Aleksander Kłos |
Polityka „odprężenia” głoszona przez najważniejszych graczy europejskich i prezydenta USA Baracka Obamę jest doskonale wykorzystywana przez władze Rosji. Na naszych oczach dochodzi nie tylko do budowania podwalin pod projekt Eurorosji, ale także do ponownego dzielenia się strefami wpływów na Starym Kontynencie. Dla Polski i innych państw tego regionu plany na przyszłość nie układają się zbyt dobrze. Czy nasz kraj po raz kolejny stanie się „bliską zagranicą” zarówno dla Moskwy, jak i dla Berlina?
Przyjęta na ostatnim szczycie NATO w Lizbonie nowa strategia NATO dokładnie opisuje wszystkie zagrożenia bezpieczeństwa, zarówno te związane z energetyką, cybernetyką, jak i oczkiem w głowie zachodniego świata – zmianami klimatycznymi. Dokument można jednak uznać za praktycznie bezwartościowy, skoro najważniejszy punkt traktatu waszyngtońskiego, czyli artykuł 5, nie został dostatecznie doprecyzowany. Dlatego dziś nie możemy być pewni, czy zasada solidarności dotyczy także zagrożenia cybernetycznego i szantażu energetycznego. A są to sprawy kluczowe, jeśli przypomnimy sobie nie tak dawne problemy Litwy i Estonii, które zostały zaatakowane przez hakerów, czy grę dostawami gazu prowadzoną przez władców Gazpromu. Chociaż w Lizbonie wiele mówiono o tarczy antyrakietowej, to nie zadeklarowano, przed jakimi zagrożeniami miałaby ona bronić, i jak ognia bano się choćby sugestii, że oprócz zagrożenia ze strony Iranu, ma ona także demotywować agresywne poczynania Moskwy. Nie przeszkodziło to jednak w deklaracji popartej przez wszystkich członków Sojuszu, że system ten powinien być tworzony wraz z udziałem Rosji, choć nie doprecyzowano, jak bliska miałaby to być współpraca. Część państw naszego regionu stanowczo sprzeciwiła się zbyt ścisłej kooperacji z Kremlem. Pytanie tylko, czy Rosję taka wizja w ogóle interesuje i czy nie prowadzi ona tylko gry zorientowanej na niedopuszczenie do stacjonowania tej broni na terytorium państw, które wciąż traktuje jako swoją strefę wpływów? Jej dyplomaci zasugerowali nawet, że lepszym rozwiązaniem byłby podział kontynentu na sektory, ze strefą, za którą odpowiedzialny byłby Kreml. Czy więc zamiast amerykańskich elementów tarczy antyrakietowej możemy się spodziewać, że na naszym terytorium ponownie będą stacjonować siły rosyjskie?
Trudno nie być sceptycznym co do przyszłości Sojuszu, który z dzisiejszej perspektywy przestaje przedstawiać realną siłę zapewniającą bezpieczeństwo swoim członkom czy realizację misji w innych częściach świata. Jego „zbliżenie” z Rosją sprawia, że nie stanowi on już zabezpieczenia przed jej chęcią dominacji w regionie Europy Środkowowschodniej. Powoduje to, że państwa do niej należące poszukują możliwości wzmocnienia swojego bezpieczeństwa poprzez nawiązywanie dwustronnych sojuszy z USA lub tworzenie silniejszych związków z sąsiadami. Kreml, któremu zależy na rozbiciu Sojuszu od wewnątrz, osłabieniu relacji między starymi a nowymi jego członkami i przede wszystkim wypchnięciu wpływów amerykańskich z Europy, osiąga wielkie sukcesy. Polska zaś, nie dość, że nie protestuje przeciwko postępującej „finlandyzacji” byłego bloku wschodniego, to jeszcze czynnie wspiera Moskwę w jej działaniach. Tym samym nasz kraj można zaliczyć do grona tzw. koni trojańskich Kremla, które działają na jego korzyść na europejskich salonach.
Słabość Tuska
Amerykańskie dokumenty dyplomatyczne ujawnione przez portal WikiLeaks jednoznacznie wskazują powody, dla których nie doszło do realizacji projektu europejskiej tarczy antyrakietowej na terytorium Polski i Czech. Rosyjski MSZ Siergiej Ławrow twierdził, że jest ona uważana przez Moskwę za zagrożenie jej terytorium i proponował Amerykanom współpracę przy jej budowie. Dawał też do zrozumienia, że nie przekonują go tłumaczenia Waszyngtonu, że instalacja ta jest wymierzona przede wszystkim w Iran. Rozmowy na jej temat zbiegły się w czasie z propozycją Baracka Obamy wystosowaną do Kremla, by ratyfikować traktat rozbrojeniowy START. Putin i Miedwiediew zdający sobie sprawę z tego, że USA bardzo zależy na widowiskowym sukcesie tego projektu, a także włączeniu Rosji w operację w Afganistanie, potrafili umiejętnie zniechęcić Amerykanów do realizacji planów budowy tarczy. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych kontynuuje swoją infantylną politykę „resetu” w stosunku do tego kraju, nie zawraca sobie głowy naszą częścią Europy i bagatelizuje kremlowskie plany ponownego zwasalizowania tego regionu. Szantaż rosyjski dotyczący możliwości sprzedaży Teheranowi pięciu baterii rakiet dalekiego zasięgu S-300 doprowadził ostatecznie do rezygnacji z projektów umieszczenia tarczy w Polsce i Czechach. Rosja nie wyraża także zgody na możliwość stacjonowania u nas pocisków Patriot i na znak protestu przesunęła swoje głowice nuklearne do Obwodu Kaliningradzkiego. Jej wściekłość wywołuje też podpisanie polsko-amerykańskiej umowy o współpracy wojskowej w dziedzinie samolotów F-16 i Hercules.
Nie zmienia to jednak faktu, że Polska pod rządami premiera Tuska prezentuje się w ujawnionych amerykańskich dokumentach jako państwo bezsilne, pionek, przedmiot wielkiej polityki, który bez zgody sąsiedniego mocarstwa nie może realizować zobowiązań sojuszniczych ani dokonywać strategicznych wyborów. Ani Donald Tusk, ani minister Radosław Sikorski nie wyrazili determinacji w walce o budowę w naszym kraju stałej bazy sił amerykańskich, ciągłej, a nie rotacyjnej, obecności uzbrojonych rakiet Patriot i nie sprzeciwili się rezygnacji z projektu systemu obrony antybalistycznej. Niechcący realizowali politykę nakreśloną przez Kreml.
Wykład ministra Ławrowa dla polskiego korpusu dyplomatycznego symbolizuje polsko-rosyjskie „ocieplenie” tak bliskie rządzącej obecnie w Polsce ekipie
| Fot. www.msz.gov.pl
Z materiałów udostępnionych przez Wikileaks widać wyraźnie różnicę jakościową dzielącą polityków Platformy Obywatelskiej od postawy prezentowanej przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Amerykanie wyrażali pełen podziw i uznanie dla jego determinacji w obronie Gruzji przed rosyjskim najazdem i próbę aktywnego przeciwdziałania zakusom Moskwy w neutralizacji Europy Środkowowschodniej. Był on też zdecydowanym zwolennikiem jak najbliższych kontaktów z Waszyngtonem i orędownikiem instalacji na terytorium Polski tarczy antyrakietowej. Podobne stanowisko zajmował też śp. gen. Franciszek Gągor, który argumentował, że atak rosyjski na Gruzję powinien zmobilizować zachodnich sojuszników do aktywnego przeciwdziałania planom Putina i Miedwiediewa. Także współpraca regionalna Polski stymulowana przez poprzedniego prezydenta RP i jego starania o zapewnienie całemu obszarowi Europy Środkowowschodniej bezpieczeństwa energetycznego zostały zauważone przez amerykańskich dyplomatów. Donald Tusk i jego współpracownicy powinni być szczęśliwi, że wśród ujawnionych raportów nie znalazło się więcej opisujących prawdziwe oblicze obecnej polityki zagranicznej polskiego rządu.
Warszawa wasalem?
Zmiana paradygmatu w polityce zagranicznej, który z mniejszymi i większymi sukcesami był realizowany przez wszystkie rządy po 1989 roku, po przejęciu władzy przez PO, może budzić niepokój. O słabości polskich stosunków ze Stanami Zjednoczonymi najlepiej świadczy nic nieznaczące, kurtuazyjne spotkanie Bronisława Komorowskiego z prezydentem USA. Obamie zależało tylko na tym, by polski prezydent wyraził poparcie dla ratyfikacji porozumienia o redukcji broni strategicznej START. Bylejakość polskiej dyplomacji potwierdza się też w braku zainteresowania sprawami Białorusi i Ukrainy i w braku reakcji na prozachodni zryw mający niedawno miejsce w Mołdawii. Rezygnuje też z bliższej współpracy z Litwą, przede wszystkim pod względem energetycznym. Polski prezydent dał zaś Gruzji wyraźnie do zrozumienia, że po śmierci Lecha Kaczyńskiego ten kraj nie będzie już miał takich przyjaciół w Warszawie, jak za czasów poprzedniej prezydentury. Dla Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego ogniska zapalne w Iranie czy w Korei Północnej to zupełnie inny świat. Nie wspieramy Amerykanów ani w ich inicjatywach w Iraku, ani przy budowie tarczy antyrakietowej, ani na Bliskim Wschodzie. Słowa rzecznika rządu Pawła Grasia, określające USA jako „obce mocarstwo”, wydają się najlepiej opisywać postawę polityków partii rządzącej wobec Waszyngtonu.
W miejsce krytyki ugodowości i bezwolności rządu Donalda Tuska, która marginalizuje Polskę i zmniejsza jej bezpieczeństwo, mainstreamowe media zalewają nas nieustannie informacjami i komentarzami o tym, jak poprawiły się nasze relacje z Moskwą i jaka teraz panuje wspaniała atmosfera. Nikt nie zwraca uwagi na fakty, które stawiają koalicji PO–PSL ocenę najniższą z możliwych. Śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem prowadzone jest w sposób hańbiący Polskę. Rosja ciągle bezczelnie kłamie w sprawie Katynia. Tylko dzięki interwencji Komisji Europejskiej i zdecydowanej krytyce ze strony opozycji udało nam się nie podpisać tragicznego w skutkach kontraktu na dostawy gazu z Rosji. Obecna umowa jest wciąż dla nas bardzo niekorzystna i zwiększa nasze uzależnienie od tego kraju. Wizyta prezydenta Dmitrija Miedwiediewa (rosyjskie media porównały radość Polaków z jej powodu do przyjazdu papieża!), przedstawiana jako historyczna, a zarazem wielki sukces obecnego rządu, okazała się kompletną klapą. Polscy politycy w żaden sposób nie wymusili na rosyjskim przedstawicielu uwzględnienia naszego interesu. On zaś lobbował za przejęciem przez rosyjski kapitał polskiego Lotosu, dał do zrozumienia, że trzeba podjąć badania nad „rosyjskim Katyniem”, czyli losem jeńców bolszewickich, którzy zmarli w polskich obozach w 1920 roku, i zasugerował, że nie wyobraża sobie sytuacji, by polskie wyniki śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego tupolewa przyniosły inne rezultaty niż te ustalone przez MAK.
Wizyta Miedwiediewa, podobnie jak wystąpienie Putina na Westerplatte, pokazała, jak niską pozycję zajmuje Polska na rosyjskiej drabinie ważności. Obecna pacyfikacja przez Rosjan naszych dyplomatów powoduje, że nie potrafimy od Kremla ani żądać, ani wymagać. Widzą to wszyscy, tylko nie duża część polskiego społeczeństwa, ogłupiana przez prymitywną propagandę spod znaku „zgody”. Swoją wiernopoddańczą postawą dajemy sygnał państwom naszego regionu, że nie będziemy się sprzeciwiać kremlowskiemu dyktatowi i że nie mogą one liczyć na nasze wsparcie. Polscy dyplomaci pełnią w tym momencie funkcję orędowników zbliżenia się Rosji do zachodniej Europy i lobbują w jej interesie. Opowiadamy się za ruchem bezwizowym dla Obwodu Kaliningradzkiego, popieramy wstąpienie Rosji do Światowej Organizacji Handlu, nie sprzeciwiamy się budowie Nord Streamu, nie krytykujemy Kremla za nieprzestrzeganie praw człowieka czy nierespektowanie układu pokojowego z Gruzją. Już nikt nam nie zarzuci, że Polską rządzą „rusofoby”.
Jesteśmy na siebie skazani
Proces modernizacji Rosji, o którym ciągle mówi Dmitrij Miedwiediew, to okazja do zacieśniania współpracy z najważniejszymi stolicami europejskimi i prowadzenia agresywnej polityki zagranicznej wobec Europy Środkowowschodniej. Władymir Putin w marcu 2010 roku podpisał umowę kończącą przygotowania do budowy gazociągu południowego – South Streamu, a w następnym miesiącu uruchomiono budowę jego północnej wersji – Nord Streamu. W tym samym czasie Miedwiediew z prezydentem Ukrainy Władymirem Janukowyczem zatwierdzili umowę o dzierżawie portu wojennego w Sewastopolu przez Rosję do 2042 roku. Mijający rok był dla Rosji wielce udany i nawet katastrofa pod Smoleńskiem nie mogła pogorszyć nastrojów ekipy rządzącej. W końcu Warszawa całkowicie zrzekła się na rzecz Moskwy prawa do prowadzenia śledztwa, co umożliwiło Rosjanom zmanipulowanie wyników śledztwa.
Wizyta prezydenta Rosji w Warszawie wykazała, że nie potrafimy od Kremla ani żądać, ani wymagać
| Fot. www.msz.gov.pl
Zarówno dyplomaci rosyjscy, jak i Putin i Miedwiediew, wielokrotnie sugerowali albo nawet mówili wprost, że należy wrócić do „koncertu mocarstw” i ustanowić jedno, silne centrum decyzyjne w Europie. Małe państwa Europy Środkowowschodniej powinny zaś „siedzieć cicho” i potulnie przyjmować instrukcje płynące z najważniejszych stolic. Ponownie powierzono im rolę satelit wielkich mocarstw. Ostentacyjne dzielenie NATO i Unii Europejskiej na kraje, z którymi się rozmawia, i na te, które się lekceważy, dokładnie pokazuje kierunek, w którym idzie rosyjska polityka. Częste spotkania z Angelą Merkel, a także z Nicolasem Sarkozym i Silvio Berlusconim, pokazują, że obie strony nowego rozdania „dogadały się” co do kwestii podejmowania decyzji dotyczących losu całego kontynentu. Wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Europy i „reset” w stosunkach z Rosją jest na rękę prawie wszystkim zainteresowanym stronom. Amerykanie koncentrują się na problemach w innych częściach świata, Moskwa osłabia współpracę USA z Europą Zachodnią i podjudza tę drugą do rywalizacji z Waszyngtonem. Niemcy i Francja, prezentujące obecnie bardzo antyamerykańską postawę, uważają, że dopiero teraz będą mogły uzyskać pełną samodzielność. Jedynie dla naszego regionu i państw byłego WNP takie rozwiązanie jest niebezpieczne, gdyż jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę Moskwy i Berlina, a poza tym tracimy szansę na wzmocnienie swojej pozycji wobec nich poprzez współpracę z Waszyngtonem.