Wychowanie do pamięci

2013/07/2

 

Alicja Dołowska

„Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – pisał Andrzej Frycz Modrzewski. Z wychowaniem młodych każde pokolenie rodziców miało problemy i narzekało słowami „Ach ta młodzież!”. Żadnemu jednak z pokoleń nie przyszłoby do głowy, że w szkole w wolnej Polsce historia zostanie potraktowana po macoszemu, tak jak przewiduje to mająca obowiązywać od przyszłego roku nowa podstawa programowa. Nie pomagają listy protestacyjne wybitnych historyków i nauczycieli zrzeszonych w związkach zawodowych. Ministerstwo Edukacji Narodowej wie lepiej. Czyżby?

 

Nie ma żartów

Jedni uczniowie lubią historię, dla innych jest nudna, jak flaki z olejem. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób prowadzi zajęcia nauczyciel i czy zdoła zainteresować młodych przeszłością Polski i świata. Jeśli traktuje lekcje jak nakaz wbijania do głowy historycznych dat, może obrzydzić nawet najciekawsze wydarzenia, o których inny pedagog będzie wykładał z wypiekami na twarzy. Z nauczaniem i wymaganiami nauczycieli bywa różnie . Czasem bardzo źle, skoro nagabywane w sondach ulicznych nastolatki często nie potrafią odpowiedzieć na pytania, co w dziejach Polski oznaczają daty: 11 listopada czy 1 sierpnia.

Jednak czy to oznacza, że naukę o przeszłości młodzi mogą sobie „odpuścić”? Absolutnie nie. Jak powiedział Norwid: „Narody, tracąc pamięć, tracą życie”. We wspólnej Europie o własnej historii nie zapomina żaden wchodzący w skład UE naród. Wystarczy pojechać do Paryża i zobaczyć, z jaką dumą i pompą obchodzą tam narodowe święto 14 lipca. Podczas gdy nam, gdy chcemy manifestować 11 listopada Święto Niepodległości ,którą odzyskaliśmy po 123 latach niewoli, „wypuszcza się” kontrmanifestacje w postaci ludzi ubranych w obozowe pasiaki, a patriotów określa mianem faszystów.


We wspólnej Europie o własnej historii nie może zapominać żaden wchodzący w skład UE naród
| Fot. Dominik Różański

W takich sytuacjach młodzi w roli obserwatorów mogą się zagubić, nie wiedząc, gdzie leży prawda. Historię należy zgłębiać, bo łatwo nią manipulować, przewracając w głowach, zwłaszcza młodzieży. Nie sposób zapomnieć cynicznego hasła z minionych czasów: „Nie ważne, kto ma rację. Ważne, kto pisze podręczniki!” A tak się dzieje, że każda nowa władza wypuszcza na szkolny rynek akceptowane tylko przez siebie podręczniki. Akcenty różnych wydarzeń z przeszłości bywają w nich przesuwane w zależności od polityki historycznej, stosowanej często na własny, polityczny użytek. Zarzuca się władzy, że polityki historycznej nie prowadzi. Przecież to nieprawda. Wystarczy jeden przykład – pomnik poległych Rosjan w Ossowie. Niezgoda na pomnik okupanta z 1920 roku stała się przyczyną jego zbezczeszczenia, a więc niezgody społeczeństwa na taki sposób upamiętnienia poległych czerwonoarmistów. Określona polityka historyczna po1989 roku nie pozwoliła dotąd Polakom wznieść w stolicy monumentu, który by uhonorował zwycięstwo odniesione w Bitwie Warszawskiej, która była bitwą o „być albo nie być” nie tylko Polski, ale i Europy. Warto tu nadmienić, że kwestii upamiętnienia nie należy wiązać z sianiem nienawiści. Chodzi o pamięć i hołd bohaterom, ale i o to, by rozpoznawać tożsamość, bez której czymże jesteśmy. Bezkształtną i bezwolną masą upadłościową po PRL?

Do Europy- ale jak?

Odnosi się wrażenie, że wychowanie i wykształcenie we współczesnej szkole jest skierowane głównie ku przyszłości. To słuszne. Młodzież trzeba przecież przygotować do dorosłego życia, zdobywania zawodu ucząc tego, co będzie pożyteczne i pomocne w latach dojrzałości. Wiedza powinna dostarczać narzędzi do rozumienia rzeczywistości. Fantastycznie, że istnieje też wreszcie szansa nauki w latach szkolnych dwóch języków zachodnich. Nie można jednak szkoły odwracać plecami od przeszłości, bo każde pokolenie jest kolejnym ogniwem w łańcuchu trwania narodu. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej pojawiło się ważne pytanie: w jaki sposób uczyć i wychowywać młodych, by czuli się pełnowartościowymi obywatelami w nowej wspólnocie narodów, której każdy miał być równoprawnym członkiem.

Gdy odegrano „Odę do radości”, mówiło się głównie o tym, jak to młodzi będą wreszcie studiować w Oksfordzie i na Sorbonie. Szanse na to są, gorzej z finansami, dlatego na dobrych zagranicznych uczelniach studiują przede wszystkim dzieci ludzi bogatych. Biedniejsza młodzież pracuje „na zmywaku” w Wielkiej Brytanii lub przy zbiorach warzyw w Europie Południowej. W tym drugim przypadku czasem skoszarowana –jak alarmuje prasa- w prawie niewolniczych warunkach. Wtedy nie było też mowy o Europie dwóch prędkości, choć z niektórych raportów przed akcesją wynikało, że poziom życia, jaki jest we Francji, Polacy mogą osiągnąć w kraju dopiero za jakieś 50 lat. Propaganda euroentuzjastów zwyciężyła nad rzetelną wiedzą na temat realiów i możliwości.

Unia przeżywa teraz trudne chwile związane z ekonomicznym kryzysem, ale bywa też rozsadzana przez separatystyczne sentymenty. Klasycznym przykładem jest Belgia, gdzie Valonowie i Flamandowie prą ku stworzeniu dwóch odrębnych państw, mimo że nadal pragną pozostać w Unii.

Pytanie jak zachować tożsamość, by nie rozmyć się w Europie narodów, pozostaje wciąż aktualne i zadają je sobie obywatele zwłaszcza mniejszych społeczeństw. Może na tym tle lepiej uda nam się zrozumieć lęki 3,5 milionowej Litwy, z której po wejściu do UE wyjechało z kraju milion młodych ludzi, a której przyrost naturalny wynosi –0,3 proc.

Mury same nie runą

Tuż przed wejściem do Unii duże zainteresowanie wywołała książka Marii Janion „Do Europy tak, ale z naszymi umarłymi” . Prof. Janion nie jest pupilką mediów prawicowych, łamie utarte stereotypy, jej opinie bywają określane mianem kontrowersyjnych, ale jest naukowcem i należy do grona liczących się profesorów literatury polskiej. Janion już w 2000 r. uważała, że należy zwrócić uwagę na problem polskiej kultury, bowiem po wejściu do Unii Europejskiej od nas będzie zależało czy kultura narodowa i tradycja, którymi się szczycimy, nie zostaną zapomniane lub zatarte. Jako specjalistka od romantyzmu przypomniała, że w romantyzmie ogromną rolę przywiązywano do odrębności narodowej. Był to czas zaborów, a więc zachowanie i kultywowanie polskich tradycji było niezwykle trudne, czasem niemożliwe.

Często słyszy się, że w UE nasze rodzinne tradycje zostaną wyparte przez agresywną kulturę Zachodu. Janion twierdziła, ze musimy się przed tym bronić, a jednym z możliwych i skutecznych sposobów jest rozmyślanie na temat wydarzeń, które miały miejsce podczas zaborów. Należy pamiętać również o tym, że nasi dziadowie walczyli nie tylko o wolność własną, ale i przyszłych pokoleń. Oddali życie abyśmy jako wolni Polacy mogli dumnie przyznawać się do swojej narodowości i kultywować nasze obyczaje.

Jeżeli będziemy o tym pamiętać, groźby eurosceptyków mówiące o zatraceniu poczucia naszej przynależności do ojczyzny okażą się płonne. Gdy jednak nie będziemy wspierać rodzinnej kultury, grozi nam upodobnienie się do obcej cywilizacji nie mającej wiele wspólnego z polskimi korzeniami.

Trzeba też zastanowić się jak będzie wyglądała nasza polskość za 40 lat, bo to właśnie od młodego pokolenia zależeć będzie czy nie wtopimy się w kultury innych członków Unii. Czy nie powstanie z tego jakiś mix?

Pytanie, na czym nam zależy, jest podstawowe. Ale na to pytanie, w pogoni za wygodą życia, wielu Polaków nie daje dziś jednoznacznej odpowiedzi.

Szukaniu na nie odpowiedzi nie sprzyja też polska szkoła. Pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej pod kierownictwem Katarzyny Hall, aby nauczanie historii kończyło się na I klasie licealnej jest dramatyczny w skutkach. Prof. Andrzej Nowak nazwał to infantylizacją historii. Prawie 100 profesorów historii i kultury polskiej wyraziło protest przeciw reformie zaproponowanej przez MEN w liście opublikowanym w prasie.

Protest został zlekceważony. Na I klasie liceum ma się kończyć systematyczny wykład historii dla ogromnej większości polskich uczniów, a dla tych, którzy nie wybiorą w następnych klasach profilu historycznego, pozostanie jedynie „przedmiot uzupełniający: „Historia i społeczeństwo”. Nie będzie w nim już żadnego wspólnego kanonu historii Polski w Europie, a jedynie dziewięć bloków tematycznych do wyboru, takich jak „Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość” czy „Gospodarka”. Jako jedna z dziewięciu możliwości pojawi się temat „Ojczysty Panteon i ojczyste spory”. Tak ma wyglądać cały program edukacji historycznej dla większości uczniów w wieku 17 – 19 lat.

– A to jest wiek, w którym dotąd uczniowie zapoznawali się z najpoważniejszymi zagadnieniami naszej przeszłości, dojrzewając do ich dyskutowania. Teraz o narodzinach demokracji i przechodzeniu od republiki do imperium większość z nich usłyszy obowiązkowo po raz ostatni w wieku lat 12 czy 13 (w pierwszej klasie gimnazjum, dawnej siódmej klasie podstawówki), o Konstytucji 3 Maja, dylematach pracy organicznej i walki powstańczej z XIX stulecia – w wieku lat 14 czy 15! O Powstaniu Warszawskim i „Solidarności” – w wieku lat 16. – podkreślają historycy. Tak oto legnie w gruzach nauka historii w formie zintegrowanego, wspólnego przedmiotu, przekazującego nie tylko fakty czy umiejętności, ale także współtworzącego podstawę obywatelskiej, patriotycznej edukacji.

Co pozostanie? „Długie nocne Polaków rozmowy”? Wywieszanie flagi? Udział w grupach rekonstrukcji historycznych bitew? Jeden z internautów napisał: „Cóż, historii Polski uczyć się będziemy musieli wyłącznie w podziemiu, w grupie ludzi zaufanych.

Miejmy nadzieję, że aż tak źle nie będzie.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej