Paweł Serafin |
Rok 2012 dla Kościoła w Polsce upłynął pod znakiem dwóch tematów – likwidacji funduszu kościelnego i dyskryminacji Telewizji Trwam. Obydwie te sprawy nie doczekały się pozytywnego rozstrzygnięcia
Tylko pozornie te dwie sprawy nie są ze sobą powiązane. Znając jednak taktykę rządzącej dziś partii, koncesja dla TV Trwam, mogła stać się zakładnikiem trudnych rozmów nad zmianą zasad finansowania Kościoła.
PR-owska zagrywka
Po ponad 20 latach od transformacji ustrojowej Kościół przeszedł bardzo długa drogę – od lidera życia społecznego do instytucji, która coraz bardziej przypomina kozła ofiarnego. Tak było w 2012 r. podczas debaty nad likwidacją Funduszu Kościelnego.
Rozpoczynając dyskusję na ten temat, liderzy rządzącej partii doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że uderzają w najczulszy punkt społecznego wizerunku Kościoła. PR-owska zagrywka ministra Boniego była taktycznym i bardzo celnym uderzeniem. Nic tak bardzo nie pobudza ludzkiej wyobraźni, jak mityczny majątek Kościoła. Wizja księży, którzy oskubują nasze biedne państwo, jest czysto populistyczną zagrywką. Dla całego budżetu śmieszna jest też suma, o którą kruszone są kopie. Owe 80-100 mln złotych nie starczyłyby nawet na 1 km budowy autostrady z Warszawy do Łodzi.
Debata nad funduszem kościelnym jest więc realizacją programu Platformy Obywatelskiej, która według zapewnień premiera „nie będzie klękać” przed księżmi. To było puszczenie oka w stronę lewicowego elektoratu, który był regularnie podskubywany ze strony SLD i Ruchu Palikota. Platforma poszła więc dalej, niż do tej pory w antykościelnej ofensywie odważyli się posunąć rządzący liderzy SLD.
Procenty niezgody
Podczas ostatniej dyskusji z udziałem komisji mieszanej rządu i kościoła nic się nie zmieniło. Rząd proponuje likwidację funduszu i wprowadzenie możliwości odpisu 0,3-proc. podatku dochodowego na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych. Episkopat chce więcej: między 1 a 0,5-0,6- proc. podatku. Również inne Kościoły i związki wyznaniowe domagają się zwiększenia wysokości odpisu, a Kościół prawosławny w ogóle sprzeciwia się zmianom. Ta druga co do wielkości wspólnota wyznaniowa w Polsce straciłaby najwięcej. Nie dość, że prawosławni w naszym kraju są bardzo mocno rozproszeni, to nie należą do najzamożniejszych. W Polsce jest wiele prawosławnych parafii, które wskutek komunistycznych przesiedleń są dziś wspólnotami liczącymi po kilkunastu, kilkudziesięciu wiernych. Płacenie ubezpieczenia społecznego przez duchownych przekroczyłoby możliwości finansowe tych wspólnot.
Odsetek podatku jest bowiem bezpośrednim odzwierciedleniem wielkości dochodów, które mają wierni. Dzięki proponowanym zmianom Kościół biednych ludzi byłby jeszcze bardziej biedny. Niemożliwa stałaby się dystrybucja pomocy charytatywnej na takim poziomie jak dotychczas. W efekcie pogłębiłoby to jeszcze bardziej stopień pauperyzacji i dyskryminacji mniejszości wyznaniowych. Co więcej, z możliwości przekazania asygnaty podatkowej nie będą mogli skorzystać rolnicy, ponieważ płacą oni podatki: rolny i leśny, a nie zwykły podatek dochodowy. To zakrawa na naruszenie zasady równości obywateli wobec prawa.
Jak do tej pory biskupi są nieustępliwi, co wywołuje pewne podenerwowanie w obozie rządzącym. Premier Tusk stwierdził nawet, że jeśli strona rządowa i kościelna nie dojdzie do porozumienia co do wysokości odpisu podatkowego, to owe 0,3 proc. trafi do Sejmu, który zdecyduje o jego wysokości. Premier jednak zapomniał dodać, że taki krok – bez zgody Kościoła – byłby pogwałceniem konstytucji i konkordatu.
Wszystko wskazuje na to, że rząd wcale nie chce rozwiązać tego problemu, ale zamierza tylko osiągnąć swój propagandowy cel. „Propozycja PO, zważywszy na sposób jej przedstawienia wspólnotom religijnym oraz z uwagi na negatywne skutki społeczne, ma wymowę antyklerykalną. Jest nakierowana przede wszystkim na osiągnięcie efektów politycznych i propagandowych, a nie fiskalnych. Świadczy o politycznej instrumentalizacji przez rządzącą ekipę relacji państwa z Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi” – uważa dr Paweł Borecki z Katedry Prawa Wyznaniowego Uniwersytetu Warszawskiego.
Największa manifestacja III RP
O ile sprawa likwidacji funduszu kościelnego odbywa się w zaciszu rządowo- kościelnych gabinetów, o tyle sprawa TV Trwam narobiła w 2012 r. wiele hałasu – zarówno w Polsce, jak i na arenie międzynarodowej. Nikt się bowiem nie spodziewał, że w obronie toruńskiej telewizji uda się wyprowadzić na ulicę najwięcej ludzi w całej historii III RP. Bez wątpienia wrześniowy Marsz „Obudź się, Polsko” był największą manifestacją po 1989 r. Czy jednak przyniesie zamierzony skutek?
Taktyka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nie tyle jest agresywna co mało przejrzysta. Jej członkowie po prostu celowo nie przedstawili dokumentów konkursowych, w których byłyby jasne kryteria przydzielania miejsca na multipleksie. Wszystko wskazuje na to, że cała procedura była ustawiona, a koncesje na nowoczesną telewizję dostali tylko ci nadawcy, którzy gwarantują lojalność wobec panującego obozu politycznego. Nie chodzi o pluralizm medialny, ale o rozdanie koncesji zaprzyjaźnionym nadawcom.
W mijającym roku manifestowało w obronie wartości chrześcijańskich najwięcej ludzi w historii III RP
Fot. Paweł Serafin
Sprawa jest o tyle bulwersująca, że wśród ponad 20 przyznanych częstotliwości, nie ma miejsca dla telewizji katolickiej. To nie jest przypadek, bo niektóre spółki zostały zarejestrowane dopiero po tym, gdy dostały już koncesję od KRRiT. Do tej pory robiono wszystko, aby redemptoryści nie byli obecni na multipleksie.
Tą kuriozalną sytuacją zajęli się nawet polscy biskupi. W oświadczeniu Konferencji Episkopatu Polski czytamy, że Telewizja Trwam powinna otrzymać koncesję „w imię zasady równości i pluralizmu”. W dwóch ogólnopolskich marszach w Warszawie wyszło na ulice ponad 200 tys. osób, a pod petycją popierającą TV Trwam podpisało się 2,5 mln Polaków.
Dyskryminacja mediów o. Tadeusza Rydzyka zjednoczyła nie tylko prawicowych polityków, ale także bardzo dużą część środowiska dziennikarskiego, które do tej pory było raczej sceptyczne wobec toruńskiej telewizji. Wszyscy jednak przyznają, że decyzja KRRiT jest pogwałceniem demokratycznych standardów i zagrożeniem dla wolności słowa w Polsce. A bez wolnych mediów grozi nam postępująca putinizacja życia publicznego.
Stracone szanse
Niestety ten miękki głos Kościoła okazał się jego słabością nie tylko w sprawie TV Trwam, ale także w tak bezdyskusyjnych kwestiach, jak prawo bioetyczne. Przeliczyli się ci politycy, którzy uważali, że Kościół jednoznacznie poprze ich projekt ustawy zaostrzającej prawo antyaborcyjne. Na wsparcie nie mogły też liczyć osoby, które od miesięcy pikietowały m.in. przed Szpitalem Bielańskim im. ks. Popiełuszki oraz pod warszawskim szpitalem Dzieciątka Jezus, gdzie zabijane są dzieci z zespołem Downa.
W efekcie ustawa, która miała chronić chore dzieci przed aborcją, przepadła. Tym razem rządząca partia zdecydowała się nawet na łamanie kręgosłupów moralnych swoich posłów, a Kościół wykazał się dziwną biernością. Tym razem nawet żaden z biskupów nie przypomniał, że politycy głosujący przeciwko ustawie chroniącej życie automatycznie mogą się wykluczyć ze wspólnoty Kościoła. Po słynnej wypowiedzi w 2010 r. abpa Henryka Hosera o ekskomunice i wywołanej wówczas nagonce medialnej, dziś hierarchia nie jest już tak odważna.
Taka niejednoznaczność i miałkość poglądów zaszkodziła również projektowi ustawy o in vitro. Brak regulacji prawnych spowodował, że dziś ministerstwo zdrowia planuje uregulować tę sprawę na własny rachunek, szykując specjalne rozporządzenie. Jednocześnie pojawiło się inne niepokojące zjawisko. Niektórzy „postępowi” włodarze miast próbują refundować zabiegi in vitro z miejskich budżetów. Do niedawna prym w tej refundacyjnej polityce wiodły lewicowe władze Częstochowy. Jednak dosyć szybko pozazdrościli tego pomysłu również włodarze Szczecina z PO. W tym drugim przypadku pojawił się bardzo ostry i zdecydowany sprzeciw miejscowego metropolity abpa Andrzeja Dzięgi. „Gdyby jakiś katolik głosował za dopuszczalnością in vitro, (…) niech pamięta, by nie prosił Kościoła o dar komunii świętej” – napisał metropolita szczecińsko-kamieński w liście do wiernych archidiecezji. Abp przypomniał, że głosujący w ten sposób katolik sam odłącza się od pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim. Szkoda tylko, że znów głos odważnego biskupa pozostał osamotniony.
Spadek autorytetu
Od kilku lat Kościół katolicki przegrywa w dyskursie publicznym. Rok 2012 pogłębił to niepokojące zjawisko. Coraz bardziej Kościół jawi się jako łatwy cel ataków i przykładowy kozioł ofiarny. Politycy wykorzystują tradycyjny polski antyklerykalizm do budowania swojego populistycznego wizerunku. Jednocześnie brak wyrazistości i miałkość przekazu medialnego okazały się największą słabością Kościoła. Od kilku lat biskupi nie radzą sobie w walce o dusze Polaków. Efekty tego potwierdzają badania opinii publicznej. Jeszcze dziesięć lat temu Kościół był instytucją o najwyższym odsetku zaufania publicznego. Dziś ufa mu tylko 57 proc. O wiele więcej osób ufa straży pożarnej czy policji.
Ten radykalny spadek zaufania nie jest całkowicie zależny od księży i biskupów. Bardzo wiele złego robią w tej sprawie mainstreamowe media. Dlatego też dziwi brak wyrazistego wsparcia dla TV Trwam, która częściowo złamałaby wszechobecny monopol mediów tzw. „mętnego nurtu”. Tak słabe zaufanie do Kościoła ma jeszcze jeden aspekt. Biskupi boją się jeszcze większego pogorszenia tej sytuacji, a więc nie wypowiadają kategorycznych sądów i omijają niewygodne tematy. Zamiast silnego głosu pasterzy o pryncypiach nauczania Kościoła coraz częściej przypominają nam katoliccy publicyści. Czy grozi nam marginalizacja Kościoła w życiu publicznym?