Zaciskanie pasa jest nieuchronne

2013/06/28
Z prof. Andrzejem Kaźmierczakiem, kierownikiem Katedry Bankowości Szkoły Głównej Handlowej, członkiem Rady Polityki Pieniężnej rozmawia Alicja Dołowska

Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku bulwersują i przerażają nie tylko z tego powodu, że w ich wyniku straciliśmy głowę państwa oraz dziesiątki osób wielce zasłużonych i ważnych dla Polski. Gdy wreszcie jakoś osuszyliśmy łzy, powoli zaczęliśmy otwierać oczy na coraz bardziej oczywisty fakt, który wcześniej nie był tak jasny. Po dwudziestu latach od umownej daty odzyskania suwerenności doszliśmy do sytuacji, w której wątpimy w niepodległość polskich instytucji, gdy ich przedstawiciele przedstawiają nam Rosję jako bliskiego sojusznika, a Stany Zjednoczone nazywają „obcym mocarstwem”.

 

Jaki jest stan polskiej gospodarki? Jesteśmy ową zieloną wyspą wśród krajów UE czy następną po Grecji i Irlandii upadającą kostką domina? Odnosi się wrażenie, że nie znamy prawdy.

Ja bym tego poglądu nie podzielał. Mamy umiarkowany wzrost gospodarczy, może nie jesteśmy zadowoleni z tego, że nie jest on bardzo wysoki, ale jednak się utrzymuje. Wzrost gospodarczy wysokości 3,5 proc. To umiarkowany, ale przyzwoity wzrost, aczkolwiek poniżej naszych możliwości. Jednak pamiętajmy, że utrzymuje się również wysokie bezrobocie, które według liczby osób zarejestrowanych w urzędach pracy wynosi 11,5 proc. To bardzo dużo.

Według prognoz na koniec roku może osiągnąć 12 proc.

Skończyły się prace sezonowe, wobec tego bezrobotnych przybywa. I z tego punktu widzenia oczywiście nie jesteśmy zadowoleni z naszego wzrostu gospodarczego. Szacuje się, że optymalny wzrost, przy którym będzie i mniejsze bezrobocie, i pełne wykorzystanie zdolności produkcyjnych – ale w sytuacji braku nacisków inflacyjnych spowodowanych presją w kwestiach płacowych – to jest w Polsce około 4,5 proc. Taki wzrost jest optymalny, gdyż nie generuje jeszcze presji inflacyjnej. Trochę nam daleko do takiego poziomu, bliżej jednak do 3 proc. w tym roku. Mam na myśli średni wzrost w całym roku, bo w trzecim kwartale było trochę lepiej – około 3,5 proc. Porównując naszą sytuację z innymi krajami, jest ona względnie dobra. Jesteśmy dopiero na początku przełamywania recesji.

W innych krajach jest gorzej, ale wszystko zależy od punktu odniesienia.

To jasne, że przy tym tempie wzrostu gospodarczego nieprędko dościgniemy kraje zachodniej Europy. Dystans jest olbrzymi. Przypomnę, że mniej więcej przeciętny produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca w Polsce stanowi 59% średniego PKB na jednego mieszkańca w strefie euro.


Prof. Andrzej Kaźmierczak: Jeśli chcemy poważnie podchodzić do problemu rządzenia Polską, zaciskanie pasa jest nieuchronne
Fot. Dominik Różański

Co można powiedzieć o stanie finansów publicznych państwa i jakie to ma przełożenie na kieszeń polskiego obywatela?

Stan finansów publicznych jest bardzo zły. Agencja ratingowa Fitch wyraźnie sygnalizuje, że jeżeli Polska nie uzdrowi finansów publicznych, to nastąpi obniżenie ratingu polskich obligacji skarbowych. To bardzo groźny sygnał. W konsekwencji może zmniejszyć się popyt na skarbowe papiery dłużne. Zatem nie będzie chętnych inwestorów na finansowanie naszego długu publicznego, jeżeli będziemy kontynuować politykę astronomicznego zadłużenia państwa. Przypomnę, że przez 3 lata rządów Platformy Obywatelskiej deficyt sektora finansów publicznych zwiększył się o 400 procent! Z 22,7 mld na koniec 2007 roku, kiedy PO przejmowała rządy, do 112 mld do jesieni tego roku.

Co było tego powodem?

Beztroska polityka zwiększania wydatków budżetowych, niedbanie o dochody budżetowe. Polityka stymulowania wzrostu gospodarczego poprzez deficyt budżetowy, a mówiąc obrazowo: polityka dosypywania węgla do pieca.

Przeciętny obywatel owego „dosypywania” nie odczuł. Podwyższano czynsze, ceny prądu i gazu, a bezrobotny Polak po pół roku otrzymywania zasiłku pozostaje często nadal bez pracy i trafia na utrzymanie rodziny. Podczas gdy w takiej Danii zasiłek wypłaca się bezrobotnemu przez cztery lata, a pomoc społeczna trafia do rzeczywiście potrzebujących.

Od października podwyższono wreszcie próg dochodowy umożliwiający ubieganie się o pomoc społeczną. Jednak podwyższono go dopiero po pięciu latach! A obszar biedy się powiększa.

Gdzie i komu tak dosypywano, panie profesorze?

Na pewno następuje wzrost nakładów nie tyle na konsumpcję społeczną – a więc w kierunku zaspokojenia potrzeb warstw najbiedniejszych – ile bardzo dużo środków idzie na wzrost kosztów administracji. Dużo również wydajemy na realizację projektów unijnych. Pamiętajmy, że wykorzystanie projektów unijnych wymaga jednak wkładu części własnej rzędu 20–30 proc., a to generuje wydatki. Jeżeli chcemy wykorzystać środki unijne i rzeczywiście ich nie zmarnować, musimy wydawać własne pieniądze, co powiększa zwłaszcza dług sektora samorządowego, ale są to wydatki pozytywne. Natomiast istnieją przykłady negatywne wzrostu tego długu. Rosną nie tylko wydatki na administrację – co jest jakimś kuriozum w świetle zapowiedzi rządu, że będą oszczędności. Rozpatrując stronę dochodową budżetu, widoczny jest drastyczny spadek wpływów z podatku od przedsiębiorstw CIT. Wynika z tego, że przedsiębiorstwa unikają płacenia podatku dochodowego.

Dlaczego tak się dzieje?

Rząd powinien zbadać, czy ten spadek jest wynikiem nieudolności urzędów skarbowych w ściąganiu podatków od przedsiębiorstw, czy to jakaś zamierzona nieudolność. W tym sensie, że przedsiębiorcy czują się bezkarni i nie płacą podatków, stosując różne księgowe sztuczki. Przecież to znana sprawa, że wypełnia się zeznania podatkowe pod urząd skarbowy, żeby wyjść na zero i uniknąć płacenia podatków. Przedsiębiorcy nawet się nie kryją, że stosują taki proceder.

Jednak niektórym przedsiębiorstwom dziś naprawdę się trudno funkcjonuje. Mamy szereg przypadków niewypłacania pensji pracownikom; w trzech pierwszych kwartałach nie dostawało jej 72 tys. Polaków, a zaległości wyniosły 144 mln złotych. To prawie o połowę więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.

Sytuacja jest zróżnicowana. Jeżeli chodzi o kondycję prywatnego sektora przedsiębiorstw, to należy rozróżnić sytuację dużych przedsiębiorstw od sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Sytuacja małych i średnich firm jest po prostu zła. A to oznacza, że przedsiębiorstwa, które są w dużej mierze w złej kondycji finansowej, mają utrudniony dostęp do kredytu bankowego i zablokowany rozwój. Największa część bankrutujących przedsiębiorstw to właśnie małe i średnie firmy. A te dominują w polskim sektorze prywatnym. Natomiast w sferze dużych przedsiębiorstw odnotowujemy bardzo dobrą sytuację. One ogóle nie odczuły kryzysu finansowego, mają olbrzymie nadwyżki finansowe. Wszystko byłoby dobrze, ale duże przedsiębiorstwa mają szczególną skłonność do unikania podatków. W tej kwestii widoczny jest ewidentnie brak asertywności systemu gromadzenia dochodów podatkowych. Dodatkową barierą jest też trudność w prawidłowym oszacowaniu zdolności podatkowej podmiotów gospodarczych.

A może barierę stanowi zbyt duża danina? Przecież to stara śpiewka organizacji przedsiębiorców.

Nie. Jeżeli chodzi o podatek dochodowy od przedsiębiorstw, wynosi on w Polsce 19 proc. Poziom obciążeń nie jest nadmiernie wysoki. W krajach o dużym udziale wydatków socjalnych podatki są wyższe. To oczywiście inny temat. Natomiast nikt nie lubi płacić jakichkolwiek podatków. Zatem jeżeli są możliwości uniknięcia ich płacenia i temu towarzyszy słaba efektywność systemu instytucji zbierania podatków – co ma u nas miejsce – do budżetu państwa trafia mniej pieniędzy.

Sytuacja się wręcz pogarsza, bo jeżeli dowiadujemy się, że nastąpią zwolnienia w urzędach skarbowych, to przy tym stanie ściągalności podatków nietrudno przewidzieć, jakie będą tego konsekwencje. Jeżeli chodzi o średnie obciążenie podatkowe przedsiębiorstw, a przecież nie chodzi tylko o ten podatek, ale również różnego rodzaju parapodatki, które przedsiębiorstwa muszą płacić w relacji do wynagrodzeń pracowników, to skala opodatkowania polskich przedsiębiorstw nie odbiega od przeciętnej w Europie. To znaczy, że polskie przedsiębiorstwa nie należą ani do zbytnio dociążonych, ani nie są obciążone niskimi podatkami. W tym sensie ich narzekania, że obciążenia podatkowe są zbyt duże są bałamutne. Mają tworzyć w mediach określoną atmosferę, wywierać presję na władzę, aby ta nadal zmniejszała stopę opodatkowania w imię poprawy tak zwanej konkurencyjności podatkowej naszej gospodarki.

Drugim podnoszonym przez pracodawców argumentem są zbyt wysokie koszty pracy. Państwowa Inspekcja Pracy alarmuje, że pracodawcy obchodzą prawo pracy, bo chcą zaoszczędzić na kosztach zatrudnienia.

Koszty pracy w Polsce nie są wysokie. Stanowią mniej więcej 35 proc. wytworzonego dochodu narodowego. Oczywiście oprócz wynagrodzenia dochodzą do tego inne jeszcze elementy zwiększające dochód pracownika, ale one też nie są wysokie. To mit rozpowszechniany przez pracodawców, że trzeba obniżać wynagrodzenia, bo obciążenia płac są zbyt duże. Jeśli się przyjrzeć sektorowi przedsiębiorstw – a to idealnie widać może nie w całej gospodarce, a właśnie w sektorze przedsiębiorstw przemysłowych – wydajność pracy rośnie szybciej niż płace. Jednostkowe koszty pracy spadają. Owoce pracy, które wytwarza pracownik, są znacznie wyższe niż koszty zwiększenia dochodu, który on wytwarza w postaci płacy. Czyli przedsiębiorca zyskuje, bo rentowność przedsięwzięć gospodarczych się poprawia. Zatem jest mitem, który pracodawcy kreują za pomocą swoich organizacji, żeby urabiać społeczeństwo, że w Polsce nie należy podnosić płac, bo to generuje koszty i straty. Płace w Polsce wzrastają bardzo powoli. Fundusz płac w całej gospodarce w tym roku rośnie w tempie 3 proc. To jest bardzo mały przyrost w ujęciu realnym, jeżeli uwzględnić wskaźnik tegorocznej inflacji. Realne płace rosną śladowo. Obserwujemy znaczny wzrosty cen artykułów pierwszej potrzeby – żywności i energii.

Czy kryzysu nie napędza również pokusa sięgnięcia po unijne dotacje? Budujemy na siłę, a przecież samorządy muszą wykładać środki własne i sięgają po kredyty. Z jednej strony maleją wpływy do budżetu, a wraz z nakładaniem na samorządy coraz większej ilości zadań nie wpływa na ich realizację z budżetu państwa dostateczna kwota. Jednocześnie wiemy już, że środki unijne nie będą do nas płynęły tak szerokim strumieniem. Czy nie jest to pułapka?

Niewątpliwie te pieniądze niedługo się skończą. Jeśli chodzi o perspektywę budżetową Unii Europejskiej na lata 2014–2020, to już wiadomo, że środków z UE będzie znacznie mniej. Ale pozostaje jeszcze otwarta kwestia przyszłego roku. Otóż pamiętajmy, że Unia Europejska nie uchwaliła jeszcze budżetu na 2011 rok. Jeżeli taki stan się utrzyma, to szacuje się, że 5 mld środków mniej wpłynie z UE do Polski. Wiele inwestycji będzie musiało zostać wstrzymanych. To prawda, że gdy mamy komfort dopływu unijnych pieniędzy, które nam spadają jak manna z nieba, to je bierzemy i popadamy trochę w sytuację braku racjonalności gospodarowania ograniczonymi zasobami własnymi, które zbyt lekkomyślnie wydajemy. To jest psychologiczny efekt braku oszczędzania, bo wydaje się, że oszczędzanie nie jest w tym momencie konieczne. Nie zdajemy sobie sprawy, że to się szybko skończy. I to może być nasza pułapka. Zmusi nas to do nagłych, drastycznych oszczędności. Dla społeczeństwa może to skutkować przykrą niespodzianką.

Mówi się nieustannie o potrzebie naprawy finansów publicznych, ale żyjemy od wyborów do wyborów, a władza patrzy na słupki sondaży. Mówi się, że nastąpi przykręcanie kurka i okaże się to bolesne dla społeczeństwa.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji i z tego, że potrzebne są niestety działania radykalne, bo tego stanu rzeczy nie da się utrzymać. Że naprawdę niezbędne będzie wydłużenie wieku emerytalnego, okaże się, iż niezbędna jest odpłatność za służbę zdrowia, że niezbędna jest zmiana sytemu emerytalnego na mniej korzystne płatności świadczeń emerytalnych. Że niezbędna jest redukcja wielu dotychczasowych wydatków budżetu państwa na zbiorową konsumpcję. To jest nieuchronne, jeżeli chcemy zlikwidować olbrzymią dziurę budżetową. Do tej pory ratują nas kolejne wybory. Rząd, jak może, opóźnia niezbędne reformy, mając na uwadze kolejne wybory. Sądzę jednak, że po wyborach parlamentarnych radykalne korekty budżetowe są nie do uniknięcia.

Potwierdziły się pana opinie przygotowane w raporcie dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy odradzał pan przyjęcie przez Polskę euro w 2012 roku, chociaż przy tej dacie upierał się premier Tusk. Uratowało to nas przed kryzysem?

Muszę powiedzieć z całą satysfakcją, że miałem rację. Swoje poglądy, które publikuję na temat euro, przedstawiałem już znacznie wcześniej, bo w 2004 roku. Raport dla prezydenta, którego byłem współautorem, zawierał kontynuację moich tez zawartych we wcześniejszych artykułach. Argumenty teoretyczne, które przedstawiałem, okazały się słuszne, i życie potwierdziło ich prawdziwość. Przestrzegałem prezydenta przed tymi decyzjami. Nieprzyjęcie euro nas uratowało, bo dzięki temu mieliśmy większą swobodę w wewnętrznej polityce gospodarczej i przeszliśmy kryzys dużo łagodniej. W 2008 roku, kiedy przedstawiliśmy raport, wzrost deficytu był mniejszy i trochę przyhamował spadek produkcji. Dzięki temu, że mieliśmy płynny kurs walutowy, dzięki jego amortyzującej funkcji „poduszki”, izolującej wpływ gospodarczych czynników zewnętrznych, przeszliśmy ten kryzys. A przeszliśmy go jednak dużo łagodniej niż kraje, które nie miały własnej waluty i nie mogły wykorzystywać kursu walutowego jako instrumentu polityki gospodarczej, nie mogły posługiwać się polityką banku centralnego.

Czego Polacy powinni sobie życzyć, oprócz zdrowia, na którego ochronę i tak mamy najniższe nakłady w UE, na Nowy Rok? To będzie trudny rok, prawda?

Będzie trudny, bo polityka zaciskania pasa już jest w przyszłym roku absolutnie nieuchronna, jeżeli chcemy poważnie podchodzić do problemu rządzenia Polską i zapobiec bankructwu. Trzeba sobie życzyć, aby koszt naprawy finansów publicznych był jak najbardziej łagodny dla najuboższych warstw społeczeństwa, bo ich sytuacja jest dramatyczna, zdaję sobie sprawę. Przede wszystkim jednak powinniśmy życzyć sobie pokoju w kraju, bo z biedą jakoś sobie poradzimy i przetrwamy. W biedzie możemy jakoś żyć, ale wtedy, gdy są niepokoje w państwie, bieda staje się nie do zniesienia.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej