Juliusz Gerung |
Nie zapamiętałem mojej pierwszej więziennej Wigilii. Byłem wówczas po sprawie sądowej i przebywałem na oddziale I Zamku Lubelskiego. Był to oddział przeznaczony wyłącznie dla więźniów politycznych… Obok naszej celi znajdowała się cela skazanych na karę śmierci odgrodzona żelazną kratą. W nocy słyszeliśmy, że z cel wyprowadzają skazańców. Rano, gdy pobieraliśmy „śniadanie”, po pozostawionych na korytarzu ubraniach wyłożonych w kostkę mogliśmy policzyć, ile osób stracono. W wigilijny wieczór po cichu życzyliśmy sobie, abyśmy doczekali prawdziwej wolności.
Po sfałszowaniu wyborów w 1947 r. komuniści pewnie poczuli się w Polsce. Na wielką skalę rozpoczęła się sowietyzacja naszego kraju. Już całkiem otwarcie atakowano Kościół. Wojskowi przestali chodzić do kościoła, wycofano katechetów ze szkół, a z klas usunięto krzyże.
Znany mi jest przypadek, że od Związku Młodzieży Polskiej (ZMP) młody uczeń dostał zadanie organizacyjne polegające na tym, żeby skłonił swoją babcię, aby przestała chodzić do kościoła. Duża część młodych ludzi wychowanych w duchu miłości Boga i ojczyzny zaczęła przeciwko temu protestować. Napisałem wówczas wiersz, którego fragment przytoczę:
W Polsce, odwiecznej Chrystusa krainie, której koronę dzierży Matka Boga, wiara katolicka nigdy nie zaginie, a prześladowców spotka kara sroga.
Spontanicznie zaczęly powstawać młodzieżowe organizacje niepodległościowe, których celem była walka z komuną. Po zlikwidowaniu Związku Harcerstwa Polskiego i zastąpieniu go Organizacją Harcerską wzorowaną na sowieckich pionierach, młodzieżowe organizacje niepodległościowe zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. ZHP był jedyną organizacją młodzieżową, w której przedwojenni instruktorzy wychowywali młodzież w duchu służby Bogu, ojczyźnie i bliźnim.
Według szacunków Instytutu Pamięci Narodowej, powstało ponad 1000 młodzieżowych organizacji do walki z komuną, a ich członkami było ponad 10 tys. młodych patriotów, dziewcząt i chłopców. Historyk IPN z Gdańska Piotr Szubarczyk nazwał ich „dywizją nastolatków”. Alina Czerniakowska zrealizowała film pod takim tytułem. Te organizacje na ogół prowadziły bezkrwawą walkę polegającą na plakatowaniu afiszów, rozsyłaniu ulotek i popularyzowaniu prawdziwej historii Polski.
Jerzy Pruszyński: Po celi hulał przejmujący, grudniowy wiatr… Wszyscy myślami byliśmy w swoich domach, gdzie już na pewno rozpoczęto przygotowania do świąt
Ponieważ nie mieli doświadczenia wytrawnych konspiratorów, dosyć szybko byli rozpracowywani przez PRL-owską Służbę Bezpieczeństwa. Stawali przed sądami wojskowymi. Oskarżano młodzież o próbę obalenia przemocą ustroju państwa polskiego. Zapadały surowe wyroki, w niektórych przypadkach nawet kary śmierci.
Więzienia zapełniły się młodymi ludźmi. W 1951 r. w miejscu byłej filii obozu Auschwitz – w Jaworznie – utworzono więzienie dla chłopców, czyli młodocianych więźniów politycznych. Młode dziewczęta więziono w Fordonie i Bojanowie.
Dla młodych ludzi wychowywanych w chrześcijańskich rodzinach szczególnie uciążliwe było spędzenie czasu w odosobnieniu w okresie wielkich świąt, takich jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc.
Niektórzy spośród Koleżanek i Kolegów doskonale pamiętają swoje więzienne Wigilie. Jerzy Pruszyński, skazany na 10 lat więzienia, tak to wspomina:
„Był rok 1951. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Pogoda była przygnębiająca. Nad Jaworznem wisiały ciężkie, ołowiane chmury, z których co jakiś czas padał mokry śnieg. W przerwach między opadami wiał zimy wiatr. W celi było nas osiemnastu. Najstarszy miał lat dziewiętnaście, a najmłodszy szesnaście. Za sobą mieliśmy od pół do półtora roku ťodsiadkiŤ, przed sobą od pięciu do dziesięciu lat. Zbici w kupkę siedzieliśmy w kącie celi jak najdalej od okna. Tak było cieplej. Po celi hulał przejmujący, grudniowy wiatr. Rzadko któryś z nas się odzywał. Wszyscy myślami byliśmy w swoich domach, gdzie już na pewno rozpoczęto przygotowania do świąt. Żeby nie drażnić innych, nikt na ten temat nie mówił.
Tylko wieczorem, po apelu i zgaszeniu światła ci najmniej odporni przykrywali się lichymi więziennymi kocami i cichutko popłakiwali. Głośno płakać nie wypadało, było to niegodne mężczyzny, a za takich przecież się uważaliśmy.
(… ) W Wigilię rano ani mnie, ani też jeszcze kilku kolegów nie zabrano do kartoflarni. O godzinie siódmej stanęło w drzwiach kilku funkcjonariuszy. Kazano nam zabrać wszystko, razem z siennikami, i wychodzić z celi. Wyprowadzono nas na plac koło parkanu oddzielającego izbę chorych. Plac był oświetlony reflektorami. Przez okna wieżyczek wartowniczych były wystawione lufy karabinów maszynowych. Pomiędzy rzędami drutów chodzili strażnicy z bronią gotową do strzału. W rogu placu rozładowywano słomę z wozów.
Zbiliśmy się w gromadkę, przewidując najgorsze. Chwilę po nas zaczęto wyprowadzać więźniów z innych cel, również z siennikami. Ponieważ było nas coraz więcej, zrobiło się raźniej. Po godzinie takiego stania poczuliśmy przejmujące zimno, byliśmy ubrani tylko w cieniutkie drelichy. Zbici w małe kupki staliśmy kilka godzin. Nie wolno było poruszać się ani rozmawiać.
Koło południa, kiedy już prawdopodobnie wyprowadzono wszystkich więźniów, jeden z funkcjonariuszy zaczął wyczytywać nasze nazwiska. Wyczytany więzień musiał iść z siennikiem na koniec placu i tam wyrzucać z niego resztki słomy. Każdy z nas po opróżnieniu siennika szedł tam, gdzie leżała nowa słoma, i napełniał nią siennik. Przyglądało się dwóch funkcjonariuszy. Każdy z wypchanym siennikiem odchodził na bok. Po zebraniu grupy około 20 więźniów odprowadzano ich do cel. Plac powoli pustoszał. Stos nowej słomy powoli znikał. Było już zupełnie ciemno, gdy mnie wywołano. Byłem w ostatniej grupie, którą zaprowadzono do celi. Zdrętwiały z zimna nie miałem siły wypychać swojego siennika. Słoma była mokra, zmieszana ze śniegiem.
(…) Przez cały czas stania na placu i następnego dnia ani razu nie pomyślałem, że to Wigilia czy już pierwszy dzień świąt”.
A oto wspomnienia Wincentego „Bogdana” Pyki z wigilii w Jaworznie:
„Moje pierwsze święta Bożego Narodzenia w Jaworznie, a był to rok 1951, wryły mi się w pamięć i zawsze w wieczór wigilijny stają mi przed oczami, chociaż przedtem spędziłem już więzienne święta w Katowicach, Potulicach i we Wronkach.
Pracowałem wtedy w ślusarni jako elektryk. Wychowawca, Marceli Cybichowski, popularny wśród nas ťMarcyśŤ, przyprowadził nas na oddział z drugiej zmiany wyjątkowo wcześnie, około godziny dwudziestej.
Kazał nam stanąć w dwuszeregu i odczytał rozkaz Morela (Salomon Morel, naczelnik więzienia w Jaworznie znany z wyjątkowego okrucieństwa) o zakazie urządzania jakichkolwiek namiastek świąt, improwizowania choinek, składania sobie życzeń, łamania się opłatkiem lub chlebem, a nawet śpiewania kolęd!
ťMarcysiowiŤ zaszkliły się oczy, ale się opanował. – Uspokójcie się chłopcy – powiedział łagodnie. – Niech czterech idzie ze mną.
Wrócili po kilku minutach, niosąc dwa kotły zupy. Co znaczyła dodatkowa miska zupy w tym czasie w Jaworznie, wiedzą tylko ci, którzy tam byli.
(…) Spędziłem w Jaworznie jeszcze jedne święta. Było to już po ogłoszeniu amnestii, warunki też się nieco poprawiły, część kolegów już wyszła na wolność. Wiedziałem, że mój czas też nadejdzie. I nadszedł. Było to 20 czerwca 1953 roku”.
Maria Telatyńska-Kowalska skazana na 7 lat więzienia przytacza wspomnienia swojej koleżanki Ireny Mastalskiej-Michalik z Wigilii w Fordonie:
Maria Kowalska jedna z najmłodszych więźniarek
„Ostatnią moją Wigilię spędziłam za murami więzienia. Był to jedyny dzień w roku, w którym od rana nie patrzyłyśmy sobie w oczy, unikałyśmy rozmów, ponieważ każde nieopatrznie wypowiedziane słowo mogło spowodować, że w oku zakręci się łza. Po apelu siedziałyśmy cichutko. Zbliżała się północ. Z kościoła na rynku słychać było kolędę Wśród nocnej ciszy, a w murach więziennych pukanie w ściany, bo przecież było to składanie sobie życzeń. W celi cichutko zaczyna się śpiewanie kolęd. Dziewczyny z UPA nucą cichutko dumkę, Niemki Cichą noc, a myJezus malusieńki, gdy nagle otwierają się drzwi, a w nich staje moja oddziałowa i słyszę: ťMastalska, wychodzić!Ť. Wyszłam. Ubrałam się na korytarzu i przez korytarze, bramy w niezawiązanych drewniakach doszłyśmy do magazynu. Po wejściu do środka stanęłyśmy za regałami. Oddziałowa zdjęła czapkę, z której wyjęła opłatek, połamawszy go, przytuliła mnie, życząc tego, o czym marzę. Były też tabliczka czekolady i kawałek ciasta.
Kiedy wróciłam do celi, opłatek powędrował do wszystkich. W milczeniu, z powagą, bez jednego słowa. Tak minęła moja ostatnia Wigilia, która była szóstą Wigilią w więzieniu”.
Na koniec zacytuję wiersz Modlitwa powstały w kazamatach
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w grudniu 1946 r. dobrze oddający nastrój tamtego tragicznego czasu. Autorka
prosiła o zachowanie anonimowości.
W Wigilię Bożej Nocy, w wieczór Twych świętych narodzin
O co ma prosić i płakać człowiek zza kraty więzienne?
Powtarzam jak modlitwę różaniec martwych godzin
Czekam pierwszej gwiazdy wśród nocy złej i ciemnej.
Kolędy już śpiewają, za ścianą tuż w sąsiedztwie
Skulona w kącie pryczy proszę mojego Boga:
Oddal ode mnie, Panie, słabość i strach na śledztwie
I niech nie zmylę śladu na stu fałszywych drogach.
Bądź wola Twoja tutaj i z tamtej strony bramy,
Lecz ludziom z mojej sprawy daj doznać lepszej doli
I odpuść nasze winy, jak i my odpuszczamy
…a daj nam dzisiaj chleba w dniu głodu i niewoli.
W Wigilię Bożej Nocy. Wieczór Twych świętych narodzin
Zawiał mi śnieg okienko do celi mej podziemnej
Powtarzam jak modlitwę różaniec martwych godzin
I czekam pierwszej gwiazdy wśród nocy złej i ciemnej.
Opracował Juliusz Gerung na podstawie „Jaworzniacy” nr 8 (91) sierpień 1991 i nr 12 (225) grudzień 2010. „Zawołać po imieniu” Księga Kobiet Więźniów Politycznych 1944–1958 tom II oprac. Barbara Otwinowska i Teresa Drzał, Oficyna Wydawniczo-Reklamowa „Vipart” 2003.