Robert Hetzyg |
Ostatnio Państwa pytałem, czyście mieli okazję spotkać prawdziwego tygrysa. Przyznam, że czytając własny tekst, zastanawiałem się, co ja sam zrobiłbym, mając przed sobą taką dużą, pręgowaną kizię-mizię, zwłaszcza w naturze, bez ogrodzenia. Ale także i kościelne drapieżniki, co to je Państwu reklamuję od dobrych paru miesięcy, budzą respekt, co ja mówię strach, u wielu wierzących. Że nie powinny? – Też tak uważam. Ale taki „dziki katolik” zupełnie nie pasuje do świętego obrazka, a jak powszechnie wiadomo, boimy się właśnie tego, co odmienne. Dlatego wielkich świętych albo nawróconych artystów, czy przestępców (asocjacja tyleż niestosowna, co przypadkowa), wolimy oglądać w telewizorze.
Po pierwsze, taki „tygrys z kłami i pazurami” jest niebezpieczny zarówno na wolności, jak i w klatce. Po drugie trzeba mieć specjalne przygotowanie teologiczne i duchowe, żeby komuś takiemu mówić o Bogu, nieprawdaż? Po trzecie on wcale o Bogu słuchać nie chce.
A może chce, tylko że jeszcze się taki nie znalazł, co by mu o Bogu mówił z sensem? Bo pewnie nie raz się zdarzało, że rodzina i znajomi dyskutowali z nim na tematy światopoglądowe, próbując zachęcić do udziału w niedzielnej Mszy, albo udowodnić, że Pan Bóg istnieje. Ale co to za Pan Bóg, którego istnienie daje się udowodnić? To już nie trzeba w niego wierzyć! I co to za wiara, której wystarczy moja obecność w kościele przez trzy kwadranse tygodniowo?
Ten, kto się nie poddaje prostym zabiegom religijnego urabiania, daje dowód, że Bóg jest kimś większym, niż sobie to wyobrażają nawet najpobożniejsi z pobożnych. I dlatego, Państwo wybaczą, lepiej w Niego szczerze nie wierzyć, niż tylko wyglądać na wierzącego. No i o polowaniu na tygrysy taki „niedowierzący” nawet nie ma co myśleć.
Tymczasem Kościół ma być wielkim myśliwym, rybakiem ludzi. Dlatego jego członkowie sami najpierw muszą dać się złowić. A to nie takie proste. Nie, żebyśmy się jakoś sensownie bronili – skądże! naszym sposobem na myśliwych-ewangelizatorów, którzy usiłują mówić nam o miłości Bożej (wiem, bo zdarzało mi się chodzić od drzwi do drzwi z takim posłaniem) jest ucieczka gdzie pieprz rośnie. A ściślej mówiąc jest to wygłoszenie komunikatu: „ja jestem katolikiem”. A jeszcze lepiej „mam brata księdza”. A co, jeśli życie przerośnie moją odziedziczoną po przodkach wiarę?
Od przyzwyczajeń religijnych przechodzi się w stan wątpliwości. Od wątpliwości do pytań, od pytań bez odpowiedzi do buntu, od buntu do poszukiwań.
Kiedy więc przyjdzie kryzys, Od przyzwyczajeń religijnych przechodzi się w stan wątpliwości. Od wątpliwości do pytań, od pytań bez odpowiedzi do buntu, od buntu do poszukiwań. Każdy etap tej drogi przynosi nową falę determinacji i w końcu dochodzi do spotkania z Tym, w kogo podobno wierzyliśmy, ale kogo w ogóle nie znaliśmy. Odnajdujemy wówczas prawdziwy sens obrzędów i przekonań, które przejęliśmy od innych. Wszystko w ogóle odnajduje wtedy właściwe sobie miejsce. i wówczas odkrywamy w sobie gotowość do dzielenia się naszą wiarą również z tymi, którzy nie wydają się zainteresowani Panem Bogiem. Świadectwo naszych własnych poszukiwań i Bożej na nie odpowiedzi jest najbardziej wiarygodnym argumentem, kiedy ktoś zadaje sobie pytanie „uwierzyć, czy nie”.
Życie takiego świadka staje się dowodem na to, że Bóg mnie kocha, że mu na mnie zależy i że ta miłość jest większa od mojego grzechu.
Jeśli tę miłość widać we mnie, to jestem wystarczająco uzbrojony/przygotowany, żeby się wybrać na tygrysy. Moją bronią jest wiarygodność świadectwa oraz słowo, które wypowiedziane życzliwie i bez ambicji nawracania, może okazać się i żywe, i skuteczne. Jako trofeum przynoszę wówczas z polowania szczęście tygrysa, który nareszcie trafił do właściwej dżungli. W tej dżungli pozostaje się nadal wolnymi drapieżnym, ale kły i pazury przydają się tam, aby życie ocalić, nie zabić.
Życie własne a także tych, którzy w tygrysie walczącym o życie rozpoznają dawną dziką bestię.
Dzisiaj rano, podczas świętych misji w pewnej parafii mówiłem ludziom o tym, że Kościół jest potrzebny światu tylko wówczas, jeśli w jego członkach da się rozpoznać i odczuć Bożą miłość. Jeśli tę myśl pozwalam sobie tu wkleić, to dlatego, że jak ulał pasuje mi na pointę dla cyklu o tygrysach. Bo jeśli nie staniemy się myśliwymi i rybakami, zgodnie z wolą Jezusa, to nasza wiara nie przyda się nikomu, nawet nam samym. Każdy potrafi od biedy zatroszczyć się o swoją świętość, ale miłość bliźniego i Pana Boga każe się troszczyć o świętość tych, co ani święci nie są, a ni na świętych nie wyglądają.
No to darz bór!