Robert Hetzyg |
Bez aktywnej obecności Ducha Świętego trudno sobie wyobrazić życie Kościoła w ogóle, a ewangelizację w szczególności.
Z trzech słów o ewangelizacji wypowiedzieliśmy już jedno, za to kluczowe: Jezus. Dziś czas na drugie. O Duchu Świętym wygłasza się mało kazań i zdaje się, że Jego popularność w modlitwach wierzących jest proporcjonalna do ilości i jakości tego homiletycznego PR-u. Oczywiście są ruchy i wspólnoty traktujące trzecią osobę Trójcy Świętej z należną jej uwagą, ale o nich mówi się często z przymrużeniem oka, a nawet z pewną dozą podejrzliwości (vide mój felieton sprzed dwóch miesięcy). Tymczasem bez aktywnej obecności Ducha Świętego trudno sobie wyobrazić życie Kościoła w ogóle, a ewangelizację w szczególności.
Nawet apostołowie nie byli na tyle „ogarnięci”, żeby sobie poradzić ze strachem przed tymi, którzy nie tak dawno w końcu skazali na śmierć ich Zmartwychwstałego (na szczęście) Mistrza. Schowali się do wieczernika i dopiero Duch Święty ich stamtąd „wykurzył”. I zrobił to z mocą (nie mylić z przemocą). Złożył w nich coś, co sprawiło, że nie tylko mogli, ale i chcieli dać świadectwo prawdzie o Jezusie z Nazaretu – ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. A do tego zrobili to skutecznie. Nie tylko byli rozumiani przez osoby posługujące się innymi niż oni językami, ale też pociągnęli za sobą pokaźny tłum, bo aż około trzech tysięcy osób (por. Dz 2, a zwłaszcza Dz 2,42).
Skoro uczniowie Jezusa nie potrafili o Nim mówić bez pomocy z wysoka, to ja, mocą mojego papierowego/internetowego autorytetu oświadczam, że my dzisiaj również tego nie potrafimy. A przynajmniej ja nie potrafię. Zresztą co tam autorytet autora! Fakty mówią same za siebie, a praktyka kościelna stara się za nimi nadążyć.
Już na chrzcie mówi się, że uczestniczymy w „prorockiej misji Chrystusa”, czyli również w Jego misji ewangelizacyjnej. Sakrament bierzmowania, choć dla wielu bywa sakramentem pożegnania z Kościołem, tak naprawdę jest sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej, wyrażającej się w gotowości dzielenia się swoją wiarą.
No, ale owa praktyka kościelna nie zastępuje przecież mojej wiary. Ma ją wspierać i ma zapewnić jej pełnię środków, jakie są potrzebne, żeby nie tylko nie umarła, ale żeby się stała iskrą dla czyjejś jeszcze wiary. Żeby jednak wszystko to działało, muszę być chętny na przyjęcie owej Bożej interwencji.
Nie będę nawet próbował wyczerpać dziś tematu działania Ducha Świętego w ewangelizacji, ale spróbuję zwrócić Państwa uwagę na jego dwa przejawy. Pierwszy to słynne charyzmaty. Tak jak nie są one darem przypisanym ruchowi charyzmatycznemu, tak też nie tylko od uczestników tego ruchu Pan Bóg oczekuje otwartości na nie. Korzystanie z tych darów ma służyć wspólnemu dobru wierzących oraz budzeniu wiary w tych, u których się ona jeszcze nie obudziła. Ten, kto został obdarowany przez Ducha Świętego, dostał za darmo coś, czym też za darmo ma się dzielić. Żeby się zatrzymać na jednym tylko, za to spektakularnym charyzmacie, warto sobie uświadomić, że np. dar uzdrawiania jest charyzmatem nie tylko manifestującym Boże miłosierdzie wobec chorych, ale i zapowiadającym pełnię zbawienia w wieczności, kiedy o chorobach nie będzie już mowy. Jednocześnie posługiwanie się tym darem jest skutecznym „wabikiem” do słuchania słowa Bożego. Skoro to słowo ma taką moc, że aż ludziom na zdrowiu się poprawia, to idźmy go posłuchać!
Drugi przejaw obecności Ducha Świętego to natchnienia. Oczywiście to temat-rzeka, a i bez wspólnotowego kontekstu się nie obejdzie. Jest to jednak ważny sposób komunikacji między Bogiem a nami. Taki np. Filip z Dziejów Apostolskich (8,26-39) nie zewangelizowałby dworzanina etiopskiej królowej, gdyby nie usłyszał głosu Pana, który posyłał go na pustą skądinąd drogę z Jerozolimy do Gazy. Natchnienia leżały u początków zarówno zwykłych dobrych uczynków, jak i wielkich dzieł w Kościele, w rodzaju Zakonu Braci Mniejszych albo kultu Bożego Miłosierdzia. Tylko ci, którzy są na nie wrażliwi, potrafią naprawdę się dzielić doświadczeniem wiary, a nie tylko uprawiać mniej więcej chrześcijańską propagandę. Natchnienie stawia nas w roli tych, którzy służą i wypełniają wolę Bożą, także wtedy, gdy chodzi o coś niecodziennego lub niewygodnego dla nas. A powiedzmy szczerze, ewangelizowanie nie należy niestety do rzeczy codziennych, a i do najbardziej komfortowych również nie. Domaga się bezinteresownej miłości do człowieka, o którym wiadomo, że potrzebuje Jezusa. Nie jest to możliwe bez osobistej z nim więzi, która nie istnieje bez Ducha Świętego i poza braterską wspólnotą wierzących. I dlatego będzie jeszcze trzecie słowo o ewangelizacji, które pozwoli nam odkryć, jak można zweryfikować prawdziwość naszej relacji z Jezusem i jak uczyć się uległości Duchowi Świętemu.
cdn