Warto(ść) czy nie warto(ść) chodzić do teatru?

2013/07/3
Agnieszka Komorowska

Postawione w tytule pytanie jest głosem teatrologa zaniepokojonego tym, co widzi, a raczej tym, czego nie widzi, oraz jako głos człowieka zatroskanego o „ludzki” świat wartości. Można by pokusić się także o zastąpienie go pytaniem „Jakie życie, taka sztuka, czy jaka sztuka, takie życie”. Interesuje mnie swoiste „uwiedzenie” twórców teatru postawą ukazania wartości przez negację w miejsce ich afirmacji.

 

Pierwszą myślą, jaka nasunęła mi się przy próbie zdiagnozowania takiej postawy, była: możliwe, iż jest to efekt selekcji w wartościowaniu rzeczywistości. Wydało mi się wtedy konieczne przeniesienie problemu na dużo szerszą płaszczyznę rozważań niż sam teatr. To była trafna myśl.

Ale po kolei. Wiadomo, że przenoszenie pojedynczego doświadczenia na całość zjawisk w sztuce byłoby głupotą. Ale powtarzalność problemu daje do myślenia. Podaruję sobie też operowanie tytułami sztuk i nazwiskami twórców, żeby nie zmienić się w krytyka poszczególnych wystawień, a skupić na zatroskaniu natury czysto aksjologicznej. Wyjątek poczynię później – dla sztuk, które uznaję za przełamujące smutną tendencję do gubienia wartości. Najkrócej ujmując problem: wrażenia, które pozostają po spektaklach, o które mi chodzi, mogą być dwa: po pierwsze, poczucie aksjologicznego braku, po drugie, przygnębienie z powodu kolejnego zetknięcia się z przekonaniem o upadku czy destrukcji wartości. Takie było moje doświadczenie po obejrzeniu w krótkim czasie kilku przedstawień (w różnych miastach). Stopniowo zauważałam, że na scenie mogę się spodziewać albo świata nietykającego wartości, albo świata, w którym wszystko wskazuje na ich deformację czy destrukcję. Czyżby kryzys w kulturze? W tym krótkim czasie moje bywanie w teatrze zamieniło się w uparte poszukiwania i stałą nadzieję na choćby przebłysk inspiracji, zachwytu czy zamyślenia nad światem i człowiekiem. Wciąż powtarzałam sobie (i powtarzam nadal), że być może miałam mało szczęścia. Wówczas trafiłam na spektakl mający za podstawę dramaty Witkacego, a po nim na spotkanie z reżyserem i aktorami. Postanowiłam wykorzystać sytuację i zapytać tych, którzy decydują o kształcie teatru, o ich wiarę w możliwość ukazania wartości w sposób afirmujący zamiast ciągłej negacji.

Pytanie, jak się okazało, wzbudziło zainteresowanie nie tylko samego reżysera, ale i obecnych na sali widzów, zupełnie przenosząc akcent rozmowy z czysto warsztatowego („jakie trudności sprawiło wcielenie się w postać…?”) na aksjologiczny. Moim zdaniem włączenie się w rozmowę wielu osób, w tym także aktorów, pokazało dwie ważne prawdy: po pierwsze, ważność, żywość tematu, po drugie, jego trudność oraz przekonanie o swoistym fatum ciążącym nad współczesnym teatrem. No bo czy można dziś jeszcze ukazać wartość w teatrze, wydobyć ze sztuki coś więcej ponad to, że taki czy inny eksperyment „może być ciekawy” (takie między innymi były słowa twórców inscenizacji Witkacego). „To jest bardzo ciekawe pytanie” – brzmiały pierwsze słowa reżysera, który nagle spoważniał i powiedział: „Cały problem zaczął się wówczas, gdy ludzie zaczęli mieć problem w kontakcie z Bogiem”. Puenta tej refleksji była przerażająco zgodna z moimi, i chyba nie tylko moimi przeczuciami: od kiedy świat stał się tylko ludzki, stał się jednocześnie koszmarem. „Nie oszukujmy się: my się niestety wszyscy zjadamy” – kontynuował reżyser, gdyż, jak twierdził, tylko takie konkluzje można wyciągnąć z przyglądania się otaczającemu światu. „Wystarczy wejść na pierwszy lepszy portal internetowy i zobaczyć, co tam jest, że nie jest różowo”. A nauka wyciągnięta ze szkoły teatralnej zaowocowała w nim głębokim przekonaniem, że w teatrze należy pokazywać rzeczywistość. Tak wracamy do problemu podjętego na początku. To teraz krótka wyprawa w przeszłość i szczypta filozofii.

Już Gabriel Marcel, przedstawiciel nurtu personalizmu chrześcijańskiego w filozofii, zauważył (w swoim odczycie Uwagi o areligijności współczesnej z 1930 roku), jakim heroizmem musi być przeciwstawienie się filozofii pesymizmu mówiącej jedynie o „ponurym smutku prawdy”, a u podstaw leży pewien proces, który w skrócie można przedstawić następująco: problem religijny jest przedawniony, więc musimy uznać, że świat jest po prostu maszyną, której działanie pozostawia wiele do życzenia; na szczęście jest człowiek, który może tym wszystkim zarządzać, ale jakoś dziwnie wszystko wymknęło mu się spod kontroli. Zrodziła się rozpacz. Jednak między spostrzeżeniami filozofa, a tym, co obserwujemy obecnie, zachodzi znacząca różnica. O ile Marcel, doszukując się przyczyny skierowania uwagi bardziej na zło i niedostatek rządzący światem, pisze raczej o kondycji świata i jego mechanizacji, o tyle dzisiaj coraz mniej mamy skrupułów, żeby wypowiadać się bez ogródek na temat opłakanej kondycji moralnej człowieka. Skąd tak silne przekonanie o złu?

Truizmem będzie stwierdzenie, że przyglądanie się rzeczywistości za pomocą mediów – choć nie tylko – powoduje rozczarowanie i przygnębienie. Temu rozczarowaniu inny filozof, dr Marcin Jaranowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, nadaje („nieco anachroniczną może” – jak zaznacza) nazwę „zgorszenia”. Podejmując ten problem, waży się na rzecz bardzo niepopularną w obliczu wszechobecnego przekonania o prymacie informacji. Mówi mniej więcej tak: ekspozycja zła („zła informacja to dobra informacja”), mająca na uwadze jego demaskowanie i – docelowo – zapobieganie złu, owocuje czymś zgoła przeciwnym: obniżeniem oczekiwań odnośnie moralnej kondycji człowieka. W tych rozważaniach ponownie pojawia się Gabriel Marcel, tym razem jako autor Zarysu fenomenologii i metafizyki nadziei. Nadzieja – według niego – w przeciwieństwie do optymizmu, jest wiarą w możliwości moralne człowieka na przekór rozpaczy wypływającej z tego, co doświadczane. Jest być może jedyną postawą, która obecnie potrafi się oprzeć natarczywej, afiszującej się obecności zła – pokazuje Jaranowski.


Brakuje dziś utworów scenicznych, które byłyby remedium na pustkę aksjologiczną
| Fot. Dominik Różański

Dlaczego przywołuję jego słowa? Już jakiś czas temu problem zgorszenia przez niego postawiony, niejako na nowo ukazany, wydał mi się kluczem do współczesności: zarówno tej codziennej, pisanej ludzkimi wyborami, jak i tej kulturalnej, w którą wpisuje się teatr i wszelkie inne sztuki. „Zgorszenie”, jak się okazuje, to nie proste oburzenie z powodu niemoralnego postępowania, które zwykło się kojarzyć z filmami, w których tłem dla poczynań głównych bohaterów bywają komentarze dam obficie wachlujących się z powodu zażenowania gorszącą je sytuacją. Chyba czas spojrzeć z nową troską na pogłębiający się pesymizm w odbiorze ludzkiej kondycji moralnej, zweryfikować pogląd – także bardzo rozpowszechniony – według którego: po pierwsze, sztuka nie ma pełnić żadnej „misji”; po drugie, należy wyeliminować wszelkie „moralizowanie” ze świata kultury, bo jest ono przejawem naiwności. Żeby to zilustrować, kolejny raz zacytuję słowa, które padły podczas przywoływanej dyskusji w teatrze: „Nie mamy dostarczać obrazków jak od świadków Jehowy: tygrysek na łączce skubie trawkę – bo tak nie jest. Trzeba porządnie rąbnąć i pokazać, jak jest. Ukazanie dobra byłoby naiwnością”; lub też wypowiedź jednego z aktorów: „Trzeba poruszyć, pokazać destrukcję wartości. Dla mnie bardzo ważna jest wartość rodziny i uważam, że jest cenne pokazać na scenie, jak ta wartość została zdeformowana”. Jak widać, okazało się, że całkiem świadomie twórcy rezygnują z afirmacji wartości, motywując swoją postawę koniecznością ukazywania rzeczywistości, ale także trudnością, jaka staje przed każdym, kto nie chce pokazać destrukcji, a nade wszystko boi się oskarżenia o „naiwność” czy „banał”. Owszem, są to słuszne obawy, lecz w tym momencie wróćmy do artykułu o zgorszeniu. Czytamy tam: „Nie należy jednak zapomnieć, że często przyjęcie i głoszenie poglądów uznawanych za naiwne wymaga odwagi”. Tutaj zalicza się szerzenie postawy nadziei w odniesieniu do ludzkiej kondycji moralnej – zawsze wiąże się z ryzykiem rozczarowania.

Co prawda cały czas te rozważania dotyczą wartości moralnych, jednak przeniosłabym je także na płaszczyznę sztuki. Owo ryzyko jest obecnie szczególnie potrzebne, kiedy jedynie nieliczni gotowi są je podjąć. Krótko mówiąc, skoro źródłem pustki aksjologicznej w teatrze jest brak w postrzeganej rzeczywistości, to może pierwszym krokiem będzie weryfikacja odniesienia do tej ostatniej. Trzeba więc ponownie zadać pytanie: czy zło jest zawsze lekarstwem na zło? (padło ono także z ust jednej z uczestniczek dyskusji po spektaklu). Niestety fakt, iż pytanie jest raczej retoryczne, a jego odpowiedź oczywista, nie jest pocieszający. Wydaje się, że stawianie oporu dostrzeganemu złu jest zbyt wielkim wyzwaniem. Czy przypadkiem nie poddaliśmy się już jakiś czas temu rozpaczy, o której pisał Marcel? Może za bardzo daliśmy się przekonać o beznadziejnej sytuacji wartości w czasach, w których przyszło nam żyć?

Celowo w tym miejscu przerwę moje rozważania, pozostawiając pole do namysłu i zaproszenie do dyskusji, choć od razu dodam, iż ja sama dostrzegam ową Marcelowską nadzieję, zarówno w teatrze, jak i w ludzkich postawach. Dla kultury istnieje dziś co najmniej jedno bardzo konkretne remedium na pustkę aksjologiczną.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej