W Korytowie zaczyna się coś dziać

2013/01/16

Pośrodku rozległych pól, nad malowniczym jeziorem rozłożyła się wieś Korytowo. Już w XV wieku była miastem tętniącym życiem. W XIII wieku osadzono tu joannitów, którzy wszczepiali tu chrześcijaństwo i cywilizacyjny postęp. Przez wieki los tej ziemi był różny.

W okresie przedwojennym była protestancka parafia tzw. Kościoła Wyznającego założona przez Dietricha Bonhoeffera, który opowiadał się przeciw Hitlerowi. Rozległa pastorówka zachowana do dziś, była ośrodkiem życia religijnego i społecznego tutejszej społeczności. Ostatni pastor dr Furian jest autorem historii Korytowa, w której nie przemilczał polskości tych ziem. W czasie wojny pastorówka była miejscem ukrywania się Żydów uciekających tędy do Szwecji. Pastor Furian pozwalał, mimo zakazu władz hitlerowskich, uczestniczyć w nabożeństwach polskim robotnikom, przebywającym w tych stronach na przymusowych robotach. Pamięć o tym duchownym nie zaginęła; staraniem obecnego proboszcza Korytowa, ks. Sławomira Kokorzyckiego wmurowano w pastorówce tablicę jemu poświęconą.

Po wojnie był tu ogromny PGR, który całkiem nieźle gospodarował na kilku tysiącach ha ziemi. Życie tu znowu tętniło, jak przed wiekami. Była szkoła, ośrodek zdrowia, przedszkole. W Regionalnym Ośrodku Kultury działały zespoły sportowe, artystyczne, muzyczne. Wszyscy mieli pracę i żyli dostatnio. W 1990 roku to wszystko się skończyło. PGR przestał istnieć. Zabrakło pracy i środków do życia. Ludzie pozostawieni sami sobie tracili poczucie sensu życia, zatracali potrzebę pracy. Teraz nie chcą już właściwie pracować. Owszem zajmą się zbieraniem i sprzedażą złomu, ale pilnować krów na pastwisku u miejscowego rolnika nie zechcą.

Do takiej to społeczności przybył 10 lat temu ze Szczecina ks. Sławomir Kokorzycki. Parafia tu istniała od 1987 roku, ale nie było plebani. Poprotestancki kościół niszczał. Pierwszy proboszcz mieszkał kątem w osiemnastowiecznym pałacu w Wardyniu, w którym mieściła się dyrekcja PGR-u. Gdy PGR, jak to się mówiło, zrestrukturyzowano, pałac kilkakrotnie podpalany, spłonął w Boże Narodzenie 1990 roku. Ksiądz musiał się wynosić. Zamieszkał na poddaszu pegeerowskiego bloku w pomieszczeniu o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Ks. Kokorzycki też tu zamieszkał, jak przybył do Korytowa w 1995 roku. Pośrodku rozległych pól, nad malowniczym jeziorem rozłożyła się wieś Korytowo. Już w XV wieku była miastem tętniącym życiem. W XIII wieku osadzono tu joannitów, którzy wszczepiali tu chrześcijaństwo i cywilizacyjny postęp. Przez wieki los tej ziemi był różny. Trzeba było wszystko zaczynać od początku. Dzięki pomocy burmistrza Kieli z Choszczna ks. Sławomir przejął przedwojenną pastorówkę, a właściwie to co z niej pozostało, zrujnowany budynek. Po roku mógł już tu zamieszkać. W lipcu tegoż roku były już w pastorówce pierwsze półkolonie dla dzieci z Korytowa, bo ksiądz nie mógł patrzeć, jak dzieciaki bez celu wałęsały się po wsi.

Może dlatego, że ksiądz z natury rzeczy z większą troską odnosi się do ludzkich potrzeb i trosk, zaczęli do młodego proboszcza przychodzić ludzie po radę i pomoc, gdy zdrowie szwankowało, były kłopoty z urzędem. Ksiądz pomagał, cierpliwie tłumaczył, co stoi napisane w urzędowym piśmie, w wyroku sądowym. A jak umiejętności brakowało, a ludzkie potrzeby narastały, to zaczął sprowadzać ze Szczecina studentów medycyny, bo zauważył, że ludzie są bardzo zaniedbani zdrowotnie. Studenci udzielali medycznych porad, badali dzieci i dorosłych. Zachęcił znajomego prawnika, żeby przyjeżdżał do Korytowa i radził ludziom, jak postępować w różnych sprawach. Bywało, że sąd niesłuszny wyrok wydał, jak w przypadku rolnika poszkodowanego w wypadku drogowym. Trzeba było sprawę, wygraną zresztą, wnieść do Trybunału Konstytucyjnego, aby pomóc temu człowiekowi. A to znowu biegiem sprawy rozwodowej tak trzeba było pokierować, żeby dzieci nie ucierpiały, jak rodzina się rozpadała.

Na terenie ówczesnego województwa gorzowskiego podjęto realizację programu pomocy dla dzieci z rodzin popegeerowskich. Wojewoda zaprosił ks. Kokorzyckiego do współpracy. Teraz działania podejmowane w Korytowie w odruchu serca trzeba było zinstytucjonalizować. Tak powstał Parafialny Zespół Caritas, przy którym utworzono Ośrodek Wspierania Rodziny. Na początku pomogły władze wojewódzkie. Dziś ośrodek okrzepł. Pozyskuje środki finansowe z opieki społecznej, Kuratorium Oświaty, Agencji Nieruchomości Rolnych, wspierają jego działania parafianie i darczyńcy z całej Polski.

W stajni i oborze pastora, gdzie po wojnie mieściła się pegeerowska stolarnia urządzono świetlicę ze stołówką i pokojami dla półkolonii. Szybko okazało się, że świetlica jest bardzo potrzebna. Dzieci przebywają tu od godz. 12 do 21. Podobało się to ludziom z Korytowa. Ośrodek więc poszerzał swoje działania. Włączyła się szkoła, Koło Gospodyń, OSP i zaczęto wspólnymi siłami organizować to Dzień Matki, Dzień Babci, Dziadka, to Dzień Dziecka. Przyszła kolej i na dożynki, wigilie, święcone.

Sześć lat temu, ludzie nie bardzo już pamiętają, kto wpadł na pomysł, może ks. Sławomir? Zaczęto organizować Dni Korytowa – zespół imprez sportowo-kulturalnych odbywających się w maju nad pięknym jeziorem nieopodal kościoła. Brakowało ludziom odzieży, no to otwarty został magazyn odzieży. Dzieci przychodziły głodne do świetlicy, zorganizowano więc dożywianie. W ciągu dnia małe i większe dzieci z rodzin rozbitych, patologicznych ale i po prostu biednych mogą tu zjeść talerz zupy i kanapkę przed wieczorem. W 2000 roku powstało w Korytowie schronisko dla bezdomnych na 12 miejsc. Mężczyźni, którzy korzystają ze schroniska mają obowiązek świadczenia pracy na rzecz wsi. Zimą odśnieżają drogę przez wieś, drogę do kościoła, wykonują inne prace. Przybywają tu ze Starachowic, Wrocławia, Olkusza, Krakowa, z całej Polski mówi ks. Sławomir, bo podobno wieść się niesie, że u ks. Kokorzyckiego jest fajnie. No to przyjeżdżają, pobędą rok, kilka miesięcy i ruszają dalej, bo dla wielu z tych ludzi to sposób na życie. Ale nie wszyscy wędrują. Zatrzymał się w Korytowie wychowanek domu dziecka. Ksiądz nauczył go posługi kościelnego. I ten młody chłopak polubił to zajęcie i osiadł w Korytowie. Nadał ksiądz sens życiu jednemu człowiekowi – mówię. A ksiądz przypomina biblijną mądrość: jeśli uratowało się jednego człowieka, to cały świat się uratowało. I niech tak będzie. W ośrodku stale pracuje kilka osób ze wsi. Dzięki pomocy Powiatowego Urzędu Pracy ksiądz może zatrudnić ludzi w ramach prac publicznych stażystów, pomagają wolontariusze, studenci.

Nagle spokojny ksiądz Kokorzycki ożywia się: jak przyszedłem do parafii to z trzech wsi Korytowa, Wardynia i Chelpi było zaledwie dwóch studentów. Obecnie parafialna społeczność może się poszczycić 40 studentami. Ośrodek Wspierania Rodziny funduje dla nich, dzięki pomocy darczyńców z całej Polski, 15 stypendiów. Na 1000 mieszkańców parafii 40 studentów… pokażcie mi miasto, z którego kształci się na studiach taki odsetek mieszkańców – cieszy się ks. Sławomir.

I ludzie potwierdzają, że przez 10 lat pracy duszpasterskiej ks. Kokorzyckiego w Korytowie udało się stworzyć dobrą atmosferę dla kształcenia się młodych. Młodzi ludzie w kształceniu dostrzegli dla siebie szansę. I o to chodziło mówi ks. Sławomir. Zresztą ksiądz wszystkich studentów z parafii zna, pomaga im, wręcz opiekuje się nimi.

Trzeba było przełamać mentalną barierę u tutejszych ludzi. Nie wierzyli w swe możliwości. Nie pozwalali dzieciom studiować, wysyłali raczej do pracy. Nie rozumieli po co szkoła, matura. W ten sposób tracili wpływ na przyszłość dzieci. A młodym ludziom w momencie wyboru drogi życiowej trzeba ukazywać kierunek, cel, sens wielu czasem drobnych zdaje się mało ważnych rzeczy. Gdy brakuje tego w domu musi to czynić szkoła, ksiądz.

Taką osobą jest w Korytowie pani Joanna Gacia kierowniczka świetlicy, matka dwojga dzieci, a w dodatku studentka pedagogiki. Dla dzieci przychodzących do świetlicy pani Joasia jest autorytetem. – To co tu robię wynika z mojej wiary. Przychodzą do mnie dzieci od przedszkolaka, chyba do 18. roku życia i pytają, jak postąpić w różnych życiowych sytuacjach, jak zachować się w czasie spotkania z chłopakiem, jaki prezent imieninowy wręczyć dziewczynie…? Czasem nie wiedzą jak postąpić. Nie wynieśli tego z domu, to im tłumaczę, podpowiadam – mówi pani Joanna.

Idą studiować do Szczecina, Poznania, Koszalina i nie wszyscy stąd wyjeżdżają. Wielu znajduje pracę na miejscu. Ot choćby nasz wychowanek, dziś magister inżynier pracuje w domu posługując się internetem, dla firmy, która ma siedzibę bodaj we Wrocławiu. Ktoś znowu wrócił z pracy w Niemczech i założył szkółkę ogrodniczą, bo tam nauczył się takiej pracy. Zatrudnia nawet kilka osób. Ksiądz długo może mówić o swych znajomych wychowankach ośrodka, którzy różne życiowe drogi znaleźli.

Najgorszy był ten marazm i brak poczucia sensu życia. U młodych udaje się to przełamać, uczą się, studiują, wyjeżdżają, zostają w Korytowie. Różnie bywa – tłumaczy ks. Sławomir. – A czy temu ruchowi oświatowemu towarzyszy też ożywienie religijne – pytam? – Coraz więcej młodych przychodzi na niedzielne Msze św. Kiedy dwa lata temu umarł Papież młodzi ludzie samorzutnie przyszli wieczorem do kościoła – z naszych wsi, bywalcy świetlicy, wychowankowie pani Joasi. Odprawiłem dla nich Mszę św. I długo w nocy modliliśmy się. Przedwojenni mieszkańcy Korytowa zostawili tu wszystko, uciekając przed wkraczającą Armią Czerwoną. Zniszczenia wojenne były ogromne.

Po wojnie przyjeżdżali tu i osiedlali się ludzie z Kresów, z Kielecczyzny, Białostocczyzny i musieli zaczynać życie od nowa. A gdy kilkanaście lat temu peerelowska rzeczywistość rozpadła się jak domek z kart nowe pokolenia muszą znowu zaczynać od nowa. Tu mało kto ma rodzinny grób. Widać to najlepiej we Wszystkich Świętych, kiedy niemal wszyscy wyjeżdżają na swe rodzinne groby. A dopóki nie będziemy tu mieli swych grobów, nie będziemy tak naprawdę trzymali tej ziemi – zamyśla się ks. Kokorzycki.

Ludzie osiedlali się tu po wojnie, budowali domy, pracowali w PGR-ach, w fabrykach, zakładali parafie. Teraz w poprotestanckim kościele w Korytowie, jak pisał psalmista brzmi „pieśń nowa”, śpiewana Bogu, rodzą się dzieci, chodzą do szkoły, matury robią, studiować idą. Toczy się życie, polskie życie. I czy to mało. Nie trzeba przecież zaraz wyjeżdżać do Włoch, Irlandii, Anglii, Niemiec, Hiszpanii, bo tu są polskie domy, wsie, kościoły i tyle pracy do wykorzystania, życie do spełnienia. Jest tu pięknie ludzie już zaczynają kupować działki nad jeziorem, budować domy letniskowe. No coś się wreszcie zaczyna dziać – mówi ks. Kokorzycki.

Zdzisław Koryś

Artykuł ukazał się w numerze 1/2007

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej