ŹLE SIĘ DZIEJE W PAŃSTWIE TUSKA

2013/07/3
Zbigniew Borowik

Im więcej władzy, tym gorsze rządy

 

Nie jest łatwo dziś rządzić państwem. Nie dość, że trzeba się znać na coraz bardziej skomplikowanej materii rządzenia, to jeszcze należy konsultować swoje posunięcia z rozmaitymi grupami społecznymi, które nijak nie chcą zrozumieć, że rząd chce tylko i wyłącznie ich dobra. Dlatego też, gdy rządzącej Platformie Obywatelskiej uda się w końcu w sejmie przepuścić przez maszynkę do głosowania jakąś ustawę, to ze zdziwieniem potem konstatuje, że w społeczeństwie istnieje wobec niej zdecydowany opór. Tak było w przypadku leków refundowanych, tak jest w sprawie antypirackiego porozumienia ACTA i tak zapewne będzie w kwestii wydłużenia wieku emerytalnego.

Czy jest to zwykła arogancja władzy, która na mocy konstytucji zobowiązana jest przecież prowadzić konsultacje społeczne w sprawie nowo uchwalanych aktów prawnych? Czy też jest to przejaw bezradności w starciu z rozmaitymi interesami i siecią zależności, których uzgodnienie i ukierunkowanie dla dobra wspólnego przerasta wyobraźnię aktualnie sprawujących władzę?

Niezależnie od tego, który z członów powyższej alternatywy jest prawdziwy, nie stawia to partii rządzącej w najkorzystniejszym świetle. PO sprawuje dziś władzę niemal absolutną. Obsadziła urząd prezydenta. Rządzi w sejmie i w senacie. W rękach partii Tuska jest nie tylko cała władza wykonawcza, urzędy centralne, agencje rządowe i spółki skarbu państwa, ale i władza samorządowa na szczeblu województw. PO kieruje Krajową Radą Radiofonii i Telewizji i obsadziła swoimi ludźmi wszystkie ważniejsze stanowiska w mediach publicznych. Takiej władzy w wolnej Polsce nie miała jeszcze żadna partia. A jednak jakość rządzenia wydaje się dokładnie odwrotnie proporcjonalna do zakresu władzy: im więcej władzy, tym gorsze rządy.

Kiedy przed dwoma laty w prasie prawicowej zaczęły pojawiać się pierwsze wzmianki o miękkim totalitaryzmie uprawianym przez Platformę, komentatorzy prorządowych mediów radzili stuknąć się w głowę. Lekceważyli całkowitą eliminację największej i tak naprawdę jedynej partii opozycyjnej ze wszystkich struktur władzy z KRRiT i sejmową komisją ds. służb specjalnych włącznie. Dopiero ubiegłoroczny wyrok kilku miesięcy więzienia dla nastolatka za wulgarny napis antyrządowy na murze, uchwalenie ustawy ograniczającej prawo obywateli do informacji o działalności organów władzy państwowej i wreszcie odmowa jedynej katolickiej stacji telewizyjnej możliwości udziału w cyfrowej emisji programu sprawiły, że mowa o miękkim totalitaryzmie przestała dla wielu być mową na wyrost.

Oczywiście taki styl sprawowania władzy nie byłby możliwy, gdyby dominujące u nas media spełniały swoją funkcję kontrolną w stosunku do rządu. Niestety – jak wiemy – media u nas zajmują się kontrolowaniem opozycji. Na osobną uwagę zasługują tu media publiczne, których rola w budowaniu demokracji jest zasadnicza, bo właśnie jako media publiczne są one zobligowane do wyrażania pluralizmu i zachowania bezstronności. Jak wygląda pluralizm w TVP, mogliśmy się przekonać niedawno, gdy mianowany przez Platformę nowy prezes tej instytucji w ciągu miesiąca usunął wszystkich prawicowych dziennikarzy. Gdy chodzi zaś o bezstronność, to w lizusostwie wobec władzy obecna ekipa telewizyjna mogłaby konkurować chyba tylko z telewizją Gierka.

Tymczasem rozwój sytuacji w kraju będzie wymagał od rządu znalezienia pełniejszej, aniżeli dotychczasowa oparta na samym elektoracie PO, legitymacji społecznej dla swoich poczynań. Przybywa bowiem stale grup niezadowolonych. Pacjenci, lekarze, farmaceuci, przedsiębiorcy, kierowcy, internauci, a zwłaszcza przyszli emeryci. Jak pogodzić interesy tych grup z wymogami równoważenia budżetu i utrzymania wiarygodności finansowej Polski w oczach agencji ratingowych? W normalnym kraju dla takich celów próbuje się pozyskać opozycję. Problem Platformy polega na tym, że władzy ona oddać nie może. W ciągu czterech i pół roku swoich rządów zdołała złamać chyba wszystkie demokratyczne obyczaje, wykorzystując do własnych celów nasz wielce niedoskonały porządek prawny. Daje to dzisiejszej opozycji, gdyby doszła do władzy, całkowitą carte blanche, gdy chodzi o prześwietlenie wieloletnich rządów PO.

Ponadto Tuskowi coraz bardziej zaczyna ciążyć widmo katastrofy smoleńskiej. Zwolna sypie się rosyjsko-polska narracja o niesprzyjających warunkach atmosferycznych i brakach w wyszkoleniu pilotów jako zasadniczych przyczynach tragedii. Bez względu na to, czy poznanie prawdziwych przyczyn katastrofy jest jeszcze możliwe, na premierze polskiego rządu spoczywa cała odpowiedzialność za bierność strony polskiej – zwłaszcza na początku śledztwa – w dochodzeniu do wyjaśnienia okoliczności śmierci prezydenta RP.

Swoją bezradność wobec Rosjan i polityki społecznej w Polsce Tusk próbuje powetować sobie asertywną aktywnością na niwie europejskiej. Ale i tu efekty są mizerne. Trafnie rozpoznając, że Unia rozpada się na różne kręgi integracji, podjął starania o znalezienie się w kręgu najważniejszym. Na szczycie Unii w grudniu ubiegłego roku zaoferował nawet 6 mld euro z naszej rezerwy walutowej na ratowanie upadających gospodarek z południa Europy, aby tylko zasiadać w gronie, które rozdaje karty. Niestety elitarny klub euro okazał się dla nas niedostępny i to nie dlatego, że nas w Europie nie lubią albo nie szanują, ale po prostu dlatego, że walutą u nas obowiązującą w dalszym ciągu jest polski złoty. Po cóż więc było roztaczać nadzieje, składać berlińskie hołdy, albo przeciwnie, wychwalać Wiktora Orbana, skoro i tak było wiadomo, że państwa starej Unii utraciły zaufanie – być może tylko na czas kryzysu – do możliwości integracji w takim zakresie, jaki był naszkicowany w traktacie lizbońskim. A tak nawiasem mówiąc, to lewicowi sojusznicy Tuska nigdy mu tego Orbana nie wybaczą.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej