Zmiana dla zmiany, sztuka dla sztuki

2013/07/3
Agnieszka Komorowska

„Nadrzędnym celem kongresu jest nie tyle diagnozowanie kultury, co pisanie scenariuszy na przyszłość” – to słowa Marty Wójcickiej, jednej z koordynatorek Krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji. Program akcentuje rolę sztuki w kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego i kreatywności nie tylko w obszarze kultury, ale także w dziedzinach pozornie odległych, takich jak ekonomia czy przemysł. Art for Social Change „to hasło bardzo pojemne […]”. W naszym ujęciu nie chodzi nawet o „sztukę jako narzędzie zmiany społecznej”, ale dokładnie o „sztukę dla zmiany społecznej”. Chcemy zapytać organizacje, w jaki sposób kultura/sztuka może wpływać na społeczeństwo, jak z niego czerpie i co mu oddaje, w jakich obszarach może działać.

 

Profil światopoglądowy kongresu

Sztuka nie jest enklawą – w jej naturze leży pobudzanie otwartego myślenia, zmienianie perspektyw – i dlatego, nie stając się automatycznie instytucją usługową, może wpływać na biznes, politykę i wszelkie inne dziedziny życia. To jest najistotniejsze” – zaznacza Katarzyna Wielga, druga z koordynatorek Krajowego Programu Kulturalnego. Hasło zostało wymyślone na podstawie diagnozy profesora Zygmunta Baumanna z wystawionej książki Kultura w płynnej nowoczesności, której wydanie poprzedziło EKK: w Europie o kulturze dyskutuje się dużo i żarliwie, a mimo to szybko traci ona rolę czynnika kształtującego społeczność. Stąd właśnie „Uwaga na kulturę!”. Pytanie tylko – na jaką?

Aby odpowiedzieć na nie, spróbujmy spojrzeć na problem z innej strony. Abstrahujmy nawet od samych debat, których tematyka rozciągała się od diagnozy współczesności poprzez masowość sztuki szerzonej dzięki digitalizacji aż po wielokulturowość jako wyzwanie dla tożsamości Europy (zastrzegając, że to tylko niektóre wątki). Zobaczmy, co z obrad kongresowych docierało – a przede wszystkim: co nie docierało – do świadomości przeciętnego Polaka, którego również w jakiś sposób wydarzenie miało reprezentować, zaplanowane jako wizytówka państwa przewodniczącego UE. Zainaugurowany przez wybitnego polskiego socjologa, uświetniony obecnością znanych myślicieli oraz twórców kultury z kraju i zagranicy (m.in. Umberto Eco, Krzysztof Penderecki, Krystian Lupa, Andrzej Wajda), po raz pierwszy łączący teorię z doświadczeniem realizacji, tj. samą sztuką, słowem – kongres zorganizowany z rozmachem. A jednak budzi wątpliwości. Co najmniej jedna sprawa, która ujrzała światło dzienne, wskazuje na bardzo zawężony profil światopoglądowy nadany wydarzeniu.


Europejski Kongres Kultury był nieudaną kopią Światowego Kongresu Intelektualistów z 1948 r.

W imię odrzucenia chrześcijaństwa

Jak podaje Bronisław Wildstein, organizatorzy odrzucili zamówiony wcześniej tekst młodego socjologa, pracownika Uniwersytetu Warszawskiego Michała Łuczewskiego Śmierć jako dzieło sztuki. Autor twierdzi w nim, że wbrew obiegowym sądom sztuka nie jest niewinną ofiarą rynku i polityki. Wskazuje na jej niebezpieczny potencjał wyrastający z ciemnych, archaicznych doświadczeń człowieka. Sztuka XX wieku to w dużej mierze zakwestionowanie chrześcijańskiej cywilizacji i próba powrotu do pierwotnej, demonicznej dzikości. Wildstein słusznie zauważa, że te tezy są oczywiste. Czyż nie są? Lecz ich oczywistość okazała się, według redaktor naczelnej serwisu informacyjnego kongresu Agnieszki Berlińskiej, „dogmatyczna” i propagująca „ideologię” chrześcijańską. Pomimo wcześniejszych deklaracji tekstu nie można było przyjąć ze względu na konieczność utrzymania „uniwersalnego” przesłania kongresu. Dodajmy zaraz, że komentatorzy zdarzenia nie są tak przekonani o owej „uniwersalności” przekazu.

Na stronie czasopisma „ARTeon” znalazłam wypowiedź Piotra Bernatowicza, zatytułowanąNiebezpieczne związki Europejskiego Kongresu Kultury i cenzury. Autor zauważa, że tekst Łuczewskiego miał towarzyszyć ma teriałom panelu Niebezpieczne związki. Władza a kultura, w której jedną z debatujących była Chantal Mouffe, głosicielka ostatnio popularnej w Polsce koncepcji demokracji agonistycznej, którą można rozumieć w dużym uproszczeniu jako przedkładanie sporu ponad dążeniem do niwelującego różnice konsensusu. Tu pozwolę sobie zacytować końcowy fragment przywoływanego komentarza: „Jak pokazują działania organizatorów Kongresu odrzucających tekst Łuczewskiego – dla nich warunkiem zaistnienia „prawdziwego” sporu jest w pierwszym rzędzie eliminowanie uczestników o innych poglądach (szczególnie tych chrześcijańskich). Tak rozumiana kultura dyskusji przypomina parlamentaryzm rodem z głębokiego PRL-u”. Również na jednym z forów internetowych („Wrocław bez cenzury”) znalazł się internauta, który zauważył nieprawidłowość. Wyraził się wręcz: „EKK to jakaś tajemnicza agitka” i zacytował za Wildsteinem listę osób zaproszonych na tę oraz inne debaty wraz z ich „analizą środowiskową”. Wymienił Jacka Żakowskiego z „Polityki”, znanego „uniwersalistę” i teoretyka kultury (tu z zaznaczeniem ironii), Chantal Mouffe – „radykalnie lewicową filozofkę traktującą kulturę jako wehikuł socjalizmu”, wspomniał o tym, iż moderatorem debaty Wojna kultur miał być Edwin Bendyk, także z „Polityki” (która – nadal cytuję – okazuje się ostateczną instancją kulturalną). Ową listę Wildstein wieńczy „ozdobą kongresu”, którą stała się „Tęczowa Trybuna 2012” walcząca z dyskryminacją homoseksualistów.

Ot, takie doborowe, bardzo popularne i poprawne politycznie środowisko. Co więcej, mające sporo do powiedzenia i – nawiążę do spostrzeżeń z poprzedniego numeru – pełne prawo do ubiegania się o swoje. Owszem, trzeba od razu zauważyć, że powyższe podsumowanie towarzystwa kongresowego jest pewnym uogólnieniem i, patrząc jedynie pod tym kątem, można „wylać dziecko z kąpielą”. Mam tu na myśli sprawiedliwość, jaką należy oddać twórcom kultury zza dawnej żelaznej kurtyny, działaczom społecznym z krajów arabskiej „Wiosny Ludów”, wnikliwym obserwatorom przemian, jakie zachodzą w społeczeństwach wskutek powszechnego dostępu do zdobyczy cywilizacji, a także członkom organizacji pozarządowych, którzy krzewią wrażliwość na kulturę, a którzy mieli swoją ważną „działkę” na EKK. A jednak wypowiedź ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego, w której wyraził on swoją radość z obecności „przedstawicieli wszystkich najważniejszych organizacji kultury”, jest naciągana. Albo też – co może bardziej prawdopodobne – ktoś wyznaczał kryteria „ważności”. Według tychże kryteriów przedstawiciele pewnych środowisk byli personae non gratae kongresu.

Kongres kultury czy lewacki szabat?

Dlaczego? To zostało wyraźnie powiedziane podczas podsumowującej kongres debaty w premierowym programie TVP2 „Kultura, głupcze!” moderowanym przez Kamila Dąbrowę. Na dobry początek redaktor sprowokował swoich gości (prof. Zygmunta Baumanna, ambasadora Jana Kruszczyńskiego, ministra Bogdana Zdrojewskiego, publicystę Jacka Żakowskiego, artystę Zbigniewa Liberę oraz pisarza rosyjskiego Victora Jerofiejewa) wyrwanymi z kontekstu cytatami z wypowiedzi dziennikarzy środowiska „Rzeczpospolitej” (co prawda anonimowo, lecz publikacje nietrudno namierzyć). Sporządzono na przykład taki skrót wpisu z bloga Marka Magierowskiego: „…lewacki sabat, na którym kulturę wysoką reprezentują gej, aktorka porno oraz marksista antysyjonista”, oraz taki z wypowiedzi Rafała Ziemkiewicza: „…bizantyjska impreza i nieudolna kopia światowego kongresu intelektualistów, który komuniści zwołali w 1948 r.”. I to był wymarzony krok ku stwierdzeniu Jacka Żakowskiego, według którego „prawica zawsze ma problem z kulturą, z jej twórczą częścią” oraz „prawica biologicznie nie lubi zmiany” i raczej zapełniłaby salę, w której by zorganizowano dni pamięci narodowej. Prof. Baumann z kolei, mając ustosunkować się do usłyszanych komentarzy, zacytował Goeringa: „Kultura budzi w wielu chęć odbezpieczenia rewolweru”. I tak powinno zostać. Na deser Jerofiejew stwierdził: „Ja nawet nie wiedziałem, że macie taką ciekawą prawicę” oraz dodał: „Może za czasów stalinowskich można było coś takiego napisać o jakimś kongresie burżujskim”. No i pięknie. O to właśnie chodziło. Ostateczne uzasadnienie nieobecności na EKK przedstawicieli na przykład kultury chrześcijańskiej, może także odesłania tekstu Łuczewskiego… A tyle się mówiło o wielości, różnorodności, ubogacającym współistnieniu wielu tradycji…

Pole kultury jest pierwszym, z którego próbuje się nas wyrugować (a może drugim zaraz po polityce… Kto wie…). Na razie skutecznie. „Artyści” obecnie mogą wszystko, czego już wiele razy doświadczyliśmy. A jeszcze komentują, że próbuje się ich ograniczać. I mają do tego prawo. A do tego prawo po swojej stronie. Zbigniew Libera tak to określił: kultura to każdorazowy „stan” będący zawsze po stronie publiczności, a sztuka to sfera, której każdy stan zastany jest wrogi.

Sama w sobie zmiana jest neutralna. Jest po prostu ruchem od jednego punktu do drugiego. Dynamizuje rzeczywistość, zapobiega jednostajności. Problem zaczyna się wówczas, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat aksjologii. Kiedy, mówiąc obrazowo, odwrócimy uwagę od strzałki przechodzącej od punktu A do punktu B, a zastanowimy się nad wartością każdego z punktów. Lecz tego najwyraźniej środowisko lewicowe chce uniknąć, przyjmując zasadę: zmiana na nowe. A potem „taka ciekawa prawica” zauważa: to nowe niekoniecznie jest lepsze (i niekoniecznie nowe…), pyta: czy warto? I zostaje wyeliminowana przez szerzenie ideologii (czyt. dopominanie się o wartości). A potem wszyscy snują domysły, skąd wziął się kryzys w kulturze.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej