TU IDZIE O PAMIĘĆ…

2013/07/4
Łukasz Kudlicki

10 kwietnia 2012 r. z Archikatedry św. Jana wyruszy 24. Marsz do pałacu prezydenckiego

 

Idą obśmiewani przez przechodniów, pomijani lub wyszydzani w mediach głównego nurtu. Idą na Mszę Świętą w Archikatedrze i Marsz Pamięci do pałacu prezydenckiego z okazji kolejnych miesięcznic tragedii smoleńskiej. Bo liczy się pamięć, gdy świat dookoła próbuje milczeć o największym polskim dramacie czasu pokoju: niezrozumiałej daninie krwi w symbolicznej aurze 70. rocznicy zbrodni katyńskiej dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach w 1940 r. Wobec upokorzenia, jakie funduje im własne państwo, poszukują źródeł i potwierdzenia narodowej tożsamości.

„unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach / podobno tylko one cenione są na obcych rynkach”

Idą, bo chociaż nikt nie wypowiedział Polsce wojny, to w jednej chwili zginął prezydent Rzeczypospolitej z małżonką, całe dowództwo armii, ministrowie, szefowie urzędów centralnych, przedstawiciele duchowieństwa kilku wyznań i ludzie związani z ujawnianiem i upamiętnieniem zbrodni katyńskiej. Czy to niewystarczający powód? Spotykają się z zarzutami, że czepiają się, bo przecież państwo zdało egzamin, a oni są oszołomami, „ludem smoleńskim” biorącym udział w ekstatycznych gusłach, politycznej manifestacji na zamówienie wiadomo kogo (ma się rozumieć, że Kaczora; tego, co jeszcze żyje, bo nie wsiadł do samolotu). Główne media, gdy już wspomną o obchodach kolejnych miesięcznic, portretując „mohery” z krzyżami i portretami smoleńskich ofiar w dłoniach. Głosem lekko znużonym dodają na koniec, że uczestników Marszu Pamięci regularnie ubywa (nieprawda).

„wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta / wzdłuż granic naszej niepewnej wolności”

Idą, bo podejrzewają, że za fasadowym śledztwem i deklaracjami premiera i ministrów o tym, że państwo zdało i co dzień zdaje egzamin, kryje się prawda o rozkładzie instytucji, które powinny chronić obywateli, dbać o ich bezpieczeństwo, egzekwować prawo, ale i sprawiedliwość. „Kolejny miesiąc mija, czy to jeszcze Polska, czy to już Rossija?” – czytam hasło na transparencie niesionym przez dwie dziewczyny, chyba licealistki, może studentki. Tragedia 10 kwietnia 2010 r., ale również to, co działo się przez kolejne dni, miesiące i już dwa lata, skutecznie poderwała zaufanie obywateli do własnego państwa. Ucieczka państwa od odpowiedzialności sprawia, że ludzie czują się jak w Bangladeszu, gdzie kolejne zatonięcie promu czy katastrofa kolejowa, które grzebią po kilkaset ofiar, nikogo na Zachodzie nie bulwersuje. Jednocześnie z telewizji publicznej z hukiem wylatują dziennikarze, którzy podejmowali temat Smoleńska. Trwają próby nałożenia kagańca na wolność słowa w internecie. Miara wolności mediów w państwie rządzonym przez ludzi, którzy uważają się za spadkobierców ruchu „Solidarności”.

„tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć / o sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych / sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze”

Idą, bo nie mogą się nadziwić, że Polska, państwo członkowskie struktur cywilizowanego Zachodu, należące do Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego, zamiast zwrócić się o wsparcie i pomoc w wyjaśnieniu okoliczności tragedii do zachodnich partnerów, weszło bez wahania na ścieżkę postępowania suflowaną przez rosyjskiego urzędnika niskiego szczebla. Nie trafiają do nich argumenty premiera polskiego rządu, że w rozmowach telefonicznych z Władimirem Putinem obaj panowie wyjaśniają sobie na bieżąco wszystkie wątpliwości.

„teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody / zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych / zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą”

Idą, bo nie trafiła do nich retoryka głównej partii opozycyjnej, przyjęta w pierwszych miesiącach po tragedii, motywowana kampanią prezydencką, że „nie wolno upolityczniać katastrofy”, „nie wolno grać trumnami”. Uczestnicy tych pierwszych Marszów Pamięci już wtedy zwracali uwagę, że to rządzący bezwzględnie wykorzystali politycznie tragedię, dokonując skoku na opustoszałe stanowiska, podporządkowując sobie ostatnie niekontrolowane przez siebie instytucje państwowe: Kancelarię Prezydenta RP, Narodowy Bank Polski, Instytut Pamięci Narodowej, urząd Rzecznika Praw Obywatelskich). Z kręgów związanych z partią rządzącą i zaprzyjaźnionych z nią medialnych „maskotek” rządu padała insynuacja, że Jarosław Kaczyński nie ma moralnego tytułu do kandydowania na urząd Prezydenta RP, bo przystępując do wyścigu o ten urząd, tylko udaje żałobę, a w rzeczywistości jest wyrachowanym politycznym graczem. Poważny podział społeczny – już wcześniej głęboki za sprawą stylu rządzenia Donalda Tuska skoncentrowanego na podsycaniu napięcia w stosunkach z legalnie wybranym prezydentem i odmawianiu prawa do politycznej egzystencji drugiej sile w parlamencie – został jeszcze bardziej zaogniony.

„i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden / on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania / on będzie Miasto”

Idą, chociaż słyszą zapewnienia autorytetów, że to faszyzm i zwykły obciach, tak wspominać prezydenta na ulicy przy świetle pochodni. Chociaż słyszą nie od wczoraj, że wyginą jak dinozaury, bo nie rozumieją dynamiki dziejów.

Tu nie idzie o politykę, ale o wartości podstawowe: o pamięć i tożsamość narodu jako wspólnoty złączonej wspólnym językiem, kulturą, tradycją i historią. Pamięcią Targowicy i trzeciego rozbioru, agresji 17 września 1939 r. i zbrodni Katynia, a wreszcie – Smoleńska. Nie są aż tak naiwni, aby przyjmować za dobrą monetę deklaracje premiera Tuska o „dobrej chemii” w rozmowach z premierem Putinem.

 


 

Wykorzystałem fragmenty wiersza Zbigniewa Herberta „Raport z oblężonego miasta”.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej