Byłem w Bawarii w latach 90. Przypadkowo sięgnąłem po gazetę z Zagrzebia. Wertując ją natrafiłem na tekst mojego przyjaciela, pisarza Mirko Kovaća. Zacząłem czytać. To co napisał pisarz serbski było dramatyczne, nie chciałbym, aby było prawdą.
W dzisiejszej Bośni, w miasteczku Foća zamieszkiwali bośniaccy muzułmanie. Życie zmierzało tam do upadku. Irracjonalność dominowała nad rozsądkiem. Zrozumiałem bunt mojego przyjaciela. Ale nie mogłem zrozumieć, że człowiek zamienia się w przedmiot bez wartości, że u schyłku XX wieku nacjonalistyczna nienawiść stała się panującym instynktem, a Europa zamieniła się w teatr absurdu.
Jak pisze Kovać, jakiś Vojislav, serbski profesor Uniwersytetu w Sarajewie, na zakrwawionych drogach Foći grał w piłkę nożną głowami zmasakrowanych muzułmanów. Wśród tych ofiar kilku miało być jego studentami, którzy gdzieś nad malowniczą rzeką Milacki mieli słuchać jego wykładów o pięknie w sztuce. Ale Vojislav zapomniał, że jest profesorem Uniwersytetu, który od czasu do czasu trudni się pisarstwem. Przemienił się w fantoma i w randze majora uczestniczył w wielu mordach i czystkach etnicznych. Zniszczenie Vukovaru, Mostaru, Dubrownika i innych miast i wsi świadczy, że nie jest tu mowa jedynie o psychoetyce indywiduum. Paranoja z dnia na dzień coraz bardziej odkrywała swoje groteskowe i odrażające oblicze, nie tylko w pisarstwie targowym, ale i etosie, ideologii i filozofii jednego narodu, który stoi w obliczu katastrofy i apokalipsy. Na czele tego stali quasi-intelektualiści, podejrzani politolodzy i głośni zbrodniarze, których ścigała międzynarodowa policja. Nacjonalistycznym programem i faszystowskimi elaboratami zapełnili biblioteki.
W świadomości twórcy wytwarza się jakieś groźne zaćmienie, humanitarność i godność przestały się liczyć. Według nacjonalistycznych przywódców „jeden niebiański naród” może uważać się za nieomylny i wybrany. Twierdzą, że wszystko mu wolno, nawet zbrodnia jest usprawiedliwiona. Wszystkie miejscowości uważane są za serbskie. Ekspedycje zbrojne pospieszyły, żeby zniszczyć każdy przejaw dziedzictwa kulturalnego i tożsamości innych narodów na tych terenach, które okupowali stosując przemoc. Z tej prymitywnej filozofii nie mogło narodzić się nic ludzkiego, tylko coś smutnego, przerażającego, bez żadnej wartości. Jakaż próżnia i duchowa nędza. Jak trafnie określił to Danilo Kisz, nacjonalizm stał się głównym pokarmem dla miernot, które gromadziły się wokół nacjonalistycznego stołu. Ci twórcy, którzy mieli obywatelską odwagę intelektualną, żeby przeciwstawiać się tej kolektywnej paranoi ogłoszeni zostali zdrajcami narodowymi, wydawcy zamykali im drzwi, zmuszali ich do opuszczenia kraju. Intelektualna odwaga Mirko Kovaća przypomniała mi los serbskiego poety, który oglądając na ekranie telewizora, co działo się z albańskimi dziećmi podczas pokojowych demonstracji stłumionych przez serbską policję, płakał z powodu hańby i nędzy swojego narodu. Później miał okazję przeczytać wiersz o dzieciach, które padły ofiarą strzałów bach-bach. „Możesz to wydrukować, będę ci wdzięczny przez całe życie, bo wiem, że w ten sposób mogę napluć w twarz nacjonalizmowi mojego narodu…” – tylko tyle powiedział mi w rozmowie telefonicznej. Poeta ten przez połowę swojego życia występował przeciw reżimowi totalitarnemu. Jego oburzenie nie było tylko próżnym gestem. Uwierzył w wartości i prawa człowieka. Przede wszystkim stanął w obronie etyki pisarza w nieszczęśliwym czasie, gdy nacjonalistyczna euforia, która jest metaforą zła, pewną ekstazą, staje się jeszcze silniejsza niż słowa humanisty.
Duchową dewaluację twórcy, która dręczyła nie tylko Mirko Kovaća, podkreślał jeszcze mocniej znany dysydent i czarnogórski bard Jevrem Brković na międzynarodowym zjeździe, który odbył się w Bled (Słowenia). Strach, przerażenie, agresja nacjonalistyczno-stalinowskiej dyktatury były czymś zwyczajnym dla Albańczyków. W ciągu naszej tysiącletniej historii dziesiątki razy przeżywaliśmy morderstwa i eksodusy, prześladowania i przerażenie, podczas gdy Europa była obojętna na tragedie Camerii i Toplicy. Europa w swojej hipokryzji również przemilczała zbiorowe mordy i wielkie eksodusy z lat 50., 80., 90., stwierdzając tylko, że na Bałkanach dzieje się coś strasznego. Ale my nie możemy zapomnieć o płaczu i krzyku naszych zabijanych i masakrowanych dzieci. Wystarczy przeczytać książkę „Walki o Toplice” Dimitrii Petrovića, aby przekonać się przez jaką Golgotę przeszedł naród albański, aby zobaczyć, gdzie rozciągały się nasze ziemie i poznać tajne dokumenty ekstremalnej ortodoksji na linii Belgrad-Ateny.
Wróćmy do czasów współczesnych. Osiem lat temu w Belgradzie odbyło się pierwsze i ostatnie spotkanie pomiędzy serbskimi i albańskimi pisarzami. Wielowiekowi sąsiedzi poszukiwali dróg lepszego zrozumienia i godności. Ale oto co się stało! Serbscy pisarze zamiast poprzeć uzasadnione żądania Albańczyków w sprawie ugruntowania współistnienia w tej niespokojnej części Bałkanów, wypowiedzieli otwartą wojnę Albańczykom i zachęcali Szeszela, Arkana, policję i wojsko serbskie do rozprawy z Albańczykami. Nie chcę znieważać mądrości twórczej narodu serbskiego, ale nie mogłem w tym dostrzec innej ideologii, oprócz nacjonalizmu.
Nazwiska, które wspomniał Brković w swoim tekście, niestety, znałem. Oni byli pisarzami, którzy spalili się w wewnętrznym, demonicznym płomieniu. Teraz stanęli na czele etnicznej czystki.
Droga zbrodni przygotowywana była od lat: od poetyki ofiary narodu gnębionego, prześladowanego i maltretowanego przez innych aż do mistyfikacji i pewnego patosu skorumpowanego folkloru. Jeśli noblista Ivo Andrić albo akademik jak Vasa Ćubriloviś, jeden z antenatów Sarajewa 1914, po którym wybuchła I wojna światowa, mieli odwagę na oczach Europy pisać w 1937 roku słynne elaboraty w stylu Goebelsa, nawołujące do starcia narodu i państwa albańskiego z powierzchni ziemi. Dlaczego więc nie mają w ten sam sposób działać potomkowie ludzi, którzy za zaletę uważają kłamstwo i posługują się nacjonalistyczną filozofią. Albo jak powiedział ojciec duchowy nacjonalistycznej ideologii serbskiej Dobrica Ćosić: „Kłamiemy w sposób kreatywny…, z premedytacją”. Czyni to tylko po to, aby zamaskować gwałt, zbrodnię, strach i winę. Tymczasem dla każdego cywilizowanego, szanującego się narodu – mordy, ruiny, zniszczenia i grabież są hańbą. Odpowiedzialna za tak wielki upadek jest przede wszystkim nacjonalistyczna euforia, która ma poparcie pseudonauki i propagandy, która robi wszystko, by zanegować autochtoniczność Albańczyków.
Prawda o Albańczykach jako potomkach Ilirów i ludności autochtonicznej w swoim etosie z dnia na dzień umacnia się dzięki świadectwom i wysiłkom nie tylko nauki albańskiej. W utworach pisarzy, które wspominał z głębokim zaniepokojeniem Brković, w ich słowach i symbolach panowało zło. Przejawy arogancji, zarozumiałości i nacjonalistycznej dumy chciały zatrzeć różnicę między poczuciem nacjonalizmu i poczuciem dumy narodowej. Byłem w Bawarii. Był początek lata. Zbierałem egzemplarze żółtej prasy, którą otrzymywałem z kadłubowej Jugosławii i w środku ogrodu spaliłem. Chciałem symbolicznie uwolnić się od przerażającego lęku, który tak poniżał człowieka gdzieś na Bałkanach. Zrezygnowałem z czytania żółtej prasy i coraz rzadziej włączam telewizję. W domowej bibliotece spędzałem coraz więcej czasu na czytaniu książek antycznych autorów. Dręczyły mnie słowa: krew, eksodus, płacz, chleb. Starałem się nawiązać dialog z pięknem, dobrem, prawdą. Ale świat kręcił się dalej wokół mnie według praw gwałtu, albo jak żartowałem z moimi przyjaciółmi: pałka – serbska demokracja była w pełnym rozkwicie. Człowiek nie był wart nawet pięć groszy.
Szedłem do domu. Na stoisku z gazetami zwróciłem uwagę na zdjęcie, na którym pewien serbski bojownik wracając „triumfalnie” z pola bitwy w Chorwacji, „darując” światu charakterystyczny uśmiech, prezentował naszyjnik zrobiony z palców ludzkich. Ten serbski bojownik swoją charakterystyczną pozą zwycięzcy, myśląc być może, że te palce ludzkie wokół szyi były jak papryka zbierana w ogrodzie Szumadii, Vojvodiny, świadczył o wielkiej rozpuście w naszym obszarze. Był on pewnym prototypem, którego zwiastował w swoim twórczym laboratorium George Orwell. Niepomyślne spędzone dni, palce ludzi owinięte wokół szyi serbskiego bojownika, przypominają mi się i przerażają. Szczególnie zaś przerażała lodowata cisza Europy, która pozostawała obojętna i uśpiona, gdy codziennie oglądała ścięte głowy ludzi. Pewnego dnia pisałem do przyjaciela po piórze: „Powiedz mi proszę, dla kogo piszemy?” Odpowiedź była szybka i dwuznaczna: „Wiem, gdzie leżą Bałkany, ale Serbia na pewno nie leży w Europie…” To był intelektualista z pewnej metropolii.
Czytając książkę „Imperium Osmanów” znanego austriackiego turkologa Josepha von Hammera z rozdziału na rozdział odkrywałem wielkie mistyfikacje w wielu czytanych wcześniej książkach. Żałowałem straconego czasu i dręczyła mnie duchowa i twórcza nędza autorów, którzy zatruwali pokolenia czytelników i skłócali narody.
W tym miejscu warto przypomnieć Mit o Kosowie (Dardanium), przedstawienie, które unosiło się nad duchowymi ruinami, dwóch wielowiekowych sąsiadów – Serbów i Albańczyków. Podczas gdy Serbowie bitwę na Kosowym Polu stoczoną w 1389, ogłaszają jedynie jako osamotnioną wojnę, to Albańczycy uważają ją za wojnę koalicji, kiedy ludy bałkańskie po raz pierwszy zjednoczyło wspólne zagrożenie. Serbowie podnoszą jako Mit o Kosowie egzystencjalną sprawę serbizacji i z gorączką chcą udowodnić autochtonię na obcej ziemi, Albańczycy nie cierpią na ten kompleks; Mit o Kosowie przypominają wtedy, gdy zagrażają Bałkanom jakieś nieszczęścia, pragną, aby ludy tego rejonu zapomniały o wrogości. Mit Kosowa u Albańczyków wypływa z wyrozumiałości, wspólnoty i pokoju. Serbska strona woli jednak hegemonistyczne aspiracje.
Rzeczywisty stan stara się przywrócić wybitny, światowej sławy pisarz albański Ismail Kadare, który podchodząc do przeszłości z nową wrażliwością i historyczną prawdą, respektował i ocenił starania innych w wędrówce do dalekiego światła ciemnego wilajetu. Tak samo działał wybitny historyk austriacki Joseph von Hammer, który spędził 20 lat w archiwach Imperium Osmańskiego, poszukując prawdy o wszystkim, co działo się na Bałkanach w minionych czasach. Nie jestem przeciw tym, którzy opracowują narodowe programy i zajmują się historycyzmem. Jestem przeciw tym, którzy niszczą pokój i spokój człowieka. Mój naród nie uznaje gwałtu i zbrodni jako środka rozwiązania konfliktu nie tylko w naszym niespokojnym rejonie. Niepokoi mnie i boli los narodu serbskiego, jeśli będzie utożsamiać się z ideologią neofaszystowską. Jego przyszłość może być jeszcze bardziej ciemna.
Nasuwa się pytanie: Czy możemy uniknąć możliwej katastrofy, aby przywrócić pokój naszej ziemi. Wierzę, że tak. Tylko nasze głowy i słowa musimy uwolnić od demonów. Jedyną naszą pewną Ojczyzną jest Człowiek.
Ur. 1945 r. poeta albański z Kosowa, eseista i tłumacz literatury polskiej na język albański oraz literatury albańskiej na język polski. Mieszka w Warszawie. |
Mazllum Saneja
Artykuł ukazał się w numerze 1/2007