Robert Hetzyg |
Październik – wiadomo – miesiąc różańcowy. A w tym roku między Odrą a Bugiem dodatkowo miesiąc wyborów. W „Naszym Głosie” o jednym i drugim pewnie będzie można przeczytać. W takim razie ja się czuję zwolniony i w związku z tym zamierzam namówić Państwa na wyprawę śladami ojca Pio.
Dzisiaj uśmiecha się do nas z ołtarzy, ale jeszcze nie tak dawno był bohaterem „drugiego obiegu”. A pomysł wziął się stąd, że postanowiłem wypróbować Państwa wytrzymałość na różne życiowe nieprzyjemności. Bo ojciec Pio szedł drogą, która w takie rzeczy obfitowała: od fizycznego cierpienia po walki ze złym duchem; od ciągłych pomówień i oskarżeń (także ze strony duchowieństwa) po cierpliwe posłuszeństwo Kościołowi. A do tego troska o chorych, odwaga podejmowania wyzwań przekraczających jego możliwości i niewzruszona ufność w Tym, któremu służył. Nie sądzę, żeby św. ojciec Pio miał upodobanie w tym, co nieprzyjemne i bolesne, ale z pewnością nie uciekał od tego za wszelką cenę. To zupełnie inaczej niż my dzisiaj, prawda? I dlatego stygmatyk z Pietrelciny wyrasta na współczesnego proroka i wciąż aktualny i potrzebny znak sprzeciwu. Staje się kontrapunktem i krzywym zwierciadłem dla atrakcyjnego i „tolerancyjnego” obrazu rzeczywistości, obowiązującego w politycznie poprawnym dyskursie publicznym.
Patrząc na tę postać, od razu widać, jak kłamliwe i nieludzkie jest dążenie do usunięcia cierpienia z naszej życiowej przestrzeni. Chociaż samo w sobie, oczywiście, nie jest żadną wartością, cierpienie potrafi odkryć prawdę o nas, dobro, często głęboko w nas schowane, i piękno, do którego wciąż dążymy i za którym tęsknimy. Tymczasem kiedy jednemu z moich znajomych świat zawalił się na głowę po utracie wzroku i zrozpaczony usiłował popełnić samobójstwo, „mądry” amerykański psycholog zaaplikował terapię z gatunku „jak ci źle, to sobie zrób dobrze”. I człowiek sobie zrobił „dobrze”: nie ograniczał się w niczym. Robił, co chciał i z nikim się nie liczył. Kosztowało go to utratę rodziny, bo żona z jakiegoś powodu nie tolerowała zdrady. A przecież on tylko chciał pozbyć się swojego cierpienia…
A Szatan? – Bądźmy poważni! To nie są czasy średniowiecznych przesądów. Nawet nie wiadomo, czy ktoś w tym piekle jest… A jednak, wziąwszy pod uwagę doświadczenia ojca Pio, wygląda na to, że coś na rzeczy musi być. Pytajcie Państwo zresztą diecezjalnych egzorcystów. Rozmawiając z nimi, przeżyjecie szok, tak realnie owo osobowe zło bywa obecne w życiu konkretnych osób. A może nie trzeba egzorcysty? Może wystarczy spojrzeć na pana Nergala (kto nie słyszał – to taki bibliożerca, co się boi Księgi Życia, bo sam głosował na śmierć).
A dalej – proszę bardzo – znajdziemy i oszczerstwa, i pomówienia (także w łonie naszego Kościoła). Przyprawić komuś gębę można dziś bardzo łatwo, bo każdy może być wydawcą i nadawcą w jednym. Wszyscy mogą dziś opublikować cokolwiek, często bez konieczności ponoszenia odpowiedzialności za słowo. Kto ciekaw, może sobie poczytać dowolne forum internetowe. Albo wiadomości: wystarczy tytuł i odpowiednia czcionka, żeby ten, o kim mowa, mógł się pożegnać z dobrym imieniem. A jak tekst jest intrygujący, to go jeszcze powielą w przeglądach prasy co bardziej czytane portale internetowe. W ostatnim czasie np. co kilka miesięcy usiłowano w ten sposób niszczyć wiarygodność kilku wspólnot kościelnych. Tak tak, również w katolickich mediach.
A posłuszeństwo kościelne? Toż to prawdziwe wyzwanie! Biskup może sobie gadać, a wizjonerzy różnej maści staną ponad tym i ogłoszą, że mają to w nosie. Zdaje się, że w ten sposób najkrótszą drogą zmierzają do kresu dzieła, które, ich zdaniem, powierzył im sam Bóg.
Wciąż przypominając sobie postać ojca Pio, z podziwem myślę o Domach Ulgi w Cierpieniu, które wyrosły z myśli i pragnienia człowieka nie posiadającego nic prócz wiary. A dzisiaj wiele kościelnych inicjatyw miesza się z inwestorami, mającymi niewiele lub wręcz zupełnie nic wspólnego z chrześcijaństwem. Przykłady? – „Stella Maris” i parę innych, które litościwie przemilczę. A przecież Opatrzność nie zanikła od śmierci kapucyna z Pietrelciny.
Jeśli zastanawiają się Państwo, dlaczego ja tak piszę, jakby to od Was zależał całokształt sytuacji Kościoła i świata, to owszem – właśnie tak uważam. Bo każdy z nas ma władzę decydowania w swoim imieniu. I każdy z nas może zmieniać ten świat, modląc się za niego (także na różańcu) i wybierając takie władze, które przybliżą nas (bądź nie) do Bożego czyli również najbardziej ludzkiego porządku świata.
Mam nadzieję, że nikt z nas tego przywileju i odpowiedzialności nie odrzuci? Niech nam w tym towarzyszy wstawiennictwo św. Pio z Pietrelciny.