ŻOŁNIERZE WYKLĘCI – POWSTAŃCY NIE ANARCHIŚCI

2013/07/4
Mateusz Gmiterek

Dlaczego ostatni wojownicy przedmurza Europy i ich walka są zapomniane?

 

Rok 1945 zwykło się przyjmować jako koniec wojny, zapewne słusznie. Można by pomyśleć, że brak wojny oznacza pokój. Czy tak było w Polsce? Kim byli ludzie stawiający opór nawet do 1963 r.? Czy wojna rzeczywiście się skończyła?

Wokół tej daty, wydarzeń i okoliczności istnieje wiele mitów szczególnie wśród osób, które nie sięgają głębiej niż do ogólnie dostępnej wiedzy na poziomie liceum, osób, których potrzeba zrozumienia istoty wydarzeń historycznych albo została przytłumiona zalewem informacji nieistotnych (telewizja od lat robi swoje), albo uśpiona lukrowanymi opowiastkami usłużnych reżyserów („Lotna”, „Czterej pancerni i pies”, ale też i nowsze produkcje). Szczególne niebezpieczeństwo czeka takich śpiochów w III RP, a to z powodu założenia, że komunizm i jego pogrobowcy zostali odsunięci od wpływu na kształtowanie historii.

Czekamy ciebie, czerwona zarazo…

Czekamy ciebie, ty potęgo tłumu zbydlęciałego pod twych rządów knutem czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem swego zalewu i haseł poszumu

Tak pisał poeta Józef Szczepański w znanym wierszu „Czerwona zaraza”, który po latach posłużył za tekst do piosenki z programu „My rebelianci”.

Nie jest oczywiste, że 1945 rok nic nie zmienił na polskich ziemiach. Zmian spodziewali się wszyscy, w tym rząd polski na uchodźstwie i kierownictwo AK. Zdawano sobie sprawę, iż Sowieci nie zgotują Polsce lepszego losu niż Niemcy, i ważne jest, aby być przygotowanym na ich przyjście. Polska miała nie tyle ruch oporu, co państwo podziemne – tajne szkolnictwo, wymiar sprawiedliwości, samorząd oraz siły zbrojne. Rozkaz gen. Okulickiego z 19 stycznia 1945 r. o rozwiązaniu AK nie był jednoznaczny – pozostawiał możliwość własnego wyboru co do dalszej walki lub jedynie pozostania w konspiracji. Zarówno Akcja „Burza”, jak i organizacja NIE miały przygotować kraj na przyjście Sowietów. Początkowo nie zakładano przecież okupacji ze strony ZSRR po opuszczeniu ziem polskich przez Niemców. Polska podziemna miała wyjść na powierzchnię i stanowić reprezentację narodu, rząd na uchodźstwie miał powrócić. Wiadomo, jak zakończyła się ta akcja. Jednak w odpowiedzi na pytanie postawionego w tytule warto zwrócić uwagę na szereg faktów.

Zarówno Akcja „Burza”, jak i NIE wyrastają w prostej linii z Polskiego Państwa Podziemnego. „Leśni” nie byli samowolni, co tak chętnie przypisywano Polakom, a tym bardziej nie „wymachiwali szabelką”, co też próbowano nam przypisać w okresie PRL za pośrednictwem usłużnych artystów vide Andrzej Wajda i jego wspomniana wyżej „Lotna”. Jak więc rozumieć sytuację, gdzie po ukonstytuowaniu się nowego bytu państwowego część jego obywateli prowadzi walkę zbrojną? Przeciw komu ją prowadzi?

W grudniu 2011 r. w Warszawie odbyło się spotkanie Stowarzyszenia Twórców dla Rzeczypospolitej. Prelegenci, wśród nich Tadeusz Płużański (syn jednego ze współpracowników Witolda Pileckiego, autor wydanej ostatnio książki „Bestie”), Leszek Żebrowski (historyk zajmujący się polskim podziemiem niepodległościowym), byli zgodni co do faktów: Żołnierzy Wyklętych wraz ze wspomagającymi ich młodzieżą było łącznie ok. 200 tysięcy. Nasuwa się pytanie, czy to dużo. Rosyjski dysydent Władimir Bukowski w filmie dokumentalnym „Towarzysz Generał” w reż. Grzegorza Brauna w kontekście omawiania wczesnych dokonań gen. Jaruzelskiego na polu walki z „bandami NSZ” mówił: „Armia Krajowa była pierwszym problemem, który Polska komunistyczna władza musiała rozwiązać. AK była to poważna siła i dopóki ona istniała, nie można było w Polsce wprowadzić komunizmu, dlatego pierwszym zadaniem komunistycznej władzy było zniszczenie Armii Krajowej”. Gdyby jednak patrzeć po linii wcześniejszych polskich powstań narodowych, to każde kolejne powstanie przyciągało więcej obywateli. Zresztą zawsze było tak, że tylko pewnej części – w właściwy sposób rozumianej elicie – zależy na dobru wspólnym, jakim jest wolność.

Warto przypomnieć, że to Poznański Czerwiec – strajk generalny, protesty uliczne, a w końcu i ofiary śmiertelne, zaledwie dekadę po wojnie, stawiał pod wielkim znakiem zapytania stabilność nowej władzy. Była nadzieja, że to niezadowolenie przerodzi się w szerszy ruch, a ostatecznie w ogólnonarodową walkę zbrojną.

Armia zwycięska, czerwona u stóp łun jasnych…

Od strony formalnej wszystko sprowadza się do problemu legalności władzy. Gdyby przyjąć, że PPR legalnie wygrała wybory i zapoczątkowała socjalistyczne rządy w Polsce, Żołnierzy Wyklętych można by określać mianem buntowników i anarchistów. Wiemy jednak, że ta władza, choć faktycznie sprawowana, nie była legalna.

PPR była polska tylko z nazwy. Ta partia została powołana na polecenie Stalina w 1942 r., a jej „grupa inicjatywna”, uprzednio przeszkolona przez NKWD, zrzucona na ziemie polskie na spadochronach. Jak twierdzi Leszek Żebrowski, w czasie okupacji niemieckiej zajmowała się główne zwalczeniem „reakcjonistów”, nie zaś walką z Niemcami. PPR-owcy wręcz wydawali akowców w ręce Niemców. Sam Bierut pozostający agentem NKWD od lat 20. w 1945 r. ostrzegał, że bez Armii Czerwonej komunistyczne władze w Polsce nie dadzą sobie rady. Jak więc wobec powyższych faktów można sądzić, że ta władza była legalna? Jeśli zaś była nielegalna, oznacza to, że wedle prawa „utrwalaczy władzy ludowej” należałoby traktować jak zdrajców, a prowadzone przez nich różnorakie akcje w stosunku do ludności cywilnej jako akty bandytyzmu.

Tym samym wystąpienie przeciwko nieprawej władzy było de facto zwalczaniem bandytyzmu. W programie „Pod prąd” w odcinku poświęconym Żołnierzom Wyklętym syn Józefa Franczaka ps. „Lalek” wspominał nawet, iż do jego ojca – najdłużej nieuchwytnego żołnierza podziemia niepodległościowego w Polsce – ludzie przychodzili, aby rozstrzygał ich prywatne spory. Na terenie swojego działania był nie tylko zbrojnym ramieniem władzy państwa polskiego, ale też namiastką jego wymiaru sprawiedliwości. Sprawiedliwości jeszcze tej przedwojennej, bo wokół szalała „sprawiedliwość” sowiecka, polegająca na wysiedleniach, porwaniach, grabieżach, mordach i gwałtach. Dane statystyczne pozwalają na szeroki ogląd sprawy. A jak wyglądała sowiecka rzeczywistość, o tym mogli się przekonać chociażby mieszkańcy polskich Kresów nie tylko w XX w.

Czekamy ciebie, odwieczny wrogu…

W tym miejscu będzie konieczne przyjrzenie się sylwetkom rzekomych „wyzwolicieli”. Posłużę się cytatem: „Mordowali przez cztery dni wszystko, co żyło, aż do kotów i psów włącznie. Ażeby żywi nie mogli ocaleć, chowając się pod trupami, jak to było w Merwie, Tułuj-chan kazał odrąbywać trupom głowy. W osobne piramidy układano głowy kobiet, dzieci i mężczyzn. Po czterech dniach miasto nie istniało i chan rozkazał zaorać je i zasiać na niem jęczmień. Żywych wyprowadzono stąd tylko czterystu komediantów”. Nie jest to opis zajęcia Lwowa czy Wilna, lecz miasta Nisza Nur w Turkiestanie. Tułuj-chan był młodszym synem Dżyngis-chana. Ten fragment odnalazłem w przedwojennym kwartalniku „Marchołt” z 1936 r., a tam znalazł się za sprawą publikacji W. Iwanowa „My”. Ktoś powie, że to przewrotnie porównywać tak różne porządki – Mongolską Ordę i Rosję, nawet tę sowiecką. Czy na pewno różne? We wspomnianym artykule autor Eugenjusz Małamiuk w swoich szkicach do typologii kultur stawia ustrój Rosji sowieckiej w jednej linii z wielkimi despotami wschodu. Twierdzi też, że kultura polityczna Rosjan ukształtowana była przez Mongołów. Malamiuk na poparcie swojej tezy przytacza kilka „newsów” zza wschodniej granicy. Oto one: „Dosyć przeczytać, co się działo choćby w czasie >>kolektywizacji << na terenach Ukrainy, Kubania, Kaukazu, co się dzieje codziennie w tych częściach ZSRR, gdzie od wieków było osiadłe, organiczne życie i działało rzymskie prawo własności, a nie moskiewska >>obszczyna << z jej organicznym komunizmem, a zobaczymy, że w całokształcie kultury dzisiejszej Eurazji tak zwany postęp jest rzeczą nieznaną i niemożliwą. Zsyłanie na wyspy Sołowieckie ludności całych wsi i rejonów z rozstrzelaniem >>odpowiedniego procentu << jej na miejscu i zaorywanie ich osiedli i gruntów pod >>kolektyw<< jest codziennem zjawiskiem na terenach niemoskiewskich ZSRR”.


Wyklęci stoją w jednej linii z powstańcami warszawskimi, żołnierzami wojny polsko-bolszewickiej z 1920 r., powstańcami XIX w., konfederatami barskimi, ze zwycięzcami spod Wiednia, rycerstwem spod Legnicy i krzyżowcami ginącymi w piaskach Syrii i Egiptu

Dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej…

Po co przytaczam tak obszerne fragmenty, które mogą się wydawać nieaktualne? Nie mamy bowiem ani XIII, ani nawet XX w., ale czy wiek XXI coś zmienił w Rosji? Tutaj nich każdy sobie sam odpowie. Przypomnę tylko, że powyższy tekst powstał w 1936 r. Nieznany był ani mord katyński, ani inne okrucieństwa wojny. W kontekście powyższego można zadawać sobie pytanie, czy cokolwiek zmienia się w Rosji.

Ta dygresja ma nam ostatecznie naświetlić, kim w istocie byli Żołnierze Wyklęci, a także czym była ich walka. W kontekście powyższych wywodów stoją oni nie tylko w jednej linii z powstańcami warszawskimi, żołnierzami wojny polsko-bolszewickiej z 1920 r., powstańcami XIX w., konfederatami barskimi, ze zwycięzcami spod Wiednia, rycerstwem spod Legnicy i krzyżowcami ginącymi w piaskach Syrii i Egiptu, a nawet z trzystu Spartanami z przełęczy termopilskiej.

Powodem tego, że dziś ciągle istnieje potrzeba stawiania pytań, jak chociażby to zawarte w tytule, jest obecny nie tylko w czasach PRL, ale także w III RP, proces fałszowania historii. Proces zapoczątkowany jeszcze w czasie wojny, a może już dużo wcześniej, od kiedy tylko państwo sowieckie przejęło ster w Rosji. Główną jego bronią było – i ciągle pozostaje – odwrócenie pojęć. Ta sztuczka pozwoliła na określanie mianem „bandytów” ludzi, dla których miłość ojczyzny i wiara w Boga niejednokrotnie ważniejsze były od życia, a poczucie niesprawiedliwości na nie dawały siłę, by z własnego życia uczynić znak niezgody na nową despotię. Kogo zaś określa się ludźmi honoru, wstyd w tym miejscu wspominać.

Gdyby tak dało się odwrócić koleje losu, to dzisiejsza Polska byłaby innym krajem. Niestety, jak pisał Zbigniew Herbert: „Ponieważ żyli prawem wilka/ historia o nich głucho milczy”, a dalej: „nie nam żałować – gryzipiórkom – i gładzić ich zmierzwioną sierść”. I tak ostatnia walka przedmurza Europy pozostaje w zapomnieniu.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej