Robert Hetzyg |
Ewangelizowanie to propozycja, którą składamy w imieniu Jezusa. Jest nią zbawienie, które uwalnia od śmierci i obdarowuje nowym życiem.
Napisałem ostatnio, że ciąg dalszy nastąpi i oto właśnie następuje. Praktyka ewangelizacji czyli ewangelizowanie to nie cokolwiek, co wrzucimy do odpowiednio oznaczonego kościelnego worka, tylko bardzo konkretna czynność, która kieruje się przede wszystkim uległością Jezusowemu nakazowi misyjnemu (Mk 16,15), a dalej jest wyrazem wdzięczności wobec Jezusa, który nadaje sens naszemu życiu. To wreszcie akt miłości wobec tych, którym dajemy świadectwo. A świadectwo to fakty, z którymi się nie dyskutuje. W naszym wypadku to fakty, które poprowadziły nas do spotkania z Jezusem i samo spotkanie oraz wszystko, co stało się jego owocem.
Ktoś z Państwa uważa, że za dużo tego Jezusa? Może trzeba by trochę o Bogu i o przykazaniach? A kim jest Jezus, jeśli nie Bogiem? I czym są przykazania, jeśli nie Prawem, które Jezus przyszedł wypełnić? Bo z Bogiem najłatwiej się spotkać w osobie Kogoś, kto jest do nas podobny i Kto przyszedł na świat specjalnie po to, aby nam Boga przybliżyć. Podobnie przykazania: bez odkrycia ich prawdziwej treści, są martwą literą, która nas oskarża, a nie zbawia. A przecież Jezusowi chodzi o to, żeby nas zbawić, no nie?
Paradoksalnie jedną z trudności, jakie stają przed „średniej klasy wierzącym” jest skonfrontowanie się z osobą Jezusa. Pytania w rodzaju „kim On dla mnie jest” lub „co zmienił w moim życiu?” często w ogóle nie pojawiają się na naszej orbicie, a w najlepszym razie doczekują się ogólnikowych lub wymijających odpowiedzi. A jeśli już sobie Państwo z nimi poradzili, to może jeszcze parę pytań dla zaawansowanych? Do czego ma prawo Jezus w Państwa życiu? Czy jest coś (co?), z czego by Państwo dla Jezusa nie zrezygnowali? Czy kiedykolwiek odczuli Państwo z bliska Jego obecność? Odpowiedzi na te pytania więcej mówią o naszym chrześcijaństwie niż wszystkie rachunki sumienia z książeczek do nabożeństwa. Dlaczego? – Ponieważ sytuują naszą religijność na drodze pomiędzy wiarą a zabobonem. Skoro chrześcijanin, któremu stawia się podobne pytania, zżyma się na nie i zarzuca pytającemu nadużycie privacy lub przynajmniej „protestanckie gadanie”, to widać, że tych zabobonnych wciąż jeszcze nie brakuje. A nam przecież chodzi o wiarę, prawda?
Chrześcijanin to przede wszystkim ten, kto uwierzył Chrystusowi: Jezusowi, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Nie wierzymy więc w Cierpiącego lub Umarłego, ale w Zmartwychwstałego, który przynosi nam łaskę.
Wnioski? Po pierwsze uwierzyć to nie tylko przyjąć i zaakceptować fakt istnienia Jezusa oraz wszystko, co jest o Nim napisane. To również zaufać Jezusowi we wszystkim.
Po drugie treść tej naszej wiary nie może się ograniczyć do kontemplacji ludzkiej ofiary Jezusa za nas, ale musi zawierać przyjęcie zmartwychwstania jako punktu wyjścia do życia naprawdę chrześcijańskiego.
I wreszcie po trzecie wiara jest naszą odpowiedzią na łaskę, a to znaczy, że wszystko zaczyna się w Bogu, a do nas należy odpowiedzieć na Jego miłość, która jest początkiem naszego zbawienia.
W świetle powyższego łatwiej może przyjdzie Państwu zgodzić się z następującą tezą: ewangelizowanie to propozycja, którą składamy w imieniu Jezusa. Jest nią zbawienie, które uwalnia od śmierci i obdarowuje nowym życiem. Odpowiedzią na tę ofertę jest akt wiary i decyzja o nawróceniu (zmianie kierunku życia), aby Jezus stał się kompasem we wszystkim, co robimy. Ten, komu głosimy Chrystusa, powinien również doświadczyć mocy Ducha Świętego, które uczyni go prawdziwym świadkiem Chrystusa i poprowadzi do wspólnoty (Kościoła). O Duchu Świętym i o Kościele napiszę w kolejnych częściach tego cyklu.
Czytając to wszystko pewnie się Państwo zorientowali, że ewangelizowanie nie jest nawracaniem lub nauczaniem. Polega raczej na dzieleniu się tym, co sami otrzymaliśmy za darmo. Żeby jednak nie przypominało karmienia dziecka na siłę, musi być wiarygodne i samo w sobie wzbudzać pragnienie Jezusa, a tego nie potrafi zrobić ktoś, kto sam nie żyje doświadczeniem Bożej miłości, która zbawia. I nie chodzi mi o to, że głosić ewangelię mogą tylko ci, którzy osiągnęli dziewiąty stopień pobożności. Nie. Ten jednak, kto ewangelizuje, sam musi wiedzieć, że jest grzesznikiem, któremu przebaczono i którego uratowano od śmierci. Nowe życie, które głosimy, musi być obecne w nas, a to znaczy, że potrzebujemy sami podtrzymywać naszą relację z Jezusem w modlitwie i sakramentach. Wtedy z pewnością staniemy się głosem samego Jezusa, a ten, kto przyjmie nasze głoszenie, przyjmie Jego samego i doświadczy Jego zbawienia. Gwoli uczciwości: głosić Jezusa to doprowadzić do decyzji o Jego przyjęciu lub… odrzuceniu. To nie jest „opowiadanie” bez konsekwencji. Warto o tym pamiętać, a jeśli to się wydaje zbyt odważne, to proszę sobie spojrzeć na Jezusowe posłanie uczniów opisane przez św. Marka (6,7-13). Nie ma tu miejsca na obojętność. Mam zresztą nadzieję, że i wśród nas na obojętność nie znajdzie się miejsce, czego zresztą Państwu i sobie życzę.
C.D.N.