Łukasz Kudlicki |
Program rozciągnięcia euroatlantyckiej strefy bezpieczeństwa i demokratycznej stabilności oraz zamożności na państwa powstałe po upadku Związku Sowieckiego, nie stanowił wyłącznie nawiązania do międzywojennej idei prometeizmu. Chodziło o to, aby oprzeć siłę Polski i Europy wschodniej w kluczowych dla naszej przyszłości organizacjach: Unii Europejskiej i NATO.
Jak mówi stare porzekadło: „Każdy kij ma dwa końce”. Nie inaczej jest też z polską polityką wschodnią. Na jednym jej końcu mamy potrzebę budowy jak najlepszych relacji z Ukrainą, Białorusią, Mołdową, państwami Kaukazu Południowego i Azji Środkowej. To bezdyskusyjna powinność państwa, którego wschodnia granica jest zarazem granicą UE i NATO. Dodatkowo Polska jest winna rozwijania stosunków z tymi państwami licznym Polakom zamieszkałym na obszarze dawnej Rzeczypospolitej oraz Polonii rozsianej na bezkresach niegdysiejszego carskiego i następnie sowieckiego imperium.
Rosyjskie odwracanie biegu historii
Z drugiej strony jest Rosja i głęboko zakorzenione wśród jej przywódców przekonanie, że upadek ZSRS był największą katastrofą geopolityczną naszych czasów – wyrażone otwarcie przez ówczesnego prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Współczesna Rosja nie dopuszcza bowiem myśli o utrwaleniu niepodległości państw powstałych w początku lat 90., rozumianej jako prawo do samostanowienia o zawieranych sojuszach, kierunku politycznych i społecznych przemian czy swobody zabiegania o uniezależnienie się gospodarcze od Moskwy. Kreml, po negatywnych doświadczeniach z pierwszej połowy 1990 roku, postawił na konsolidację władzy wewnątrz Rosji i na obszarze dawnych posiadłości. Wojna rosyjsko-gruzińska z sierpnia 2008 roku jest ostatecznym potwierdzeniem dla tych, którzy mogli jeszcze mieć złudzenia, że Rosja nie pogodzi się z suwerennym wyborem niegdyś podbitych, a utraconych (w mniemaniu jej liderów – tylko przejściowo) pod koniec XX wieku obszarów.
Nieuchronna kolizja interesów
Zestawienie tych dwóch skrajnych współrzędnych środowiska polskiej (i każdej innej, podejmowanej przez państwa spoza dawnego obszaru sowieckiego) polityki wobec terytorium między Bałtykiem i Bugiem z jednej strony, a Pacyfikiem z drugiej, prowadzić musi do konstatacji, że tylko uznanie ewidentnej kolizji interesów między normalizowaniem stosunków z Rosją i zabiegami o utrwalenie niezależności państw postsowieckich pozwala na wyprowadzenie właściwych wniosków i podjęcie próby znalezienia choćby minimalnej równowagi. W polskim przypadku musi to też oznaczać pogodzenie się z niezadowoleniem Moskwy wobec pryncypiów naszego wschodniego zaangażowania. Aby znieść pole konfliktu z Rosją należałoby bowiem ostentacyjnie zrzec się jakichkolwiek ambicji w zakresie współpracy z państwami, które próbują uwolnić się spod jej wieloletnich wpływów i odnaleźć własną drogę do bezpieczeństwa i modernizacji.
Wprowadzając się do pałacu prezydenckiego, Lech Kaczyński ocenił, że próba wpływania na priorytetowy dla Polski kierunek wschodni polityki UE i poszczególnych państw zachodnich poprzez kontakty ze stolicami głównych aktorów unijnych, czyli Berlinem i Paryżem, nie może powieść się z racji obiektywnej sprzeczności interesów Niemiec i Francji z jednej strony, a Polski z drugiej. Brutalna to konstatacja, ale nie da się ukryć, że priorytetem dla Berlina i Paryża jest wyciąganie korzyści gospodarczych ze współpracy z Rosją kosztem jej otoczenia, czyli swobody działania pozostałych państw postsowieckich. Dla tego celu stolice zachodnioeuropejskie są w stanie dokonać samoograniczenia pod względem wymagań stawianych Moskwie w zakresie czy to praw człowieka, demokracji, czy nawet doktryny wojskowej, która nadal, mimo upływu dwudziestu lat od końca zimnej wojny, określa NATO jako wrogi instrument amerykańskiej dominacji militarnej w sąsiedztwie czy wręcz w sferze rosyjskich interesów. Dowodów takiego podejścia dostarczają niemal codziennie kolejne fakty: współpraca Paryża z Moskwą w handlu uzbrojeniem (przykład kontraktu na sprzedaż do Rosji helikopterowców Mistral), nieme przyzwolenie na łamanie dobrowolnie przyjętych przez Rosję ustaleń rozejmowych po wojnie w Gruzji czy podobne współdziałanie niemiecko-rosyjskie i zaangażowanie Berlina w łamiący europejską solidarność projekt Gazociągu Północnego.
Przeciw marginalizacji roli Polski
Pomysłem na przełamanie marginalnej roli Polski w strukturach zachodnich było zatem stworzenie koalicji państw, której liderem i wyrazicielem wspólnych interesów wobec „starej” Unii byłaby Polska. Do grona potencjalnych zainteresowanych stworzeniem takiej nieformalnej struktury Prezydent zaliczył trzy państwa bałtyckie (szybko nawiązał dobre, osobiste relacje z ich przywódcami, szczególnie z prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem i prezydentem Estonii Toomasem Hedrikiem Ilvesem). Równie dobre relacje połączyły go z przywódcą Rumunii, Traianem Basescu. Szybko też okazało się, że doskonale rozumie się z prezydentami Ukrainy (Wiktorem Juszczenką), Gruzji (Michaelem Saakaszwilim) i Azerbejdżanu (Ilhamem Alijewem). Lech Kaczyński był przekonany, że rozwój kontaktów politycznych powinien się opierać na fundamencie wzajemnych korzyści. To, co łączyło wymienione państwa, to była przede wszystkim kwestia porozumienia w sprawach bezpieczeństwa energetycznego, które to zresztą pojęcie Lech Kaczyński skutecznie wniósł do debaty w UE i NATO.
Współpraca energetyczna i strategiczna
„Pomysł powiązania tych państw w bloku połączonym współpracą energetyczną i strategiczną wspólnotą interesów, konkretny pomysł rurociągu Odessa–Brody uzgodniony został na statku, którym pływaliśmy razem z (Wiktorem – przyp. red.) Juszczenką po Dnieprze. Popracowaliśmy razem i już po roku był szczyt energetyczny w Krakowie z udziałem prezydentów Litwy, Ukrainy, Azerbejdżanu i Gruzji” – wspominał prezydent w wywiadzie dla „Arcanów”.
Azerbejdżan, jako państwo z zasobami węglowodorów, prowadzi politykę umocnienia własnej niezależności (głownie od Rosji) w oparciu o strategię zróżnicowania kierunków eksportu gazu i ropy. Z czasów sowieckich wyszła bowiem uzależniona od jedynego kierunku eksportu gazu – do Rosji i przez jej terytorium, a zatem pod pełną kontrolą Moskwy. Gruzja już dziś jest beneficjentem współpracy energetycznej z Azerbejdżanem jako państwo tranzytowe – przez jej terytorium przechodzą dwa strategicznej wagi rurociągi, które powstały przy wydatnej pomocy amerykańskiej. Transportują ropę azerską i gaz przez Gruzję do śródziemnomorskiego wybrzeża Turcji, udostępniając tym samym szerokiemu gronu odbiorców duże ilości surowca konkurencyjnego dla źródeł rosyjskich.
Pomysł Juszczenki i Kaczyńskiego polegał na tym, aby wzmocnić wzajemną współpracę na bazie projektu przesyłu azerskiej ropy do Europy Środkowej przez terytorium Gruzji, tankowcami przez Morze Czarne i dalej rurociągiem przez Ukrainę do Polski (i innych zainteresowanych, na przykład z wykorzystaniem naftoportu LOTOS-u w Gdańsku).
Gruziński sukces prezydenta Kaczyńskiego
Przywódcy Rosji doskonale zdawali sobie sprawę, z jakim wyzwaniem mają do czynienia. Dlatego kluczowym elementem stała się Gruzja. Ustanowienie w Tbilisi powolnych Moskwie władz pozwoliłoby jej na uzyskanie kontroli nad tranzytem surowców. Stąd eskalacja konfliktu z prezydentem Michaelem Saakaszwilim, który jawnie podnosił natowskie i unijne aspiracje swojego narodu i państwa. Kulminacją była oczywiście wojna w sierpniu 2008 roku. Wtedy też miała miejsce dyplomatyczna akcja Lecha Kaczyńskiego, która, niestety, obrosła skorupą cynicznej manipulacji nieprzychylnych mediów i politycznych przeciwników prezydenta z jednej strony, a z drugiej – napotkała ogromne pokłady niezrozumienia wśród szerokiego grona Polaków. Nie da się jednak zaprzeczyć, że błyskawiczne uzgodnienie i przeprowadzenie wspólnej akcji czterech prezydentów i premiera pięciu państw w tak drastycznych, jak wojna, okolicznościach, musi być uznane za sukces polskiego przywódcy. Dość powiedzieć, że w powszechnej opinii Gruzinów to przybycie do Tbilisi Lecha Kaczyńskiego z gronem towarzyszących mu liderów czterech innych państw (Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii) przesądziło o tym, że rosyjskie czołgi zawróciły spod stolicy Gruzji.
Polityka wschodnia prezydenta Lecha Kaczyńskiego pozostanie niezrealizowaną kartą, ale i wyzwaniem dla jego następców
Podstawowy dylemat, który należy poddać namysłowi, dotyczy skutków dla Polski działań podejmowanych przez Lecha Kaczyńskiego na kierunku wschodnim. Pada zarzut o marginalizację czy wręcz zamrożenie relacji z Rosją. Krytycy podnoszą też argument, że idea Jerzego Giedroycia wskazująca na potrzebę wspierania przez Polskę niepodległości państw, które formalnie uwolniły się spod kontroli Rosji, nie przystaje do dzisiejszych czasów. Miałyby na to wskazywać mizerne rezultaty polityki Lecha Kaczyńskiego: Ukraińcy wraz z wyborem Wiktora Janukowycza sami zwrócili się w stronę Rosji, a z ożywienia relacji z państwami Zakaukazia nic konkretnego nie wyniknęło.
Polska – państwo zawalidroga
Odpowiadając na powyższe wątpliwości czy zarzuty, należy odnieść się do faktów. Moskwa jeszcze przed prezydenturą Lecha Kaczyńskiego wykazywała tendencyjność omijania Polski na drodze do realizacji swoich interesów z Niemcami czy Francją. Zaangażowanie Polaków, w tym Aleksandra Kwaśniewskiego, w znalezienie politycznego rozwiązania po Pomarańczowej Rewolucji w Kijowie tylko pogłębiło awersję Rosji do Polski. Sygnały kierowane z Warszawy do Moskwy, jak zaproszenia dla Władimira Putina czy jego następcy Dmitrija Miedwiediewa do odwiedzenia Polski, pozostawały bez pozytywnej odpowiedzi. Szczególnie w sytuacji, gdy prezydent Kaczyński przekonał Angelę Merkel, która wówczas kierowała pracami UE, by na szczycie Unia–Rosja w Samarze wystąpić w obronie naszych interesów – za zniesieniem politycznie motywowanego embargo na polskie produkty żywnościowe. Wycofanie się Rosji z sankcji po interwencji Unii jest dowodem, że polska polityka wobec Rosji może być skuteczna, a nie tylko przesycona efektami wizerunkowymi, którym nie towarzyszą żadne realne osiągnięcia. Trudno bowiem wskazać obiektywny zysk RP osiągnięty w dobie „polityki miłości” lat 2008–2010. Asertywna postawa Rosji w kontekście procedury wyjaśniania przyczyn katastrofy samolotu z Prezydentem RP pod Smoleńskiem jest tego jednym z wielu, choć szczególnie drastycznym dowodem.
W powyższym kontekście do rangi przejmującego symbolu urasta decyzja Lecha Kaczyńskiego, by udać się do Moskwy na obchody 65. rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej. Decyzja, która była już wypracowana, a nie mogła zostać wcielona w czyn.
Gdy zaś chodzi o skutki zacieśniania relacji z pozostałymi państwami wschodniego sąsiedztwa, trudno nie przyznać racji, że brak jest namacalnych, konkretnych korzyści tak pojmowanej i realizowanej polityki. Można skonstatować, że nie mieliśmy zbyt wielu atutów w ręku. Może dlatego klub państw ufundowany przez Lecha Kaczyńskiego był sarkastycznie nazywany „sojuszem słabych”. Prawdą jest, że dla celów strategicznych prezydent zaniechał spraw przyziemnej natury, jak prawa Polaków na Litwie czy uznanie przez Ukrainę ludobójstwa naszych rodaków na Wołyniu. Co więcej, tolerował afiliację Wiktora Juszczenki do obozu spadkobierców tradycji OUN-UPA, symbolizowanej przez nadanie najwyższego ukraińs kiego orderu Stefanowi Banderze. Lech Kaczyński dawał jednak do zrozumienia, że powinniśmy być wyrozumiali – i Litwini, i Ukraińcy nie mają innego budulca własnej tożsamości jak tylko nacjonalizm, który ma podłoże antypolskie. Prezydent wierzył, że Wilno i Kijów przejdą ten etap dziecięcej choroby niepodległości i wspólnie jakoś uporamy się z zaległymi tematami. Jednocześnie należy wziąć pod uwagę, że inaczej sytuacja wyglądałaby, gdyby na szczycie przywódców państw NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku sojusz uznał rekomendację Stanów Zjednoczonych, Polski oraz innych państw Europy Środkowej i przyznał aspirującym Ukrainie i Gruzji Plany na Rzecz Członkostwa (ang. Membership Action Plans). Czy dzisiaj mówilibyśmy o wojnie w Gruzji albo o wolcie w polityce powyborczej Ukrainy? Co więcej, dokonujący się na naszych oczach prozachodni zwrot Mołdowy dowodzi, że procesowi integracji państw postsowieckich z obszarem euroatlantyckim trzeba z całej siły sprzyjać.
Wobec konfrontacyjnej polityki Rosji
Faktem jest, że to Zachód ze Stanami Zjednoczonymi na czele odwrócił się od aspirujących do tego grona państw Europy Wschodniej i Kaukazu Południowego, czym zarazem osłabił pozycje państw Europy Środkowej, w tym i Polski. Z jednej strony wynika to ze znużenia wielkim rozszerzeniem NATO i UE z lat 1999, 2004 i 2007, którego beneficjentem byliśmy my i nasz region. Z drugiej strony – sojusznicy na Zachodzie nie pozostają obojętni na zmieniającą się konfrontacyjną politykę Rosji, która sformułowała doktrynę wyłącznej strefy wpływów i realizuje ją – choćby to wymagało użycia czołgów – jak w Gruzji. Moskwa odrobiła lekcję z czasów „smuty” lat 90. i kolorowych rewolucji w kolejnej dekadzie. Wskazuje na to systematyczne odzyskiwanie pola w grze strategicznej. Zachód, pozbawiony atutu wyraźnego przywództwa Stanów Zjednoczonych, zdaje się przyjmować do wiadomości moskiewskie dictum i wyłączne prawo do kontroli obszaru postsowieckiego. Co szczególnie groźne dla nas, pewne sygnały świadczą o tym, że Zachód akceptuje też linię Odry jako granicę rosyjskiej strefy wpływów. Dowodów na to jest wiele, choćby brak jakiejkolwiek istotnej infrastruktury natowskiej na terytorium państw członkowskich z Europy Środkowej, w tym Polski.
Kryzys wywołany moskiewskim „niet” dla instalacji w Polsce i Czechach elementów amerykańskiej obrony przeciwrakietowej, następnie wycofanie się Stanów Zjednoczonych z projektu przez administrację prezydenta Baracka Obamy – pierwszego po 1945 roku amerykańskiego przywódcy bez euroatlantyckiego backgroundu, nakazują powściągliwy optymizm. Rosja w tym samym czasie skonsolidowała władzę w państwie i postawiła na silne przywództwo. Pytanie, kiedy nastąpi etap refleksji na Zachodzie, który podsumowałby skutki ogłoszonego przez USA, a realizowanego już wcześniej przez państwa zachodniej i południowej Europy, polityki „resetu” i zaangażowania Rosji. Wiele wskazuje na to, że Polska nie będzie silnym stymulatorem do takiej dyskusji, skoro zrezygnowała – za cenę wewnętrznych profitów politycznych płynących z wyciszenia sporów międzynarodowych immanentnych w przypadku aktywnej polityki – z aspiracji do przywództwa w regionie i budowy wpływów na Wschodzie.
Klamrą spinającą dokonania Lecha Kaczyńskiego jest narodowa trauma 10 kwietnia 2010 roku. W swoją ostatnią podróż zagraniczną Lech Kaczyński udał się do Rosji. Nie było mu dane jednak postawić stopy na ziemi smoleńskiej.