Łukasz Kobeszko |
Procesy globalizacji zmieniają klasyczne rozumienie polityki jako troski o dobro wspólne
O globalizacji napisano i powiedziano od początku XXI wieku już bardzo wiele. Jak niemal każde zjawisko dotykające ludzką wspólnotę ma ona charakter ambiwalentny. Z pewnością można byłoby długo wymieniać płynące z niej korzyści. Niesie ona jednak za sobą zagrożenie masowym złudzeniem równoprawnego uczestnictwa państw i jednostek w życiu światowego polis. Doświadczenie i historia pokazują zaś, że uleganie nawet najpiękniejszym złudzeniom prowadzi do niemiłych skutków.
Zagadnienie współczesnej globalizacji jest tak szerokie, iż można je rozpatrywać praktycznie na dowolnej płaszczyźnie naszej egzystencji. Wśród naukowców od dawna już toczy się spór, czy bieg zdarzeń o tak wielopłaszczyznowym charakterze i wpływający na różne od siebie dziedziny życia może być ujęty za pomocą jednego, wspólnego mianownika lub definicji. Doskonale widać to chociażby na przykładzie integracji europejskiej. Nieprzypadkowo proces politycznej i gospodarczej konsolidacji Starego Kontynentu postępuje wraz z globalizacją reszty świata. Jednakże odpowiedź na pytanie, czy „europeizacja” wynika wprost z globalizacji, czy stanowi jedynie próbę odpowiedzi pewnego kręgu cywilizacyjnego na tworzenie się nowego światowego porządku, pozostaje wciąż otwarta.
Kto jest dzisiaj suwerenem?
Podobną wieloznaczność widzimy również w innych obszarach. O pożądanym wprowadzeniu globalnych mechanizmów zarządzania politycznego, społecznego i gospodarczego najchętniej mówią przecież nie przywódcy małych krajów (mogący co najwyżej zabiegać o względy większych graczy) lecz państw odgrywających kluczową rolę w światowym systemie – USA i Chin. W ostatnim czasie próbują dołączyć do nich nowe, wschodzące potęgi regionalne jak Indie, Brazylia, RPA oraz nie porzucająca mocarstwowych dążeń Rosja. Kraje deklarujące opozycję wobec dominującej roli w procesach globalizacyjnych odgrywanych przez wciąż względnie bogaty Zachód (m. in. rządzona przez Hugo Chaveza Wenezuela lub Iran z prezydentem Mahmudem Ahmadineżadem na czele), również próbują tworzyć globalny sojusz. Paradoksalnie, pomimo różnic w retoryce politycznej, jest on oparty na wręcz identycznej jak w świecie zachodnim wspólnocie interesów ekonomicznych, z tym że zamiast czerpania zysków z upowszechniania na globalnych rynkach nowoczesnej technologii, uzyskuje profity z eksportu surowców energetycznych.
Pobieżnie zapoznając się ze stosunkiem sił i potencjałów głównych aktorów współczesnego świata można bez trudu ocenić, iż porządek globalnego świata w pierwszej połowie XXI wieku staje się zdecydowanie wielobiegunowy. Wszakże od niedawna Chiny wyprzedzają Japonię oraz UE w wyścigu o palmę drugiej po USA gospodarce świata. Co więcej, według przewidywań analityków, przy utrzymaniu słabszego tempa rozwoju Stanów Zjednoczonych, w 2030 roku Kraj Środka ma szansę na zdobycie dominującej roli gospodarczej na całym globie. Przy głębszym spojrzeniu na świat pojawia się jednak pewna istotna wątpliwość. Czy dawne, wyniesione z połowy XX wieku narzędzia oceny rozwoju poszczególnych krajów, traktujące je jako niezależne i wręcz autarkiczne całości, przystają do skomplikowanej i wieloznacznej sytuacji współczesności? Stopień powiązania gospodarczego i finansowego globu jest bowiem dzisiaj znacznie ściślejszy niż w momencie rozpadu bloku wschodniego po 1989 roku. Światowe elity uwierzyły wówczas przepowiedniom Francisa Fukuyamy o demoliberalnym końcu historii i nastaniu planetarnej hegemonii USA oraz opartego na giełdowej spekulacji modelu wolnego rynku, portretowanym przez Josepha Stiglitza jako „kwintesencję szalonych lat dziewięćdziesiątych”.
