Robert Hetzyg |
Pobożni wierzą z pobożności. Modlitwa pobożnych jest za bardzo „przestraszona”, bo pobożny boi się obrazić tego, komu okazuje pobożność. Natomiast święci, mistycy, wierzący, ludzie modlitwy, a wreszcie psalmiści, są z Bogiem szczerzy i otwarci: nie boją się Go oskarżać i mówić „zbudź się! dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24).
Słyszeli Państwo kiedyś, jak ktoś wypowiada się o duchownym w słowach „wierzący ksiądz”? Dla jasności – jest to komplement. A o „wierzących biskupach” Państwo słyszeli? Dobrze, dobrze, już nie będę… Pewnie, że biskupi są wierzący, bo niby czemu nie? Chodzi mi o to, że ja właśnie ostatnio spotkałem takiego biskupa. Był to mons. Mario Russotto ordynariusz diecezji Caltanissetta na Sycylii we Włoszech. A okazją był cykl prowadzonych przez niego trzech spotkań, poświęconych Księdze Psalmów. Spotkania były otwarte dla szerokiej publiczności, a odbyły się w kościele N.M.P. z Nazaretu w miejscowości San Cataldo. Prócz tego, że były to znakomite nauczania biblijne (bo powiedzieć „wykłady” – nie oddaje istoty rzeczy), można w nich było odnaleźć głębokie treści duchowe i poruszające stwierdzenia, które mogły wyprowadzić z równowagi co bardziej pewnych swojej wiary katolików. Co byście Państwo powiedzieli na przykład na takie dictum: „Często okazuje się, że nie jesteśmy wierzący, a tylko pobożni. Pobożni wierzą z pobożności. Modlitwa pobożnych jest za bardzo „przestraszona”, bo pobożny boi się obrazić tego, komu okazuje pobożność. Natomiast święci, mistycy, wierzący, ludzie modlitwy, a wreszcie psalmiści, są z Bogiem szczerzy i otwarci: nie boją się Go oskarżać i mówić „zbudź się! dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24).
No, a Państwo jak się modlą? Albo z innej strony: jak Państwo rozmawiają z bliskimi? To wbrew pozorom prawie to samo. Kiedy mowa o wierze, chodzi przede wszystkim o realną więź, która nas łączy z Bogiem. I chodzi o zaufanie, wzajemne zresztą. U ludzi od razu widać, kiedy brakuje zaufania. Nic się nie klei, Trudno się dogadać, a i przebywać ze sobą stopniowo coraz trudniej. Tylko z Bogiem jest jakoś inaczej. Zawsze można powiedzieć, że „nie rozumiemy woli Bożej” albo, że „nic nie czujemy na modlitwie”. I Pan Bóg się nawet nie zdenerwuje, ani nas nie odprawi z kwitkiem. Tymczasem często chodzi niestety o to, że nas z Bogiem nic nie łączy. Oprócz religijności oczywiście, która, ograniczona do pobożności (po włosku „devozione”) do niczego się nam nie przyda. Wiara oparta jedynie na pobożności jest pozorna, ale przede wszystkim jest łatwa. Człowiek sobie jakoś radzi z rafą wymagań o charakterze religijnym. Nawet moralnie, przy odrobinie wysiłku, jest w stanie sprostać jako tako zobowiązaniom wynikającym z deklarowania się jako wierzący. I choć tego „z wierzchu” nie widać, pozostaje wciąż na skraju chrześcijaństwa (żeby nie powiedzieć: poza nim).
I tak to okazuje się, że szczęście rodzinne i prawdziwość wiary wiszą sobie na tym samym włosku, którym jest nasza więź z drugą osobą – obojętnie – przez małe, czy przez wielkie „o”. A zaufanie, od którego tyle zależy, to gest odwagi, wystawiający nas na ryzyko rozczarowania i zranienia. Ale to również gest oddania: składam się w twoje ręce; należę do Ciebie. Kiedy małżonkowie nie są w stanie powiedzieć tego do siebie, małżeństwo, choćby formalnie istniało, obumiera. Na jakiej podstawie możemy więc przypuszczać, że pobożne modlitwy, bez konsekwencji w postaci realnej więzi z Bogiem, nacechowanej zaufaniem i uległością (bo to przecież jednak Bóg), mogą nas doprowadzić do spodziewanej mety w Królestwie? Właściwie powinienem powiedzieć inaczej: to modlitwa jest konsekwencją więzi, jaka zawiązuje się między mną a Bogiem. Każda inna modlitwa ma coś z magii, a przynajmniej z zabobonu. Bo nie chodzi o dialog, tylko o zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Czyli, że to nie Bóg stoi na pierwszym miejscu, ale ja i moje „bycie okay”. Przecież wypełniwszy przykazania, mam prawo spodziewać się, że przyjmą mnie w niebie z otwartymi ramionami, nieprawdaż?
A czemu – jak Państwo uważają – psalmiści zwracają się do Boga, zdawałoby się, bez szacunku? – oni są pewni, że Bóg, do którego mówią, nie tylko się nie obrazi, ale że jest Kimś, na Kogo mogą liczyć. Szczerość nie zasługuje na karę, jak się wydaje niektórym, co bardziej bojaźliwym. Szczerość wynika z prawdziwej, głębokiej więzi, łączącej mnie z osobą, z którą właśnie jestem szczery. Obrażają się ci, których łączy niewiele. A Boga łączy ze mną wszystko: od stworzenia do odkupienia – od miłości do miłości. Pierwszym ludziom nie udało się odpowiedzieć na miłość, dlatego w Jezusie dostaliśmy kolejną szansę. Przecież nie chcemy jej zmarnować, prawda?
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!