Bez baśni nie da się żyć

2013/01/18

W siermiężnym worku z problemami ciężkimi jak ołów i gorzkimi jak piołun zawieruszyły się nieśmiałe, ale uparte sygnały jak z innego wymiaru.

Niby chodzi o zwyczajne „dobranocki”, niewinne gry komputerowe, w których okropnie straszy. Niby chodzi o takie książeczki dla dzieci, w których jeśli już się lansuje dziewictwo, to wyłącznie intelektualne. Albo jeśli reklamuje się w nich najnowszą generację „pedigree pal junior” dla świeżutkiej wyobraźni dzieciaka, to można się spodziewać, że nasz dom zamieni się wkrótce w chatę wilkołaka, a rodzinne fotografie zostaną zastąpione przez artystycznie nowatorskie plakaty z obciętymi rączkami, wydłubanymi oczkami i precyzyjnymi komputerkami w miejsce, w którym zwyczajowo mieści się serce.

Przerażone babcie i wnerwieni nauczyciele zastanawiają się, co z tego wszystkiego będzie i czy mamy dobrze w głowie, skoro nie protestujemy, a pod bokiem wyrastają nam małe psycholki, które będą się nadawały wyłącznie do kopania rowów i to jeszcze pod ścisłym nadzorem.

Brr… okropność, ale słucham tego wszystkiego dokładnie, potem szukam w księgarniach na półkach z literaturą dla młodocianych. Skrupulatnie pilnuję czasu telewizyjnych horrorków. Wychodzę z pieskiem na podwórko, ale to tylko pretekst, bo w gruncie rzeczy chcę pogadać z Sylwkiem, Basią, Kaśką i Tomkiem. Lubię ich, a oni mnie. Znam się w końcu na wrotkach i starych bajkach. Patrzymy na siebie, gadamy, a ja czuję się jak Zorba tańczący na plaży.

Przekręcam zegar wstecz, o dobrych kilkadziesiąt lat, i to ja proszę swoją babcię o bajkę. Czuję, jak rosną mi skrzydła i powiększają się oczy, jak wszystko staje się proste i zwyczajnie do załatwienia. Słuchając tych bajek, byliśmy wyjątkowo zgodni w ocenie czynów i faktów. Doskonale wiedzieliśmy, kto szlachetny, a kto świnia. Bardzo szybko nauczyliśmy się rozpoznawać tchórzy i podziwiać odważnych, i nawet przymioty poszczególnych książąt i żebraków, radców dworu i dworaków były bezbłędnie przez nas wychwytywane. Moi mali przyjaciele z podwórka najbardziej lubią tę o królu Lwie.

Dawno, dawno temu, zanim Pan Bóg stworzył człowieka, żyło bardzo wiele gatunków zwierząt. Zamieszkiwały one puszcze afrykańskie, wielkie stepy i sawanny. Żyły w zgodzie i miłości wśród akacjowych parasoli i cieni potężnych baobabów. Nie trwożyły się, bo i po co, skoro na miękkiej podściółce można się było położyć jedno obok drugiego. Czarna pantera nakrywała się olbrzymim uchem słonia, lew smacznie spał obok bawołu, lampart obok kozy. I pewnie byłoby tak do końca świata, gdyby nie stało się okropne nieszczęście. Nieoczekiwanie na bezkresnych stepach, sawannach i w puszczach zapanowała wielka susza. Słońce rozgrzane do ostrej i nieubłaganej czerwieni wypaliło nawet najmniejszą trawkę. Zwierzęta bezradne i przerażone biegały w poszukiwaniu strawy i wody, ale bez skutku. Zaczęły być nieufne, podstępne i złe. Prześcigały się w obwinianiu i oszustwie. To było okropne, ale najgorsze przyszło później, kiedy poznały smak mięsa i krwi. Wielki strach i wielkie oszustwo zapanowały w świecie zwierząt i nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie wielka ulewa…

Odrosły pastwiska, rzeki i jeziora wypełniły się wodą i znów pojawiły się soczyste owoce papai, zielono-złote ananasy i pachnące mango. Już nie było tak krwiożerczo, ale wcale nie było dobrze, ponieważ zwierzęta patrzyły na siebie nieufnie i spode łba, a tamte stare przyzwyczajenia, złe i fałszywe często się odzywały u różnych gatunków. Tak dłużej nie mogło być i zwierzęta postanowiły zwołać wielki sejm. Miano wybrać króla. Szympans – przewodniczący zgromadzenia – bardzo się namęczył, aby wprowadzić spokój i kulturę w wypowiedziach, i kiedy w końcu to się udało, ustalono zasady wyboru władcy. Królem miał zostać ten, kto najdalej skoczy, kto wykaże się największą siłą i czyj głos najdonośniej zabrzmi na stepie.

Potężny nosorożec parsknął, że on będzie królem, a słoń wyzywał go od poczwar i twierdził, że przecież on jest największy. Osioł ryczał, że ma najpiękniejszy głos, skakały małe antylopy impala, kozły wodne i nawet krokodyl stanął na starcie. Błyskały zęby, z gardzieli wydobywały się ponure wrzaski i inne dźwięki Stało się groźnie i nieprzyjemnie.

Wtedy szympans uderzył trzy razy tykwą i kiedy nastała cisza, obwieścił: „Dwie próby wygrał lew. Teraz zobaczymy, kto jest najsilniejszy”.

Gdy już wszystkie zwierzęta zwycięsko przeszły próbę, na start wyszedł lew. Chwycił łapą sporego bawołu i z tym ciężarem udało mu się przeskoczyć potężny konar. Zgromadzenie zamarło, a w chwilę potem rozległ się dziki ryk: „Niech żyje król!”.

Z pewnością dzisiaj babcia, opowiadając nam tę bajkę, przy ustalaniu zasad wyboru władcy powiedziałaby nam, że siła i donośny ryk nic nie znaczą wobec braku rozumu.

Wtedy jednak, przed laty, w uzgodnieniu z rodzicami i pod ich nieobecność babcia ustalała zasady: „Najpierw odrób lekcje, bo to twój obowiązek, nie rób bałaganu, bo nikt nie musi po tobie sprzątać, nie kłam, bo kłamstwo ma krótkie nogi, szanuj każdego człowieka, wtedy na pewno nie będziesz pluł na lustro”.

Nie buntowaliśmy się, bo sprawiedliwa była ta nasza babcia. Tylko, że wtedy nie było jeszcze komputera, Internetu, a telewizor był rzadkością.

Krystyna Holly

Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej