Ludmiła Kobeszko |
Dobre wychowanie to przyjęcie perspektywy bycia dzieckiem Boga, co służyć powinno rozwojowi godności człowieka
Można postawić pytanie, czy zbyt dorośli chętnie nie rezygnują ze swojego prawa do wychowania dzieci i młodzieży
Fot. Dominik Różański
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – słowa Jana Zamojskiego możemy odnieść również do współczesności, twierdząc w większym uogólnieniu, że od tego, jak są wychowywane dzieci i młodzież, będzie zależał obraz przyszłego społeczeństwa. Wychowanie jest procesem, który ma niebagatelny wpływ na kształtowanie człowieka, ale również na to, w jaki sposób ludzie będą wchodzić w relacje, uczyć się, pracować, jak (i czy w ogóle) będą umieli budować wspólnotę.
Rola wychowawcy jest tu nieoceniona, w równym stopniu ważna, co trudna. Wychowawcami młodych ludzi powinni być rodzice, nauczyciele, duchowni, inni ważni dorośli. Warto postawić pytanie, czy obecnie zbyt łatwo i chętnie dorośli nie rezygnują ze swojego prawa (i obowiązku!) wychowania dzieci i młodzieży. Czy nie przerzucają się wzajemnie odpowiedzialnością za wychowanie? Czy potrafią sensownie podjąć się tego obowiązku? Czy (w najgorszym przypadku) nie przekazują dzieciom pseudowartości? Bywa i tak, że dorośli sami jeszcze nie przestali być dziećmi. Nie mają jasnej, dojrzałej postawy wobec siebie, innych ludzi i świata lub reprezentują postawę niemoralną. Ks. Marek Dziewięcki opisuje takie zachowania „dorosłych” w bardzo ostrych słowach, przyrównując ich do braci Józefa sprzedających go w niewolę.
Róbta, co chceta?
Może być jednak tak, że zrzeczenie się przez dorosłych wychowawczej roli stanowi konsekwencję ich niewiedzy, nieświadomości albo wynika z nacisków współczesnego świata. Zapracowani rodzice, którzy chcą zapewnić dziecku dobry byt materialny, często zapominają o prawdziwej, szczerej rozmowie, poruszającej istotne kwestie, które w danym momencie dominują w życiu dzieci czy młodzieży. Zapominają o tym, że dzieci są naturalnymi badaczami. Jeżeli ze swoimi pytaniami nie będą mogły zwrócić się do najbliższych, nie będą miały w życiu przewodników i autorytetów, poszukają odpowiedzi u innych, niekoniecznie dobrych źródeł.
Co gorsza, dorośli sami bywają „edukowani” do tego, aby zrezygnować z mądrych oddziaływań wychowawczych. We współczesnej pedagogice obecny jest bowiem nurt, który właściwie neguje samą pedagogikę, dlatego nazywany jest antypedagogiką.
W założeniach tego nurtu, powstałego w latach hippisowskiej rewolty w Stanach Zjednoczonych, wychowanie przedstawione jest jako opresja dziecka, które samo najlepiej wie, co jest mu potrzebne do rozwoju. Pobrzmiewają tu echem twierdzenia humanistyczne o dobrej z gruntu naturze człowieka (skoro bowiem jest on dobry, wystarczy dać mu pełną swobodę, aby się należycie rozwijał) oraz freudowskie oskarżenia kierowane przeciwko opresyjnej kulturze. Przedstawiciele antypedagogiki podkreślają, iż dbają o godność i wolność dziecka, pozostawiając mu pełne prawo do samostanowienia. Takie twierdzenia nie tylko stoją w rażącej sprzeczności z ustaleniami psychologii rozwojowej, ale przeczą zdrowemu rozsądkowi.
Absurdalne jest założenie, że dziecko lub dorastający człowiek jest w stanie samodzielnie, mądrze rozstrzygnąć wszystkie kwestie dotyczące swojego życia. Od momentu narodzin do osiągnięcia pełnej dorosłości człowiek przechodzi stadia nie tylko rozwoju fizycznego, ale również emocjonalnego, poznawczego, moralnego czy duchowego. Może dysponować takim stopniem wolności (i odpowiedzialności), na jaki pozwala mu dany moment w jego rozwoju.
Nie tylko absurdalność, ale również ogromne zagrożenie dla rozwoju dziecka w pełni oddaje lista Ruchu „Praw Dziecka” stworzona przez zwolenników antypedagogiki. Na przykład dzieci „mają prawo zamieszkać tam, gdzie chcą (choćby sklep z zabawkami), a rodzice nie mają prawa im tego zabraniać”. Należy tylko patrzeć, kiedy wyrosną im ośle uszy. „Niezależnie od swojego wieku powinny mieć prawo do decydowania o sprawach istotnych dla ich życia. Uwzględnia się w tym także sprawy dotyczące polityki, religii, rodziny”. Czyli na przykład dwulatek może zadecydować, kto będzie jego mamusią czy tatusiem albo do jakiego kościoła (i czy w ogóle) chce należeć. „Mogą mieć, niezależnie od wieku, stosunki seksualne, a rodzice nie mają prawa im tego zabronić, jeżeli tylko dzieci mają na to ochotę i nie są do tego przymuszane”. To już zupełna zgroza i argument przytaczany w podobnej retoryce przez zwolenników pedofilii.
Jednak warto, aby dorastająca młodzież albo niektórzy dorośli zapoznali się w pełni z historią idei antypedagogiki, zanim urzeczeni artyzmem grupy Pink Floyd zaczną śpiewać „We don’t need no education”. W mniej artystyczny, lecz chwytliwy sposób wyraził to Jerzy Owsiak słowami „Róbta, co chceta”.
„Kochaj i rób, co chcesz”
Nie wiem, czy Owsiak zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie powtórzył (ale jednocześnie zniekształcił) słowa św. Augustyna „kochaj i rób, co chcesz”. Podstawowym warunkiem do tego, aby działać wedle własnego upodobania, jest miłość. Jednak miłość jest pojmowana w bardzo różny sposób, inne ujęcie miłości prezentują komedie romantyczne, a inne strony Nowego Testamentu. Chrystus streścił cały dekalog w dwóch przykazaniach – miłości Boga oraz miłości bliźniego. To nie znaczy, że unieważnił wcześniejsze przykazania, nadał im jednak głębszy sens, pewien psychologiczny wymiar. Zgodnie z nauką Kościoła nie kocha się w pełni dojrzale i odpowiedzialnie, jeżeli przekracza się przykazania dekalogu. W pełni dojrzale kochał na Ziemi jedynie Jezus Chrystus – wcielony Bóg, który z miłości oddał swoje życie na krzyżu.
Dlatego wychowawca katolicki nie powie wychowankowi „rób, co chcesz”, tylko „naśladuj Jezusa Chrystusa”. Nie musi to oczywiście oznaczać męczeńskiej śmierci, chodzi raczej o ukazanie pełni miłości i zachęcenie, aby w swoim życiu starać się kochać Boga i ludzi. A wszystko to w ramach praw moralnych, które nadają sens i porządkują życie człowieka. Wychowawca działający w duchu katolickim zdaje sobie również sprawę z tego, że każdy jest indywidualnością, więc nie zachęca innych, aby go naśladowali. Nawet czytanie żywotów świętych może pomóc w rozwoju, jednak nie jest to zachęta do pełnego naśladowania tego czy innego świętego. Raczej pokazanie, że byli oni w pewnym sensie zwykłymi ludźmi, ułomnymi (św. Piotr trzy razy wyparł się Jezusa), przeżywającymi własne rozterki (nawet związane z poważnym zachwianiem wiary, jakie miewała Matka Teresa).
Wychowanie katolickie zmierza do tego, aby człowiek mógł odpowiedzialnie wstąpić w związek małżeński lub przyjąć święcenia kapłańskie, realizując w ten sposób swoje najbardziej ludzkie (i boskie) pragnienie kochania i bycia kochanym. Aby jednak w dojrzały sposób realizować się w małżeństwie lub kapłaństwie, trzeba najpierw być człowiekiem dobrze wychowanym we wszystkich podstawowych wymiarach człowieczeństwa – w szacunku do własnego ciała oraz seksualności, rozwiniętej umiejętności logicznego, realistycznego myślenia, znajomości własnych emocji i umiejętności panowania nad nimi. Wtedy łatwiej jest dokonywać moralnych wyborów, rozwijać się duchowo lub rozpoznawać powołanie do małżeństwa czy kapłaństwa. Uwzględniając wszystkie poziomy ludzkiej egzystencji (cielesny, psychologiczny, duchowy), pedagogika katolicka słusznie zasługuje na miano integralnej. Jednocześnie wszystkie te wymiary przedstawiane są w charakterystycznej antropologii mówiącej zarówno o wielkości, jak i małości człowieka.
Wielki mały człowiek
Katolicyzm mówi o tym, że człowiek jest przede wszystkim kochany przez Boga. Przyjęcie stwierdzenia, że jest się kochanym dzieckiem Boga, wyznacza godność człowieka, która pozostaje niezależna od tego, ile ma się lat, tytułów naukowych czy pieniędzy w banku. Respektowanie godności dziecka nie oznacza jednak pozostawienia go samemu sobie (jak postuluje antypedagogika), lecz stworzenie przyjaznych, godnych warunków jego dojrzewania, oznacza dołożenie wszelkich starań, aby wskazać mu drogę dobrego postępowania. Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, więc ma przed sobą perspektywę ogromnego rozwoju, twórczego podejścia do świata i wzrastania do miłości.
Nie można jednak zatrzymywać się tylko na takim aspekcie człowieczeństwa. W konsekwencji prowadzi to do odrzucenia Boga, pychy, prób kreowania „nadczłowieka” lub rajskiego ładu społecznego na Ziemi. Nietzscheańską ideą nadczłowieka zaraził się Hitler, który wymarzył sobie germańską rasę panów. Wspaniały ład społeczny, bez „religijnego opium dla mas” obiecywał marksizm. Historia pokazuje, jak idee marksistowskie przerodziły się w komunizm, jeden z najbardziej podstępnych i zbrodniczych systemów. Na „wolność, równość i braterstwo” powoływała się Rewolucja Francuska, skazując (widocznie mniej wolnych, równych czy braterskich) na gilotynę!
Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, jednak nie jest i nie będzie Bogiem!
Mogłoby się wydawać, że marzenia o nadczłowieku przeminęły wraz ze stęchłymi oparami faszyzmu. Czyżby? A współczesna eugenika wraz z propagowaną przez nią możliwością wyboru takiego lub innego koloru oczu przyszłego dziecka? A pojawiające się współcześnie praktyki New Age, koncentrujące się tylko na rozwoju „nowego człowieka” (pomijające przy tym Boga)?
Przed takimi zakusami chroni kolejne założenie antropologii katolickiej. Ludzkość po grzechu pierworodnym pozostaje grzeszna. Oznacza to, że zarówno mniejsi, jak i więksi ludzie mają naturalne skłonności do grzechu. Do wyboru dobra trzeba odpowiednio wychowywać i samemu pracować nad sobą. Zawsze jednak mając tę perspektywę, że do ideału, jak do nieskończoności, w tym życiu tylko można dążyć; z pomocą boską, bo ludzka bywa aż nadto zawodna.
Autorka jest pedagogiem i psychologiem.