Rozmawiamy z Ziemowitem Gawskim, przewodniczącym Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana” |
Ziemowit Gawski: Stowarzyszenie ma się przyczyniać do budowania civitas christiana – wspólnoty wolnych Polaków na polskiej ziemi
Fot. Dominik Różański
Panie Przewodniczący, patrząc na naszą rzeczywistość, tę widoczną choćby z okna budynku przy ul. Nabielaka i tę, którą dostrzec można w kręgu zataczanym linią horyzontu, na jej obraz tkwiący w naszych sercach i umysłach, jedni dostrzegą w niej Polskę w budowie rozwijającą się w rytm tzw. modernizacji, inni będą skłonni dostrzegać już Postpolskę odrywaną coraz bardziej od naszych tysiącletnich dziejów, naszej wielkiej kultury, ducha Kościoła katolickiego. Jak z takiej perspektywy widzieć sens i znaczenie działań środowisk katolickich, takich jak „Civitas Christiana”.
To sugeruje pesymistyczny obraz świata, rzeczywistości polskiej, tylko w części prawdziwy. Osobiście sądzę, że mamy do czynienia z procesem rozwarstwiania wspólnoty Polaków. I to jest groźne, bo prowadzi do pęknięć, które mogą doprowadzić do rozpadu tej wspólnoty. Ale nie jest tak, że mamy już Postpolskę. Myślę, że ta wspólnota dziejów, kultury, ponad tysiącletnia wspólnota ponad tysiącletnia, która w swych dziejach przechodziła niezwykle dramatyczne momenty, zagrożenia bytu państwa i to jeszcze przed rozbiorami, choćby w okresie potopu szwedzkiego, nadal trwa. W okresie rozbiorów naród był rozbity na trzy części, wprzęgnięty w trzy jakże różne organizmy państwowe, skazany na wynarodowienie i śmierć biologiczną. Z tej więc perspektywy patrząc nasza dzisiejsza sytuacja tak groźna nie jest.
Niebezpieczne jest jednak rozrywanie w sferze świadomości zwłaszcza młodego pokolenia więzi z tą wspólnotą, z jej historią, tradycją i wprzęganie go w model życia łatwego, zabawowego, przyjemnego, który rzekomo mógłby być realizowany poza wspólnotą narodową.
Mamy do czynienia z wychowaniem do takiego życia, śmiem powiedzieć, przez cały okres III RP, co objawia się masowym oportunizmem i dezercją ze świata wartości, polskości, katolickości, odrzucaniem cnót obywatelskich.
Rozmawiamy na progu roku 2012, ogarniamy więc czas przeszło 20 lat – to jest okres aktywności niemal całego pokolenia Polaków, które się w III RP urodziło i wyrosło. Zważmy jednak, że najpierw w latach 90. były wielkie nadzieje na zbudowanie nowego ładu społecznego, nowej rzeczywistości. Ten moment trafnie uchwycił prof. Rocco Buttiglione. Mówił on, że przed Polakami stoją dwie drogi: albo zbudują nowy, solidarnościowy ład społeczny, który będzie wzorcem dla ginącej Europy, albo pójdą łatwą drogą budowania społeczeństwa konsumpcyjnego i jeśli się to powiedzie, to mają szansę na ostatnie miejsce w eurolidze. Dziś możemy powiedzieć, że wybrano tę drugą drogę.
W tym procesie bardzo ważny jest rok 1991, to rok IV pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny, tak kontrowersyjnie przecież odbieranej w kraju. Papież wtedy na progu odzyskanej wolności mówił rzeczy zasadnicze o obowiązku budowania ładu społecznego w oparciu o Dekalog. To było kwestionowane przez tzw. Salon warszawski, czyli środowiska lewicowo- liberalne. Niestety, skutki tamtej kontestacji nie tylko trwają, ale się rozwijają.
Można powiedzieć, że pokolenie ’68 w specyficznym polskim wydaniu osiągało swoje cele. Opanowywało właśnie w długim marszu instytucje państwowe, narzucało z powodzeniem niestety, swoją wizję świata…
… i niestety racja i odpowiedź katolicka była wtedy za słaba. Prawicowa część sceny politycznej była rozbita, słaba, niezorganizowana. I nie udało się tej słabości przez lata 90. przezwyciężyć. Był co prawda czas sporu o kształt Rzeczypospolitej wypełniony pewnymi nadziejami, czas naznaczony obecnością wśród nas wielkiego proroka naszych czasów, Jana Pawła II, który dawał nam impulsy do podejmowania wielkiej debaty o przyszłości Polski. Myślę, że w tym zawiedliśmy papieża zawiedliśmy. Punktem krytycznym w tym historycznym doświadczeniu był rok 2005, czyli odejście Jana Pawła II.
Czegoś nam wtedy zabrakło: zbiorowej mądrości, autorytetów, cierpliwego trudu, zmieniania rzeczywistości w zgodzie ze wskazaniami zmarłego papieża…?
Osobiście obawiałem się wtedy, że na Polskę przyjdzie czas głębokiego kryzysu. Wtedy trudno było określić, co to może być. Ale po tygodniach tej wielkiej medytacji związanej ze śmiercią papieża, zaczęło się rozbrajanie wspólnoty polskiej.Tzw. „lustracja”, frontalny atak na to wszystko co katolickie i co stanowiło o polskiej wspólnocie przez tysiąc lat – to najbardziej uchwytne przejawy tych działań. Wtedy objawiła się tu cała nasza słabość. Okazało się, że Polacy łatwo i bezboleśnie potrafili oddać władzę w ręce ludzi, którzy mniej lub bardziej świadomie pracują na rzecz rozkładu naszej wspólnoty narodowej.
I ta liberalna ścieżka prowadzi nas ku wyjałowieniu duchowemu, wyrzekaniu się wartości, Chrystusa, Ewangelii, a zatem zaprzaństwa narodowego. Potwierdza się tu prawda, że kto chce uderzyć w Polskę, najpierw uderza w Kościół.
To prawda, bo polskości od katolicyzmu tak naprawdę oddzielić się nieda. To nie tylko kwestia wiary, ale i kultury i formy obecności w cywilizacji europejskiej, wreszcie naszego rozumienia demokracji w republikańskim duchu, praw człowieka, wolności, tego wszystkiego, co konstytutywne dla tej wspólnoty, która Polskę stanowi.
Ruszył w przyspieszonym tempie proces rozmiękczania katolicyzmu.
Tak i okazał się na równi uderzeniem w istotę wiary i w polskość. Jest to zresztą prąd, który przechodzi przez całą Europę. Ale trzeba też zauważyć, że w Europie już pojawia się reakcja na te zjawiska. Ludzie zaczynają zauważać, że to droga do nikąd. Choćby w Holandii przodującej w legalizacji zasad cywilizacji śmierci, eutanazji, aborcji pojawia się pewne przebudzenie w kwestii obrony życia. Myślę, że i w Polsce zacznie to się dziać.
Pozostaje tylko pytanie za jaką cenę się to dokona, co się musi zdarzyć w naszej Ojczyźnie, skoro nawet taki wstrząs, jak tragedia smoleńska, nie wywołał właściwej reakcji. Smoleńsk to dla mnie symboliczne ostrzeżenie, znak Opatrzności, że tą drogą dalej iść nie możemy, bo ona prowadzi ku katastrofie. Trzeba więc zawrócić, więcej trzeba się nawrócić.
Jan Paweł II powiedział do Polaków w 1991 roku na ostatniej audiencji przed Bożym Narodzeniem, że w Polsce wielokrotnie zaczynało się od nowa, w roku 1918, 1980… I dziś przychodzi moment refleksji, uświadomienia, że trzeba zacząć od nowa.
Trzeba na nowo odczytać, co to znaczy, że jesteśmy wspólnotą?
Najpierw trzeba sobie odpowiedzieć, czy jesteśmy wspólnotą wolnych Polaków? Czy też jesteśmy tylko zbiorowiskiem ludzi posługujących się wspólnym językiem, różnie zresztą używanym, mieszkających na jednym terytorium. Czy też jesteśmy czymś więcej, wspólnotą wolnych Polaków, którzy mają poczucie głębokiego związku z tym wszystkim, co na przestrzeni dziejów kształtowało tę wspólnotę z państwem polskim?
Myślę, że refleksję nad tym trzeba zacząć od nowa. Trzeba spojrzeć na to wszystko w perspektywie słabości i wielkości, ale i tego wszystkiego, co Polskę stanowi, jak mówił wielki prymas Stefan Wyszyński.
W żyjącej dziś populacji Polaków niepokojące jest owo drganie polskiej duszy między wielkością a małością, to ciągle tracenie i szukanie azymutu. Po wojnie mieliśmy odrzucony zresztą przeszczep sowietyzmu. Dziś stajemy wobec inwazji niemieckości przyjmowanej przesadnie często z dobrodziejstwem inwentarza tych niemieckich instytucji, fundacji, produktów niemieckiego przemysłu, niemieckiego Ordnung… Jakby nam czegoś dramatycznie brakowało?
Tu trzeba wyróżnić kilka spraw. Pierwsza to pokolenie JPII. Myślę, że ono zaistniało i jeszcze się odezwie, bo to jest to, czego nie da się wyrwać z duszy polskiej. To pokolenie powstało wokół Ojca Kościoła powszechnego, ale w jakimś sensie Ojca tego Narodu. Gromadził on tłumy. I na spotkaniach z Nim widać było, że jesteśmy wspólnotą, że coś nas łączy, ktoś nas łączy, w imię jakiegoś większego celu. Kiedy Go zabrakło, poczuliśmy się jak dzieci bez ojca.
I w tym sensie można by powiedzieć, że to pokolenie jest osierocone i nie bardzo potrafi sobie poradzić z tym sieroctwem i sprawia wrażenie poszukującego punktu odniesienia. I tego punktu odniesienia dzisiaj znaleźć nie może. I to jest dramat.
Druga sprawa to położenie Polski między Rosją a Niemcami. Ktoś powiedział, że z Rosją możemy stracić niepodległość, a z Niemcami duszę. I jest w tym zawarta jakaś prawda w tym sensie, że dzisiaj obserwujemy niezrozumiałą próbę naśladownictwa i poddania się tym trendom w Europie, które dyktuje duet Merkozy, jak nazywane są dwa największe państwa w Unii Europejskiej. Ale przede wszystkim jest to dominacja niemiecka. Zresztą to nic nowego. Polska od wieków była przecież terenem ekspansji czy to niemieckiego Drang nach Osten, czy rosyjskich dążeń imperialnych. I to wzięte razem było dla Polski zawsze śmiertelnym niebezpieczeństwem.
Trudno nie zadać sobie pytania o atrakcyjność i siłę przyciągania polskości.
Myślę, że trzeba sobie najpierw zadać pytanie, na ile sami sobie jesteśmy winni, a na ile ulegamy silniejszym? Wydaje mi się, że więcej słabości jest w nas. Ale istota polskiego dramatu polega na tym, że dla Polski słabej w tym miejscu Europy, w tym położeniu geopolitycznym, miejsca nie ma.
Jak dziś, kiedy jesteśmy członkiem UE , rozumieć postulat Polski silnej?
Polska musi być silna wielowymiarowo, przede wszystkim silna duchem, kulturą, tożsamością. A to właśnie jest dziś szczególnie niszczone choćby przez tzw. polskojęzyczne media.
To jest ten dylemat, który kiedyś postawił Żeromski: co ma uczynić naród biedny między dwa młyńskie kamienie wtłoczony, albo sam kamieniem się stanie, albo jak ziarno na mąkę zostanie zmielony. Dziś mamy jednak do czynienia z wielowymiarowym zjawiskiem niszczenia godności narodu. Można to ilustrować wieloma przykładami. Oto jeden z nich.
Na krótko przed wojną polski minister spraw zagranicznych powiedział w Sejmie: w życiu narodów są wartości bezcenne, a pośród tych wartości jest honor. Polska nie zna pojęcia pokoju za każdą cenę! Dzisiaj zaś polski minister spraw zagranicznych proponuje de facto likwidację państwowości polskiej w imię budowania jakiejś wyimaginowanej federacji stanów zjednoczonych Europy. To jest oczywiście projekt obcy. Ale skoro mówi o tym polski minister, to widzimy w tym jakiś dysonans w stosunku do czasów międzywojnia, pamiętając o wszystkich słabościach tamtego państwa. Dziś mamy do czynienia z zanikiem poczucia godności narodowej u tych, którzy powinni godnie ten naród reprezentować.
Sprzyja temu obcy zalew medialny, bo podobno Polski na nic nie stać, na własne media, własną historię, armię, emerytury, służbę zdrowia… Pytam, na co nas w końcu stać…? Jeśli bowiem przyjąć, że na nic nas nie stać, bo nie ma pieniędzy, to oznacza w efekcie przyjęcie dekadenckiej nihilistycznej wizji człowieka i świata. Czy to ma być wizja Polski XXI wieku?
Przez kilka wieków jednak skutecznie opieraliśmy się imperialnym ambicjom sąsiadów. A dziś mamy ten symboliczny berliński hołd, wręcz dążenie, aby stać się niemiecką kolonią. To wydaje się wskazywać środowiskom katolickim – powinność, przeciwdziałanie tej kapitulanckiej, sprzecznej z poczuciem godności i interesu narodu, tendencji…?
Oczywiście, że powinnością tych środowisk winna być stała troska o promocję zasad katolickiej nauki społecznej, które leżą u podstaw ładu moralnego i społecznego w narodzie i państwie. Myślę jednak, że chodzi tu także o coś więcej, mianowicie, że te uniwersalne zasady winny być realizowane w konkretnej polskiej rzeczywistości, a ta rzeczywistość jest millenijna. Od z górą tysiąca lat tworzymy wspólnotę dziejów i kultury, która wypracowała swój własny rodzimy kształt i charakter zawarty w trzech hasłach: Bóg, Honor, Ojczyzna. To wiele znaczy, to zobowiązuje. Przed nami jako kolejnymi ogniwami łańcucha pokoleń staje właściwie to samo pytanie: czy wybrać drogę łatwą, a ta choć z pozoru przyjemna i niezobowiązująca prowadzi do katastrofy, czy też wybrać drogę trudną, wymagającą pełną ofiarności i poświęcenia, ale prowadzącą w owym poczuciu godności do prawdziwej wielkości. Polska, idąc przez dzieje, szła wiarą w człowieka, w jego godność wywodzącą się od Boga – Stwórcy, szła wiarą w swoją podmiotową rolę w historii, w swoją misję, w swoje posłannictwo. Dlatego wybór drogi, jakiego dokonujemy jest tak ważny nie tylko dla nas, ale i dla Europy.
A może właściwiej byłoby postrzegać polskość jako tę wielką ideę, co trwa bardziej w naszych sercach, umysłach, jest mniej związana z terytorium. A jednak trwa pomimo niewoli, długich okresów braku państwa. Tym bardziej więc musi niepokoić stan degeneracji moralnej naszej wspólnoty narodowej, z jaką chyba nie często miewaliśmy do czynienia?
Kryzys, który nas dotyka, jest oczywiście kryzysem moralnym i kulturowym. Wynika on z odchodzenia w świadomości społecznej zwłaszcza młodszego pokolenia od tych wartości, które nas konstytuowały jako wspólnotę narodową we własnym państwie – Rzeczypospolitej, czyli naszym dobru wspólnym. Jest w tym jakieś nasze zaniedbanie, jakiś grzech społeczny. Ale też trzeba dostrzegać wiele dobra, mamy też wspaniałą młodzież, która potrafi manifestować swoje przywiązanie do świata wartości i dostrzega znaczenie cnót obywatelskich.
Istota tego kryzysu polega jednak na tym, że dzięki wpływowi świata mediów na naszą rzeczywistość ludzie przestają używać rozumu, a zaczynają myśleć telewizją, internetem – czyli wybierają drogę łatwą – i to pomaga tym, którzy chcą rozwarstwić polską wspólnotę, rozbić, a w konsekwencji zniszczyć. Nie przypadkiem więc propozycje i oferty, które idą przez świat mediów, są w większości przejawem kultury nihilistycznej, propozycją życiowej łatwizny. I to jest bardzo niebezpieczne.
I tu dochodzimy do sprawy stanu polskiej szkoły, być może jednego z głównych źródeł tej moralnej zapaści.
To rzeczywiście jedno ze źródeł inwazji tego zła. Rozłożony został system edukacji. Na niespotykaną skalę. Wyprowadzono z polskiej szkoły polską historię i literaturę. To zbrodnia dokonana na młodym pokoleniu. Dochodzą do tego nieodpowiedzialne tzw. reformy strukturalne w szkolnictwie. Owoce tych działań są już opłakane, a w przyszłości przyniosą jeszcze większe szkody, niż możemy to sobie dzisiaj wyobrazić.
Bombą zegarową z tykającym już zapalnikiem jest kondycja demograficzna narodu…
I co gorsza nie da się już tego szybko naprawić. Mamy do czynienia z ogromną zapaścią demograficzną. Jeśli te tendencje, które dzisiaj panują utrzymają się przez następne lata, jak to prognozują demografowie, na koniec obecnego wieku Polska będzie liczyła 17–18 milionów obywateli. Czyżby miały się spełnić prognozy Klubu Rzymskiego z lat 80., gdzie wyznaczano Polsce takie właśnie miejsce w Europie?
Przypomnę tu słowa wielkiego proroka naszego Narodu, Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego: Polska jest w stanie wyżywić 50 milionów ludzi i te 50 milionów musi mieszkać nad Wisłą, żeby nasz Naród trwał w tym „przewiewie” Europy – między Rosją a Niemcami. Dziś co prawda i Rosja się kurczy, i Niemcy nie są tak prężne demograficznie, ale wyzwania są te same. Faktem jest, że Polaków ubywa. Jeśli tego nie zatrzymamy, konsekwencje dla narodu będą tragiczne. Czas najwyższy rozpocząć realizację rzeczywistej polityki prorodzinnej. To wyzwanie na miarę bytu narodu i polskiej racji stanu.
Możemy zbilansować te niebezpieczne tendencje jako efekt ucieczki od polskości, która, jak to mówił obecny premier, jest ciężarem, do Unii Europejskiej?
Zapewne są tacy obywatele Rzeczypospolitej, którzy wyżej stawiają interes UE ponad polski interes narodowy. Trzeba zresztą postawić pytanie, o jaką chodzi Unię? Jan Paweł II posługiwał się pojęciem wspólnota europejska, która powinna była zaistnieć jako realizacja idei, która legła u podstaw tworzenia tej wspólnoty przez trzech ojców założycieli, czyli budowania Europy ojczyzn i narodów na wspólnych chrześcijańskich wartościach. UE jest zaś obecnie projektem sztucznym i jak każdy taki projekt, ma swoje chwile wzrostu i upadku. I nie należy mówić o tym chorym tworze, że to jest alternatywa dla polskości.
Może nie alternatywa, co ziemia obiecana?
No tak, kolejne złudzenie, że taki projekt polityczny zbuduje raj na ziemi. Przypomnę, że przywoływany tu już Rocco Buttiglione uważał, że Polska, wchodząc do Unii, miała tam wnieść nowego ducha wolności i solidarności. A tymczasem przyjmujemy złe duchy stamtąd. I to oznacza, że wybraliśmy źle jako naród nie to, że jesteśmy w Unii, tylko to, że nie wnosimy swoich wartości i swojej siły, bo jesteśmy słabi i nie budujemy własnej siły, tylko przyjmujemy obce wzory. „Pawiem byłaś narodów i ich papugą. A dziś jesteś służebnicą cudzą” – pisał poeta przed ponad wiekiem…
Wyrzekliśmy się naszych cnót kardynalnych, naszej kultury…?
Skoro o tym rozmawiamy tzn. że są ludzie, którzy się jeszcze tego nie wyrzekli i jest ich wielu. Ale jest też niestety tak, że znaczna część ludzi odpowiedzialnych za Polskę traci poczucie ducha narodowego. Podobno Polacy wybierają takich, którzy nie mają odwagi mówić o tym, co jest wielkością Polski.
Elity rządzące w Polsce wyrzekają się tego, co jest polskością, a jednocześnie w szerokich warstwach społecznych, powiedzmy tych niższych, słabiej wykształconych, z małych miast i wsi, żyje polskość, katolicyzm. I ci ludzie mają zaszczepione niejako organicznie, poczucie obowiązku, wartości, łaknienie wysokiej kultury, a jednocześnie establishment zabiera im, co się da, likwiduje szkoły, zamyka pocztę, posterunek policji, nie doprowadza drogi do zapadłej wioski, likwiduje połączenia kolejowe.
Myślę, że przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele i to zarówno w wymiarze historycznym, jak i współczesnym. Trzeba pamiętać o nadal nieprzezwyciężonych skutkach rozbiorów i sowietyzacji. To głęboko w nas tkwi i nie można powiedzieć, że minęło. Nakładają się na to nowe podziały, o których była mowa wcześniej. Problem główny sprowadza się do właściwej edukacji narodu i wizji państwa. Można na przykład użyć porównania: 20 lat Polski międzywojennej to czas budowania jednego państwa, wspólnoty narodowej z trzech rozbiorów. To scalanie w jedno tego, co było rozdarte. W dużej mierze się powiodło i to nie tylko administracyjnie, gospodarczo, ale głównie dzięki temu, że wtedy była świadomość konieczności zaszczepienia młodemu pokoleniu idei miłości ojczyzny, patriotyzmu, szacunku dla suwerennego własnego państwa, które trzeba budować dla siebie i przyszłych pokoleń. Ogromną rolę odegrała w tym dziele polska szkoła.
Obawiam się, że gdybyśmy dzisiaj, po dwudziestu latach wolnej Polski zapytali w szkole albo na uczelni, co to znaczy kochać Polskę, odpowiedzi byłyby zdumiewające…
Ale co my jako środowisko katolików nieobojętnych społecznie o takiej pięknej, zobowiązującej nazwie „Civitas Christiana” możemy czynić tu i teraz. Jaką mamy odpowiedź na to szerzenie się nihilizmu moralnego, zatratę hierarchii wartości, obumieranie cnót obywatelskich, kształt polskiej szkoły, schlebianie cywilizacji śmierci, wyrzucanie krzyży z przestrzeni publicznej, ale i z serc i umysłów Polaków.
Myślę, że są tu co najmniej dwie sprawy. Pierwsza to wielkie zadanie, jakie staje przed nami jako Stowarzyszeniem, które nosi nazwę „Civitas Christiana”. To jest zadanie, postawione przez bł. Jana Pawła II, aby owo civitas christiana na polskiej ziemi budować. I jest to zadanie ogromne, które przekracza możliwości jednego środowiska, czy nawet jednego pokolenia, jest po prostu zadaniem ciągłym. W tym sensie można powiedzieć, że jesteśmy w drodze, choć ona trwa już blisko 20 lat. W warstwie programowej i w sferze praktycznego działania podejmowanie budowania civitas christiana i przenikanie w sferę świadomości Polaków różnych pokoleń dokonuje się na taką skalę, na jaką jest to możliwe dla współczesnego Stowarzyszenia.
A druga sprawa, która musi stale powracać to pytanie, czy my wykorzystujemy właściwie te szanse i możliwości, które posiadamy. Czy stowarzyszenie jest na tyle silne i dobrze zorganizowane, aby mogło te wielkie cele realizować teraz i w przyszłości.
Obawiam się, że problemy, które dotykają Polskę, są w jakimś sensie i naszymi wewnętrznymi problemami. Potrzeba nam więcej optymizmu, nadziei, wiary i miłości.
Jesteśmy wszak kawałkiem Polski…
Tak… Ale powinniśmy starać się wykorzystać te możliwości, które mamy jak najlepiej. I to jest przedmiotem debaty, refleksji, która czeka nas przed czerwcowym Walnym Zebraniem.
Osobiście widzę i czuję, że nie jesteśmy jeszcze w aktualnym kształcie i sposobie funkcjonowania zdolni do realizowania w pełni tego zadania, które postawił przed nami bł. Jan Paweł II. Zadanie budowania Civitas Christiana oznacza w wymiarze osobowym oznacza, jak sądzę, troskę o stały wzrost w wierze katolickiej, a w wymiarze społecznym przyczynianie się do ciągłego budowania naszej wspólnoty na trwałych wartościach, do nieustannej troski o to wielkie dobro wspólne, któremu na imię Polska. Jak napisaliśmy w naszym programie, chodzi o przygotowywanie ludzi do aktywnego, pełnego, odpowiedzialnego uczestnictwa w życiu publicznym, czyli w życiu wspólnoty lokalnej, regionalnej, narodowej na zasadach, które wynikają z aplikacji nauczania społecznego Kościoła do rzeczywistości polskiej. I każdy z członków naszej wspólnoty powinien sobie w swoim sumieniu odpowiedzieć, czy to czyni w wystarczającym stopniu. Czy dzięki mojej obecności, mojej pracy ludzie, którzy to stowarzyszenie tworzą, wnoszą istotę naszej misji w rzeczywistość polską. Inaczej mówiąc, jest to pytanie, jakie podczas naszych adwentowych rekolekcji w Łagiewnikach postawił ks. Bogdan Zbroja: czy patrząc na członków „Civitas Christiana”, można powiedzieć, tak to są ci, którzy tworzą katolicką wspólnotę i pomagają budować Polskę opartą na jej kulturze, tradycji, czy to są ci, którzy przyczyniają się do tego, aby Polska stawała się owym kamieniem, który nie da się zetrzeć na ziarno, czy też zadowalają się krótkotrwałymi sukcesami…?
Myślę, że to pytanie trzeba sobie stawiać właśnie dziś, w tym momencie naszej drogi, naszego blisko już 20. letniego istnienia. Ale także i naszych dziejów ojczystych. Zbliżamy się do 1050. rocznicy Chrztu Polski, 50. rocznicy Sacrum Poloniae Millenium. To dobra okazja do refleksji i próby odpowiedzi, po co właściwie jesteśmy? Czemu mamy służyć? Co przez nas ma się stawać w Polsce? Czy zadowolimy się tylko sprawami małymi? Oczywiście i te małe rzeczy czynić, bo z nich przecież układa się cała duża mozaika. A jednak zawsze przed oczyma trzeba mieć, że to, co czynimy, czynimy dla większej sprawy.
Ale może wystarczy choćby zaszczepić w życiu zbiorowym jedną, dwie wielkie idee?
Tak, te idee są zaszczepione, ale też trzeba o te idee dbać, pielęgnować je, by wzrastały w ludziach, we wspólnocie. I tego nie da się zrobić rozporządzeniami, dekretami, samymi strukturami. To musi być w ludziach, w ludzkich sercach i umysłach. Temu służyć powinna praca formacyjna, kształcenie i przygotowanie ludzi do działalności katolickiej i polskiej.
Nasze Stowarzyszenie wyrasta przecież ze środowiska zakorzenionego w minionej na szczęście rzeczywistości, w której obowiązywały brutalne prawa. Staramy się przezwyciężać stare nawyki, mentalność, szukamy nowych rozwiązań. Uważam, że minione 20 lat do czegoś zobowiązuje. To jest czas niemal jednego pokolenia. Pora z nową energią podjąć działania zgodne z naszą misją.
To są sprawy, nad którymi musi pochylić się nasze Stowarzyszenie, jeśli chce być aktywne w życiu publicznym.
Myślę, że polityka polska wyglądałaby inaczej, gdyby ludzie znający zasady nauczania społecznego Kościoła w tej polityce funkcjonowali i te zasady, które konstytuowały wspólnotę wolnych Polaków – polskość chcieli twórczo aplikować do dzisiejszej rzeczywistości.
Trzeba zatem spełniać swoją misję, dbając o całą strukturę Stowarzyszenia.
Myślę, że najważniejsza jest budowa Stowarzyszenia od dołu do góry. Odgórną ideę mamy sformułowaną, opisaną. Ważne jest, jak wygląda praktyczna jej realizacja, wcielanie w życie polskiej wspólnoty. To ogromnie trudne, zwłaszcza w tej rzeczywistości, która nas otacza. Ale to koniecznie, aby zrozumieć, że to Stowarzyszenie ma się przyczyniać do budowania civitas christiana – wspólnoty wolnych Polaków na polskiej ziemi. Ale, aby się do tego przyczyniać, musi najpierw samo mieć świadomość, kim jest, co chce zrobić, aby móc oddziaływać dalej, wchodzić w porozumienia z innymi.
W ubiegłorocznym wywiadzie dla kwartalnika „Fronda” arcybiskup Granady Javier Martinez tak mówił:
„Nasz świat jest jak pociąg, którego lokomotywa to kultura nihilistyczna. Ten pociąg pędzi prosto w przepaść, pędzi ku samozniszczeniu. Nie da się już go zatrzymać! Te procesy poszły już za daleko. Dobrze jest więc, jeśli niektóre osoby wysiądą z pociągu przed przepaścią, rozpalą ogniska, zaczną śpiewać i tańczyć wokół ognia. Może ktoś z pociągu zobaczy ich i też zechce wysiąść przed zagładą. Musimy więc śpiewać i tańczyć. Pociągu nie uratujemy, ale przynajmniej ocalimy niektórych, a wokół ognisk zbudujemy nową społeczność”.
Głęboko wierzę, że nasze Stowarzyszenie może i powinno stać się takim ogniskiem i co więcej ma szansę rozpalać coraz więcej ognisk katolickich i polskich. Może to uczynić tylko w zawierzeniu Bogurodzicy – Matce i Królowej Polski. To jest istota naszego programu, taki jest sens naszego istnienia.
Zdzisław Koryś
Dziękuję za rozmowę.