, gdyby uwierzono naukowcowi, który miesiąc wcześniej (!) przewidział jego wystąpienie. Jednakże znalazło się kilku „mędrców”, którzy zbagatelizowali ostrzeżenia i wmawiali mieszkańcom, że żadnego zagrożenia nie ma. Oczywiście, jaki był skutek, wiemy z przekazów medialnych. Teraz chcą owych „mędrców” postawić przed sądem za nieumyślne spowodowanie śmierci.

W Japonii, gdzie wszyscy obywatele żyją z piętnem ofiary, technika zaangażowana jest na monitorowanie i przeciwdziałanie trzęsieniom ziemi. Ludność przygotowywana jest na tę okoliczność, odpowiednie służby funkcjonują dzień i noc, a mimo to zdarzają się sytuacje, gdzie przez wiele dni całe dzielnice miast bywają odcięte od świata, jak chociażby po trzęsieniu ziemi z 1995 roku w Kobe. Jednakże nikt nie pozwoliłby sobie na zlekceważenie choćby najmniejszej przesłanki o zagrożeniu. Cóż jednak znaczy nawet jeden prorok, kiedy ważniejszy jest błogostan obywateli. Starożytnego Noego, który namawiał ludzi do ucieczki, odsądzono od czci i wiary, za to post factum rozłożono ręce i stwierdzono, że „nie dało się tego przewidzieć”. Historia się powtarza. Noe uwierzył i zbudował arkę, reszta nie, i dlatego utonęli.

Kiedyś hetman Stefan Czarnecki na jednej z podolskich wsi, objętych powstaniem Chmielnickiego, najazdami tatarskimi i tureckimi, spotkał bardzo sędziwego starca i dziwił się, jak ten mógł przeżyć te wszystkie okropieństwa. „Kiedy tylko mówili, że nadciąga niebezpieczeństwo, to ja wierzyłem i uciekałem”.

Właśnie chodzi o to, żeby uwierzyć. Ba, ale jak odczytać te właściwe znaki? Może mniej czasu poświęcać na pogoń za życiem. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.” (Mt 16: 25).

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej