Rozmawiamy z arcybiskupem seniorem archidiecezji przemyskiej Ignacym Tokarczukiem |
Zasadniczą tożsamość Kościoła tworzy codzienne sprawowanie misteriów Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa w sakramencie Mszy świętej. W liturgii uobecniają się największe tajemnice wiary. Eucharystia to bezcenny dar Boga. Nie jest dziełem ludzkim, ani nie może stanowić dodatku do wydarzeń świeckich lub działań o charakterze społeczno-politycznym. Przezwyciężenie kryzysu świadomości liturgicznej znajduje się w centrum działalności duszpasterskiej Ojca Świętego. Jeszcze jako wykładowca teologii w burzliwym okresie zmian liturgicznych po II Soborze Watykańskim, ks. Joseph Ratzinger widział niebezpieczeństwo banalizacji Mszy świętej i sprowadzania jej do zwykłego spotkania towarzyskiego, w którym wspólnota celebruje samą siebie.
Księże Arcybiskupie, bywa, że zapamiętuje się ostatnie spotkanie z wybitnym człowiekiem i traktuje jako swojego rodzaju testament. Czy takie spotkanie Ekscelencja pamięta? Zostawiło ono zapewne niezatarty ślad w pamięci i pozostało wskazaniem dalszej drogi.
To było niedługo przed śmiercią księdza kardynała Wyszyńskiego. Obradowała Rada Główna Episkopatu Polski. Na te obrady na wózku inwalidzkim przywieziono prymasa. Z każdym z nas, członków rady, prymas się żegnał, każdemu dziękował i wydawał jakieś polecenia.
Mnie prosił o jedno ? abym specjalnie dbał o wzmocnienie Kościoła katolickiego w diecezji przemyskiej. Nasza diecezja przeszła bowiem trudne chwile: jedną część swojego terytorium straciła po wojnie z ośrodkami przemysłu naftowego i kopalniami. Jednocześnie to był obszar sowieckich deportacji. Ksiądz prymas prosił, aby z sercem zająć się tą diecezją, żeby dalej mogła pełnić swoje posłannictwo wobec Kościoła i narodu. Podjąłem się tego. Rozumiałem, jak bolesnych doświadczeń doznali ludzie z tego terenu; z jednej strony zaczął się tu rozwijać przemysł, z drugiej następowała wymiana ludności i pojawiły się po wojnie krwawe konflikty z Ukraińcami. Wiele spraw było tu nieuporządkowanych. Ludzie nie mieli swoich parafii, bo sieć parafii była niewystarczająca.
Wtedy postanowiłem, że będę zmierzał ku temu, żeby w miastach parafie nie liczyły więcej niż dziesięć tysięcy osób. Większe są bowiem nie do ogarnięcia, brakuje osobistego kontaktu duszpasterzy z wiernymi, powstaje anonimowe zbiorowisko ludzkie. W mniejszych parafiach duszpasterze znają się z ludźmi. Jeżeli chodzi o wieś, przyjąłem zasadę, żeby do kościoła nie było dalej niż dwa kilometry.
Wtedy diecezja przemyska sięgała za Jasło, a na północ po Tarnobrzeg i Stalową Wolę. Na jej terenie było 430 parafii miejskich i wiejskich. Przez kilkadziesiąt lat wybudowaliśmy wiele nowych kościołów i powstały nowe dekanaty.
W wyniku podziału dokonanego na początku lat 90. z naszej diecezji została utworzona diecezja rzeszowska i częściowo w oparciu o nasz dar diecezja radomska. Odstąpiłem kilka dekanatów diecezji sandomierskiej z Tarnobrzegiem i Stalową Wolą, a diecezja sandomierska odstąpiła swoje terytorium aż po Łódź diecezji radomskiej.
Dzięki temu usprawniła się praca duszpasterska, o czym świadczy statystyka. Diecezje przemyska, rzeszowska, tarnowska mają największą liczbę wiernych na Mszach św. w niedziele i święta. To oznacza, że są możliwości, z których nie korzystają tylko ci, którzy nie chcą. Nikt nie może obciążać Kościoła, że nie stworzył warunków.
Myślę, że w ten sposób została spełniona prośba prymasa.
Budowa kościołów w diecezji przemyskiej była najbardziej znanym znakiem rozpoznawczym Kościoła przemyskiego i działań Księdza Arcybiskupa?
Budowanie kościołów u nas miało wpływ na cały kraj. Konferencja Episkopatu Polski ustanowiła dzień wspomnienia św. Jadwigi dniem budowy kościołów. W tym dniu we wszystkich diecezjach ogłaszano stan budowy kościołów, informowano o ilości otrzymanych pozwoleń i potrzebach w tym zakresie.
Do historii przeszedł Ksiądz Prymas za sprawą głośnego non possumus wobec władz komunistycznych usiłujących podporządkować sobie Kościół w Polsce, ostatnią już niezależną strukturę.
To była druga wielka zasługa Księdza Prymasa, że postawił prawdę non possumus władzom komunistycznym (sowieckim). Sowieci nadal nie mogli przeboleć faktu, że w 1920 roku Polska zniweczyła okazję do opanowania całej Europy, bo duchowo po rewolucji francuskiej Europa Zachodnia była rozłożona wewnętrznie. Jej opanowanie i narzucenie swojego ustroju politycznego nie stanowiło wtedy większego problemu. Zwycięstwo Polski w 1920 roku przekreśliło te plany. Oni nie mogą przebaczyć Polsce, że pozbawiła ich tej szansy. To do dzisiaj widać.
Dlatego po wojnie Sowieci i ich namiestnicy w Warszawie dążyli do tego, żeby wszystko podporządkować ich rządowi. Dotyczyło to także Kościoła, który miał się stać narzędziem w rękach komuny i nie miał samodzielnych dążeń.
Prymas w pewnym momencie po wielu ustępstwach i oznakach cierpliwości ogłosił non possumus wobec dążeń do podporządkowania Kościoła władzy. Ten odważny krok doprowadził do jego aresztowania. Trzymano go, jak wiadomo, w starych klasztorach na Mazurach, potem na Śląsku Opolskim i wreszcie w Komańczy w Bieszczadach, gdzie miał więcej swobody. Ta odwaga prymasa zdecydowała, że był dla Polaków wielkim autorytetem.
Zresztą podobną walkę z Kościołem komuniści prowadzili na Węgrzech, w Czechosłowacji i Jugosławii. Wielu przywódców Kościoła w tych krajach opór przypłaciło życiem, stało się męczennikami, spędziło wiele lat w więzieniach.
Abp Ignacy Tokarczuk: Prymas Tysiąclecia głosił prawdę nie oglądając się na konsekwencje. To znak dany Kosciołowi w Polsce, szczególnie ważny w dzisiejszych czasach.
| Fot. Dominik Różański
Ten akt odwagi Księdza Prymasa wydaje się szczególnym znakiem danym Kościołowi w Polsce i okazuje się wielkim dziedzictwem.
Poszedł za prawdą, nie oglądając się na konsekwencje. Gdy był uwalniany z więzienia, postawił warunek, żeby sytuacja Kościoła katolickiego została uregulowana i nie było nadużyć.
Kolejną historyczną zasługą Prymasa Tysiąclecia jest wkład w trudny proces pojednania polsko-niemieckiego.
Klęska wojenna Niemiec doprowadziła do odzyskania naszych ziem zachodnich: Dolnego Śląska, Pomorza, Prus Wschodnich. Tam osiedlano mieszkańców Kresów Wschodnich po zmianie granic naszego państwa.
Przed Prymasem stanął problem wcielenia tych ziem do polskiego Kościoła. Temu służyło Orędzie Biskupów Polskich do ich Niemieckich Braci w Chrystusowym Urzędzie Pasterskim z listopada 1965 roku z owym sławnym: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Chodziło o jakieś ułożenie stosunków między Kościołem w Polsce a tym w Niemczech, aby Stolica Apostolska nie miała przeszkód w podjęciu decyzji, że tereny te będą należały do Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce, a nie w Niemczech.
To była wielka praca. Brakowało duchowieństwa, wzrastały naciski partii, odrzucano mianowanych przez Prymasa administratorów apostolskich. Partia dezinformowała społeczeństwo, fałszywie głoszono, że Kościół chce oddać te ziemie Niemcom.
Długotrwałe, cierpliwe działanie doprowadziło w końcu do uznania na początku lat 70. tych ziem, że należą do Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce.
Prymasowi leżała na sercu sprawa tych ziem. Często je odwiedzał. Diecezje tam ustanowione były bardzo duże. Brakowało kościołów, przejmowano opuszczone kościoły protestanckie. Doprowadzenie do pewnego ładu na tych terenach. To wielkie osiągnięcie Księdza Prymasa. Nie tylko politycznie, ale i kościelnie ziemie te stawały się polskie.
Nawiązano w ten sposób do dawnych czasów, sławnego Zjazdu Gnieźnieńskiego w 1000 roku, kiedy to uznano samodzielność polskiej prowincji kościelnej z diecezjami w Gnieźnie, Kołobrzegu, Krakowie i we Wrocławiu. To zapewniało Polsce niezależność od hierarchii niemieckiej.
Przeprowadzenie tej sprawy w trudnych dla Kościoła czasu komunizmu czyni z Prymasa wielkiego męża Kościoła, ale i męża stanu Polski.
Wtedy też Konferencja Episkopatu Polski opracowała nową administrację Kościoła – sieć metropolii, diecezji i parafii dostosowaną do sytuacji ludnościowej, którą udało się wprowadzić dopiero na początku lat 90. Ojcem tego dokonania był Prymas.
Chyba najtrwalszą zasługą Prymasa Tysiąclecia, rzutującą na przyszłość, było uczczenie Tysiąclecia Państwa Polskiego.
Pamiętam wielki zjazd z udziałem Episkopatu w Gnieźnie w 1966 roku. Partia groziła represjami, ale to nie powstrzymało Księdza Prymasa. Tam rozpoczęła się pielgrzymka narodowa, której szlak wiódł z Gniezna do Poznania i na całą Polskę. Nawiązano nie tylko do Chrztu Polski, ale też Ślubów Jana Kazimierza we Lwowie w 1656 roku i obrony Jasnej Góry przed Szwedami.
Dzieło to było prowadzone w oparciu o kult Matki Bożej, bo Ewangelia obejmuje Jezusa, Maryję i całą nadprzyrodzoność. Kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej miała nawiedzić wszystkie diecezje, a potem parafie. Miało to trwać kilkadziesiąt lat. Ale partia aresztowała obraz Matki Bożej. Kościół jednak nie zrezygnował. Nawiedzenie kontynuowano. Zamiast obrazu w pustych ramach była paląca się świeca i Pismo Święte. Wędrówka ta odbywała się w procesyjnym orszaku.
Ta peregrynacja miała ogromne znaczenie. Był to już 1966 rok, ponad dwadzieścia lat po wojnie partia opanowała całe życie publiczne, instytucje, ludzkie umysły. Tych, którzy się buntowali, aresztowano i prześladowano. Zdawało się, że społeczeństwo nie ma już żadnego głosu i wszystko już skończone. I obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, i peregrynacja obrazu Matki Bożej mocno przemówiły do ludzi. Polacy policzyli się i zobaczyli, że komunistów jest mniej. Oni też chyba zrozumieli, że muszą się liczyć z narodem. Owocowanie tego nawiedzenia trwa, bo każde nowe pokolenie Polaków przeżywa je na nowo. W tym roku zakończyło się nawiedzenie w Łodzi. Trwa nawiedzenie w Kaliszu. Za kolejne dwadzieścia lat nowe pokolenia Polaków też będą przeżywały nawiedzenie Matki Bożej.
Ta decyzja Prymasa owocuje więc do dzisiaj. Myślę, że będzie to kontynuowane tak długo, jak będzie Polska.
Idee duszpasterskie Prymasa Tysiąclecia są więc żywe do dzisiaj.
Ludzie do dzisiaj bardzo głęboko to przeżywają. Biskup kaliski mówił mi, że dzięki nawiedzeniu zrozumiał, iż nasz naród dzięki wierze wszystko przetrwa i przezwycięży trudności.
Był Ksiądz Arcybiskup świadkiem i współuczestnikiem prymasowskiej posługi kardynała Wyszyńskiego. Proszę o podzielenie się tym niewątpliwie niezwykłym doświadczeniem.
To on przełamał u mnie barierę strachu. Gdy dowiedziałem się o nominacji, byłem przerażony uzależnieniem wszystkiego od partii, kto ma być proboszczem, katechetą, gdzie ma być budowany kościół. Obawiałem się przyjmować stanowisko, gdy nie można niczego dokonać. Prymas wtedy mi tłumaczył, żebym zaufał Panu Bogu. Zgodziłem się. Ustaliliśmy, że na początku lutego 1966 roku będzie moja konsekracja i ingres. Przedtem udałem się do Leżajska, gdzie w klasztorze bernardynów przez tydzień zastanawiałem się, co robić. Tam przyszła mi myśl, chyba natchnienie: zacznij od pracy z ludźmi, zacznij od przydrożnych kapliczek. Zacznij budzić odwagę, ale nie gwałtownie, bo wtedy przeciwnik się zorientuje i przeciwstawi.
Pamiętam początek mojego biskupstwa w Przemyślu. Wioska niedaleko Niska, około dziesięć kilometrów do kościoła. Przydrożna kaplica zwrócona do drogi. Kilka osób mogło się zmieścić. Obróciliśmy tę kaplicę tak, żeby było więcej miejsca dla ludzi. Już za to była kara. Ale o swoje prawa trzeba walczyć. Ludzie z tej wioski powiedzieli, że jest tam stara opuszczona chałupa i można tam się spotykać. I to był następny krok. Ludzie sami remontowali ten budynek. Jednocześnie im mówiłem, że mamy prawo Boskie i ludzkie dopominać się o to. Obowiązkiem władzy jest to prawo uznać. Mówiłem, że jak będą duże kary, to cała diecezja pokryje. Nie zostawimy ludzi samych z tym problem.
Najdotkliwsze kary były w Bieszczadach. W Kukurydze powstał kościół w ciągu jednej nocy. Dowiedziała się o tym milicja. Komendant co noc pilnował, żeby ludzie nie budowali. Mówił, że dopóki on ma władzę, nie dopuści do budowy. Pewnej nocy usiłował zatrzymać dwóch ludzi jadących na motocyklu. Uderzony w głowę zmarł. Następnej nocy ludzie zbudowali kaplicę. Pojechałem i poświęciłem tę kaplicę. Ludzie bardzo się cieszyli. Kaplica została rozbudowana i do dzisiaj stoi kościółek. I tak to się zaczęło. UB próbowało buntować Ukraińców, ale ludzie robili swoje. I tak to wszystko rosło.
Remontowaliśmy opuszczone cerkwie i zamienialiśmy na kościoły. Budowaliśmy kaplicę tuż przy granicy. Wojsko ze strażnicy próbowało uniemożliwić odprawienie księdzu Mszy św. Pogranicznicy zniszczyli mu samochód. Ale cała wieś stanęła w obronie księdza.
Tak to Prymas przełamał we mnie barierę strachu. A moim zadaniem stało się stopniowe przełamywanie strachu u ludzi. Karali, ale nie mogli już zatrzymać tego wielkiego ruchu.
Z czasem zaczęliśmy budować kaplice murowane. I tak udało się zbudować w Rzeszowie popijarski kościół św. Krzyża częściowo zabranego na muzeum. Mimo wyroku sądu partia nie zgodziła się na zwrot. Wtedy ludzie sami przywrócili kościołowi zabraną nawę. Ksiądz Bal, tamtejszy proboszcz, był bardzo odważny. Powstało nawet takie powiedzenie: „Nie ruszajcie księdza Bala, bo wam wszystko porozwala”. Władza musiała się pogodzić z tym ruchem. Karali, a ludzie robili swoje.
Gdy powstawał zalew w Bieszczadach, władze rozebrały zabytkowy kościół. Prosiłem o zgodę na przeniesienie, tak jak przenoszono wiele budynków, ale odmówili. Chodziło o to, żeby przyjeżdżający tu na wypoczynek nie mieli żadnego domu Bożego. To, co zostało z rozbiórki, wrzucono do wykopanego dołu i zalano wodą. Ludzie płakali. Zaczęliśmy wtedy odprawiać Msze św. daleko na polu. Ludzie się umocnili i przetrwali.
Do zasług Prymasa Tysiąclecia niewątpliwie należy zaliczyć posłanie Księdza Arcybiskupa do Kościoła w Przemyślu.
Posłał mnie tu i robiłem to, co mogłem. Było to pewnie słuszne, bo kościoły w Bieszczadach nadal powstają. Przy dużej pętli bieszczadzkiej, jak się jedzie na Ustrzyki Górne, wybudowano kościół w Osinie ku czci Ojca Świętego Jana Pawła II, a w Starej Wsi koło Brzozowa buduje się kościół ku czci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki.
Życie i dzieło Księdza Arcybiskupa godne jest księgi.
Powstała książka, moja biografia biskupia, dzieło ks. Andrzeja Garbarza Działalność duszpastersko-społeczna arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. To jest praca habilitacyjna ks. Garbarza wydana przez Instytut Teologiczny w Rzeszowie. Obszerna, dobrze udokumentowana księga ukazująca moją biskupią drogę i pracę dla Kościoła przemyskiego i dokonania. Warto do niej sięgnąć.
Bóg zapłać za rozmowę. Życzę zdrowia, sił i chrześcijańskiej nadziei.
Rozmawiał Zdzisław Koryś