Aleksander Kłos |
Nie trzeba wierzyć w „bozię”, być katolem czy słuchać się „czarnych”, żeby rozumieć, akceptować i kierować się w swoim życiu nauczaniem Kościoła dotyczącym kwestii etycznych i światopoglądowych. Wystarczy dogłębnie zapoznać się z argumentacją prezentowaną przez obie strony tych sporów i zainteresować się tym, jakie konsekwencje przyniosły zmiany kulturowe w innych rzekomo „nowocześniejszych” krajach. Warto mieć też świadomość, że wiele obecnie głoszonych postępowych haseł to tylko „odgrzewane kotlety”, które w przeszłości przyniosły mało chlubne lub wręcz tragiczne rezultaty.
Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej w szale entuzjazmu z „powrotu” do Europy, wielu podśmiewało się z zachodnioeuropejskich dziwactw, o których co jakiś czas informowały nas media.
Jest dużo gorzej, niż nam się wydaje Homoseksualne małżeństwa, seksualne „róbta, co chceta”, puste kościoły, poprawność polityczna mogły się wydawać wielu Polakom niegroźnymi kaprysami bogatych społeczeństw. Podpisując umowę akcesyjną, niewielu z nas zdawało sobie sprawę z tego, że ograniczyliśmy w ten sposób możliwość suwerennego decydowania o wielu niezwykle istotnych aspektach wpływających na rozwój całego społeczeństwa. Mityczna „Europa” dla naszych środowisk lewicowo-liberalnych i postkomunistycznych stała się wyznacznikiem procesu modernizowania Polaków. Naszym „elitom” udało się przekonać wielu rodaków, że przekazywany z pokolenia na pokolenie system wartości, norm i narodowa kultura, nie mówiąc już o religii, to zbędny balast, którego musimy się pozbyć, by w końcu Polska była bogatym i nowoczesnym krajem. Ich argumentacja wygląda tak: jeśli chcemy mieć szybki internet, proste drogi i wyższe płace, to musimy przystosować nasze prawo do europejskich standardów m.in. w kwestii ochrony praw mniejszości seksualnych, bioetyki czy „praw człowieka”.
Sprawę pogarsza postawa i podejście do kwestii światopoglądowych licznych posłów rządzącej Platformy Obywatelskiej. Ich stanowisko w głosowaniach dotyczących tej problematyki mogło wywołać poczucie niesmaku u tych, którzy wciąż uważają, że jest to centroprawicowa, umiarkowanie konserwatywna partia. W rzeczywistości króluje tam postawa minister zdrowia Ewy Kopacz, która tłumaczy, że swoją katolickość zostawia razem z płaszczem w sejmowej szatni. Oznacza to, że podejmując decyzje polityczne, kieruje się filozofią życia i moralnością, która promowana jest przez potężne lewicowo-liberalne media. W efekcie osoby, które deklarują swoją religijność, działają na korzyść środowisk, których celem jest wyeliminowanie chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej i sprowadzenie go do formy „prywatnego kultu”. Co gorsza mamy do czynienia z sytuacją, w której antychrześcijańskie hasła stają się motywami przewodnimi programu SLD czy Ruchu Poparcia Palikota. Do walki z religią wykorzystywane są zaś pseudochrześcijańskie argumenty niewykształconych publicystów i modernistycznie nastawieni przedstawiciele „Kościoła otwartego”, którzy rozbijają Kościół katolicki od wewnątrz, sieją zamęt, licząc na poklask medialno- politycznego salonu.
Pozwólcie nam głosić naukę Chrystusa
Niewiedza, lenistwo umysłowe, wygodnictwo i uleganie słabościom powodują, że nauczanie duchownych dotyczące kwestii światopoglądowych jest często przez wiernych lekceważone bądź traktowane wybiórczo. Problem „letnich” chrześcijan spędza zapewne sen z powiek hierarchom Kościoła. Jeszcze większy kłopot sprawia dyskutowanie z osobami, które wzdrygają się na samą myśl o Jezusie Chrystusie i jego Dobrej Nowinie. Uniemożliwia to posługiwanie się argumentami natury religijnej czy też duchowej, gdyż ich użycie w dyskusji powoduje zamknięcie się drugiej strony na tak formułowane tezy.
Środowisko obrońców życia ma jednak potężny i rozbudowany arsenał argumentów i w tego typu przypadkach może sobie pozwolić na „zawieszenie” argumentacji religijnej i teologicznej, by na bazie przykładów i ogólnie dostępnych danych wykazać, jak bardzo mylą się w swojej argumentacji zwolennicy „tolerancji” i „nieskrępowanej wolności”.
Choć jest to metoda brutalna, to na przykład przy okazji rozmowy o aborcji warto zaproponować oponentom zapoznanie się z rzeczywistymi konsekwencjami usunięcia płodu. W sieci można znaleźć wiele zdjęć i filmów prezentujących efekt takiego „zabiegu”. Warto też posłużyć się ogólnie dostępnymi danymi dotyczącymi ilości zabijanych nienarodzonych dzieci na całym świecie. Te liczby są tak zatrważające, że tylko nihiliści i skrajni cynicy mogą przejść obok nich obojętnie. Skuteczne może okazać się też przywołanie argumentacji stosowanej w krajach zachodniej Europy za większą dostępnością aborcji dla coraz młodszych kobiet. Ważne jest też, by zaproponować lekturę wspomnień niedoszłych matek, które usunęły dzieci, i poinformować o traumach, które są tego efektem.
Koniecznie należy zwrócić uwagę na to, jak w rzeczywistości wygląda polityka „jednego dziecka” prowadzona przez chińskich komunistów i na czym polega „partial birth abortion”. Nie zaszkodzi też uświadomić dyskutantowi, jak wielkie pieniądze zarabiają kliniki aborcyjne, a także podkreślić, że nie informują pacjentek o tym, jakie są konsekwencje usunięcia płodu, i wytłumaczyć, w jaki sposób środowiska „pro-choice” zmiękczają opinię publiczną, by doprowadzić do sytuacji, w której rozerwanie na strzępy dziecka będzie traktowane na równi ze zwykłym zabiegiem u dentysty.
Demonstracje homoseksualistów w Warszawie są coraz liczniejsze
| Fot. Radosław Kieryłowicz
Człowiek to nie rzecz!
Bez argumentacji religijnej, a jedynie za pomocą nauki i przykładów z życia codziennego można przekonać rozmówcę, że to właśnie poczęcie jest momentem, w którym mówimy o powstaniu nowego człowieka chronionego przez konstytucję i cieszącego się wszystkimi prawami istoty ludzkiej. Nie istnieje ktoś taki jak „przedczłowiek” czy też „potencjalny człowiek”; są to tylko słowa-wytrychy służące do nieuznawania płodu czy zarodka za istotę ludzką, a przecież także kolejne etapy kształtowania się człowieka. Inna argumentacja jest nie tylko pozbawiona racjonalności, ale i wysoce nienaukowa. Zrozumienie tego faktu powoduje wytrącenie rozmówcy większości argumentów, którymi często posługują się środowiska „proaborcyjne”. Tak jak prawo do życia mają wszyscy ludzie bez względu na rasę, stan zdrowia, urodę czy umiejętności, tak nie wolno nikomu decydować o tym, czy na świat „warto” pozwolić przyjść dziecku z zespołem Downa poczętemu w wyniku przestępstwa, czy też w stanie niedającym szansy przeżycia nawet kilku godzin. Dziecko nie jest własnością ani rodziców, ani państwa! Hasło „mój brzuch, moja sprawa” pozbawione jest jakiejkolwiek logiki i cofa nas do czasów barbarzyńskich. Prostackie hasła feministek i aborterów oparte są wyłącznie na emocjach i nie mogłoby zyskiwać posłuchu bez wsparcia medialnego i wysoko umocowanych lobbystów.
Wartościowanie istoty ludzkiej zawsze kończy się masowym mordem na wielką skalę, co jest faktem znanym nawet uczniom szkoły podstawowej. Dwudziestowieczne totalitaryzmy odmawiały prawa do życia całym narodom, rasom czy też klasom społecznym. Przywołanie „dokonań” przedwojennej eugeniki zbije z tropu wszystkich tych, którym imponuje zabawa w „projektowanie społeczeństw”.
Jesteśmy zobowiązani do ewangelizacji
Bioetyka pozbawiona etyki, prace podejmowane nad klonowaniem ludzi, tworzeniem hybryd ludzko-zwierzęcych, eutanazja na życzenie lub jako pomoc w rozwiązaniu problemów z systemem emerytalnym, posługiwanie się metodą in vitro określaną jako lekarstwo na bezpłodność to wszystko wymierzone jest w samą istotę człowieczeństwa. Postępowcy za wszelką cenę nie chcą uznać wyjątkowości ludzkiego istnienia, dlatego każdą dyskusję sprowadzają do rzucania populistycznych haseł, w których to „źli biskupi” nie chcą pozwolić bezpłodnym rodzinom na posiadanie potomstwa, a „średniowieczny, nieoświecony kler” ponownie nie wyraża zgody na rozwój nauki. W efekcie Kościół katolicki jest właściwie jedynym obrońcą wartości życia ludzkiego. Chociaż środowiska lewicowo- liberalne poszerzają do granic śmieszności prawa człowieka, to jednocześnie pozbawiają potomków Adama i Ewy prawa do życia i szacunku. Prowadzi to do sytuacji, w której niedługo o narodzinach i śmierci decydować będą eksperci zajmujący się oceną tego, czy nowy człowiek będzie, czy też nie przydatny społeczeństwu. Już dziś bowiem wiele gatunków zwierząt ma lepszą ochronę prawną niż człowiek.
„Cywilizacja życia i śmierci”, o której tyle mówił papież Jan Paweł II, nie jest wymysłem ani nawet metaforą. Ten podział jest namacalny, a między obiema stronami konfliktu nie ma szansy na porozumienie. Jest to rywalizacja dwóch, całkowicie odmiennych, wykluczających się życiowych filozofii. Dlatego tak wiele zależy od zaangażowania się w walkę o szacunek dla każdego ludzkiego istnienia osób, które rozumieją powagę sytuacji. Wystarczy, że w najbliższym środowisku będziemy bronić swoich racji. Batalia w pierwszym rzędzie toczy się o zbawienie każdego z nas, a w drugim o przetrwanie gatunku ludzkiego.