W związku z tym warto jest postawić pytanie czy poszczególni, nawet najsilniejsi aktorzy światowej polityki pozostają wciąż suwerenami procesów globalizacji, czy też utraciły nad nimi kontrolę, stając się czynnikiem anonimowych sił kapitału wielkich korporacji, nie posiadających granic i narodowości? Co więcej, czy sama kontrola państw nad globalizacją nie była zwykłą opowieścią dla mas?
Tryumf techniki nad polityką
Ciekawą, choć kontrowersyjną odpowiedź na postawione wyżej kwestie dał poczytny amerykański publicysta i dziennikarz Thomas L. Friedman w trzykrotnie wznawianej i aktualizowanej książce „The World is flat” (ang. „Świat jest płaski”). W latach 2005- 2007 zdobyła ona wielką popularność w decyzyjnych kręgach politycznych i gospodarczych Zachodu. Autor wyróżnił w niej trzy zasadnicze fazy procesów globalizacji, dowodząc, iż każdy z nich miał własną specyfikę i uwarunkowania społeczno-polityczne.
Pierwsza faza współczesnej globalizacji wiąże się jego zdaniem z upadkiem komunizmu w Europie Środkowowschodniej i zbiega się z okresem tryumfu wspomnianych wyżej poglądów Francisa Fukuyamy oraz obserwacji Josepha Stiglitza. Koniec dwubiegunowego podziału świata przełożył się na logiczne dążenie światowych decydentów do zbudowania świata opartego na politycznej dominacji demokracji zachodniej i nieograniczonej, światowej rewolucji informatycznej i telewizyjnej, która prowadziła do powstania globalnego rynku produktów hi-tech oraz globalnego przepływu informacji. Ten pierwszy etap procesów globalizacyjnych, nazywanych przez Friedmana zgodnie z komputerową nomenklaturą jako „Globalizacja 1.0” był kierowany przez rządy krajów Zachodu, które jednocześnie chcąc utwierdzić swój dominujący wpływ na świat, starały się nakreślić swoiste granice administrowania i utrzymania w ryzach globalizacji. Takim wyznaczaniem granic były m. in. zmiana ram funkcjonowania Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w Unię Europejską dzięki Układowi z Maastricht (1992), procesy rozszerzenia NATO i UE (formalnie sfinalizowane już na progu nowego etapu globalizacji), rozwój Światowej Organizacji Handlu (WTO) oraz operacje wojskowe Paktu Północnoatlantyckiego w Zatoce Perskiej (1991) oraz w Bośni i Serbii (1995, 1999). Friedman dość oryginalnie ocenia, że te znaczące posunięcia polityczne były nie tyle znakiem hegemonicznych ambicji Zachodu, co wyrazem jego obaw przed nieobliczalnym chaosem świata po zimnej wojnie i klęsce realnego socjalizmu.
Drugi etap globalizacji („2.0”) rozpoczął się z początkiem nowego milenium i wiązał się z dynamicznym rozwojem informatyki i Internetu. Cechował go upowszechniony na masową skalę rozwój komputerów osobistych i powstanie wirtualnej rzeczywistości. Możliwości dokonywania operacji finansowych przez Internet, używanie błyskawicznie działającej poczty elektronicznej, powstanie nieograniczonych wręcz źródeł wiedzy takich jak Wikipedia oraz zasobów dóbr kulturalnych (możliwość pobierania z sieci filmów, książek i muzyki) spowodowały rewolucję w światowym systemie. Ziemia stała się „płaska”. Do tej pory międzynarodowy kapitał stał się wręcz anonimowy i nabrał charakteru nieustannego ruchu impulsów elektronicznych, przypominającego stały ruch atomów w cząstce materii. Przy takim rozwoju bankowości internetowej przestało być ważne, czy nasz rachunek znajduje się na serwerze w Waszyngtonie, Warszawie lub Tokio. Procesy usług outsourcingowych i offshoringowych, wiążące się z przenoszeniem produkcji towarów do krajów o najtańszych kosztach pracy, powstanie technicznych call-center i systemów elastycznej pracy zdalnej spowodowały przewartościowanie dotychczasowych stosunków pracy, kapitału i własności, a tym bardziej tradycyjnych podziałów na gospodarkę publiczną i prywatną. Według amerykańskiego publicysty, drugi etap globalizacji wiązał się ze znacznym osłabieniem wpływu poszczególnych państw i organizacji międzynarodowej na sferę polityczną, społeczną i gospodarczą.
Właściwy model globalizacji to taka, która respektuje człowieka i likwiduje dysproporcje ekonomiczne Fot. Dominik Różański
Gdy Friedman kończył ostatnią aktualizację swojej książki w 2007 roku, zapowiadany przez niego etap „Globalizacja 3.0” był dopiero w powijakach dzięki rodzącym się serwisom społecznościowym takim jak blogi internetowe, Facebook, YouTube i Twitter oraz rozwojem nowoczesnych smartphonów i iphonów symbolizowanych przez sukces firmy Apple. Ten etap, dzięki nowoczesnej technice przenośnego Internetu ma już całkowicie uniezależnić globalizację od resztek wpływu czynników państwowych, które utrzymały się jeszcze na drugim etapie procesów globalizacji. Tryumf techniki nad materią, jak sądzi Friedman, urzeczywistni się w tym wypadku w możliwości samodzielnego filtrowania przez odbiorców informacji oraz pełnym uczestnictwem w ich kreowaniu, np. poprzez umieszczanie na dostępnych dla każdego internauty serwisach społecznościowych własnych filmów i komentarzy.
Globalne złudzenie
Prognozy Friedmana wydawały się sprawdzić nie tylko w wyniku błyskawicznego rozwoju globalnej sieci społecznościowej, ale także jej skutków społecznych, wyrażającej się między innymi w skutecznej mobilizacji ruchów społecznych podczas ubiegłorocznej „arabskiej wiosny ludów” lub, na naszym rodzimym podwórku – w sporym sukcesie frekwencyjnym listopadowego Marszu Niepodległości i całkiem świeżych, kilkunastotysięcznych protestów przeciw ko ograniczającym wolność Internetu zapisom umowy ACTA, której ratyfikację zapowiada rząd Donalda Tuska.
O ile z obserwacjami Thomasa L. Friedmana trudno się nie zgodzić, to wydaje się, iż istotnym mankamentem jego myślenia jest przecena roli nowoczesnej techniki w oddziaływaniu na człowieka i społeczeństwo. Warto dostrzec, że świat współczesny nie jest wcale tak „płaski”, jak ocenia go amerykański żurnalista. Do dzisiaj, według danych różnych organizacji międzynarodowych, ponad 2 mld mieszkańców globu nie posiada dostępu do bieżącej wody lub elektryczności. Świat nie ogranicza się do „Silikonowej Doliny” w Kalifornii, ani też powstających w zadziwiającym tempie centrów montażu notebooków w indyjskim Bangalore. Pomijając już oczywistą kwestię wykluczenia technologicznego znacznej części społeczeństw Trzeciego Świata, również w krajach wysoko rozwiniętych dostrzegamy dzisiaj zjawisko tzw. wykluczenia informatycznego, obejmującego przede wszystkim osoby w wieku emerytalnym oraz nisko wykształcone grupy społeczne. Optymistycznym złudzeniem amerykańskiego dziennikarza jest także założenie, że tak ogromna część użytkowników Internetu używa go do rzeczywistego pogłębiania wiedzy o świecie. Nawet jeżeli tak jest, to kryje się za tym kolejne złudzenie – tym razem partycypacji w globalnych wydarzeniach. Możemy dziś w drodze do pracy obejrzeć na ekranie swoich smartphonów lub notebooków najnowsze relacje z zamieszek w Syrii, a nawet je skomentować. Po chwili nasze słowa będą czytane przez internautów w Damaszku i Nowym Jorku, ale czy rzeczywiście będzie się to wiązać z konkretnym wpływem na toczące się w danym miejscu Ziemi wydarzenia? Czy złudzenie wielkiego uczestnictwa w globalnym technopolis nie jest po prostu kolejnym mirażem roztaczanym przez sprzedawców elektronicznych gadżetów?
Koncentrujący się na sferze nowoczesnej techniki postindustrialnej, Friedman nie dostrzegł również, jak ważną rolę we współczesnym świecie pełnią tak tradycyjne sektory gospodarki, jak np. energetyka wiążąca się z problemem transferu surowców naturalnych, wciąż tworzących fundamenty funkcjonowania świata.
Zanikający realny świat
Klasyczna definicja polityki wypracowana przez Arystotelesa wychodzi od pojęcia polis – wspólnoty wolnych obywateli rządzących się na jasno określonym terytorium miasta lub państwa. To na terenie polis istnieje możliwość uprawiania polityki, czyli rozumnej troski o dobro wspólne. Polityka wiąże się też nierozerwalnie z wprowadzonym po raz pierwszy przez Ksenofonta (żyjącego jeszcze przez Arystotelesem) pojęciem oikonomikos – sztuką rozumnego zarządzania gospodarstwem. Przez wieki, ta antyczna triada wydawała się niezmienną i skuteczną zasadą funkcjonowania ludzkich społeczności. Klasyczna polityka, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę jej elitarny i arystokratyczny charakter, nie starała się budować nieogarnionej dla rozumu koncepcji suwerenności planetarnej, globalnej gospodarki oraz kosmopolitycznego „światowego obywatelstwa”. Wiązała się za to z konkretnym, bliskim człowiekowi terytorium, wspólnotą wiary, języka i obyczajów. Uczestniczyło się przede wszystkim w życiu swojego miasta, cechu, parafii lub klasztoru. Z tego kształtu wyrosło późniejsze ewolucyjne i stopniowe rozszerzanie sfery polis do księstwa, królestwa, a w końcu – po okresie Oświecenia – do nowożytnego państwa narodowego, będącego dla każdej społeczności naturalnym miejscem rozwoju.
Dzisiejsza globalizacja w najbardziej nowoczesnej wersji daje nam za to złudne poczucie wiedzy o całym świecie. W każdej chwili możemy patrząc w plazmowe ekrany nowoczesnych telewizorów i tabletów zapoznać się z tym, co dzieje się Los Angeles lub Montrealu, śledzić przewroty polityczne na Bliskim Wschodzie, manewry wojskowe na Pacyfiku i pogrzeb dyktatora Korei Północnej. Z pewnością samo w sobie nie jest to złe, pomagając rozwinąć zainteresowania procesami dziejącymi na świecie, funkcjonowaniem innych kultur lub poznawaniem nowych punktów widzenia. Czy jednak nie jest jakimś dziwnym paradoksem, że pomimo tych wyrafinowanych technik przekazu i pozyskiwania informacji, prawie wszystkie kraje cywilizacji zachodniej borykają się ze wciąż spadającym stopniem partycypacji społecznej w życiu swoich krajów i małych ojczyzn? Badania pokazują, że od końca lat 80. systematycznie maleje liczba obywateli krajów wysokorozwiniętych, którzy uczestniczą nie tylko w wyborach do własnych parlamentów, ale również, w wydawałoby się bliższych codziennemu życiu głosowaniach lub referendach samorządowych. Nie jest trudno pisać komentarze na internetowych forach i portalach, dużo trudniej zauważyć żywe i realne problemy istniejące obok nas.
Jeszcze w 1995 roku, gdy globalna wioska informacyjna była w powijakach, znany amerykański socjolog Robert D. Putnam przedstawił teorię „bowling alone” (ang. „samotnej gry w kręgle”), za pomocą której pokazał upadającą aktywność wspólnot obywatelskich i sąsiedzkich w Stanach Zjednoczonych. Naukowiec ze zdziwieniem odkrył, że pomimo dysponowania przez prawie każde amerykańskie gospodarstwo domowe kilkoma antenami satelitarnymi transmitującymi programy telewizyjne z całego świata, tradycyjne, osiedlowe i lokalne wspólnoty, kluby sportowe, parafie i ochotnicza straż pożarna chylą się ku upadkowi i są w stanie zaangażować pojedyncze osoby.
Nie da się ukryć, iż realnymi zagrożeniami obecnej epoki globalizacji są utrata suwerenności polityki na gospodarką, spadek znaczenia państw narodowych, dominacja techniki nad biologią i etyką, postępująca atomizacja społeczną oraz złudzenie ogólnoświatowej wspólnoty społeczeństwa informacyjnego. Rozerwanie tradycyjnego związku pomiędzy polis, politikos i oikonomikos z pewnością nie służy wszechstronnemu rozwojowi ludzkości, lecz spycha go ku rozmytym mirażom globalnej utopii.