W tytule pomyłki nie ma, choć przyznam, że zestawienie tych dwóch słów i to w dodatku nie w języku ojczystym może budzić zdziwienie, a nawet zaniepokojenie. Do autorstwa się nie przyznaję, ale do prowokacji tak.
Zwróciła się do mnie pewna nastolatka, aby się wyżalić i uzyskać odpowiedź na raczej trudne pytanie – co zrobić z niesforną i sprawiającą duże problemy wychowawcze matką? Aby odpowiedzieć, należało uzyskać odpowiednio duży materiał „badawczy”, co również nie było łatwe, bo dziewczyna nie potrafiła jasno sprecyzować zarzutów kierowanych w stronę rodzicielki. W końcu na moją prośbę, aby spróbowała wyrazić to najprościej, odpowiedziała: – Herr Mutter!
Właśnie uczę się niemieckiego. Herr to pan, a Mutter to matka. Zatem Herr Mutter to pan matka.
– Sama to wymyśliłaś? Co to właściwie znaczy? – zapytałam.
– Oczywiście, że sama, choć ludzie z mojej paczki to kupili i mówią, że określenie jest super, w dodatku można stosować je również do ojca. Warunek jest jeden, ten, kto się nazywa Herr Mutter, występuje „single”, czyli pojedynczo. Taki pojedynczy egzemplarz rodzicielski charakteryzuje się ogromnym stopniem samowystarczalności, niezawisłości, zawsze wie, co dla innych jest najlepsze, prze do przodu jak ruski czołg, a w ogóle przypomina stary parasol – można się pod niego schować, ale wygląda się pod nim nijako. W bardzo krótkim czasie Herr Mutter staje się bezpłciowy i przestaje mu zależeć na eksponowaniu cech zgodnych z jego biologiczną przynależnością. Ma po prostu ważniejsze sprawy na głowie. Musi być w końcu mamą i tatą. W gruncie rzeczy to poczciwy stworek, nawet trochę biedny, ale przede wszystkim bardzo denerwujący.
– Interesujące. Mów dalej.
– Bo to jest tak: zupa, kotlet, własny kąt i własne ciuchy to dużo, ale jest to mniej niż zero, gdy we własnym domu trudno oczekiwać odpowiedzi na takie zupełnie zwykłe pytania, na przykład jak w danej sytuacji postąpiłaby prawdziwa kobieta, co powinien w tej sytuacji zrobić mężczyzna, chyba że „Daj mi spokój!”.
Warunek jest jeden, kto nazywa się Herr Mutter, występuje pojedynczo i charakteryzuje się ogromnym stopniem apotyktyczności
Długo trwała nasza rozmowa, smutna, bo ukazująca tęsknotę za normalną, zwyczajną rodziną, taką bez tępych egoizmów, ale również wolną od niepotrzebnych heroizmów. Z ojcem i matką uczestniczącymi w życiu rodzinnym. Herr Mutter – mimo iż przeważnie tego nie chce, może być powodem tego, że dziewczyna mówi: „Szlag mnie trafia, że jestem babą”. A zewnętrznie bardzo męski chłopak pyta: „Co to znaczy być prawdziwym mężczyzną?”. Inny chłopak stwierdza, że jest homoseksualistą, a na moje pytanie, kiedy zdążył się o tym dowiedzieć, odpowiada wymijająco, że nie widzi różnicy między heteroseksualistami a tymi drugimi.
Wystarczy, że dodamy do tego „wzmocnienia” medialne typu internet, wyluzowane obrazki telewizyjne, młodzieżową prasę, obligatoryjne filozofie młodzieżowe, że ma być super, komfortowo, tolerancyjnie, luzacko, bez żadnych „ale” , to już nie dziwi nic.
W pewnej klasie maturalnej pani wychowawczyni zadała młodzieży proste pytanie: „Co określa kobietę, a co mężczyznę”? Nastąpiła konsternacja, a potem długie milczenie. Przy dwu tablicach stali chłopiec i dziewczyna i pisali dyktowane przez kolegów dziesięć cech kobiecych i dziesięć męskich. Nawet dla pedagogicznego laika czytelny byłby poziom lęku i tęsknoty oraz uczuciowej dezorientacji. W prawidłowym wychowaniu potrzebny jest dwugłos rodzicielski oparty na miłości. I to jest najlepsze zabezpieczenie przed zaburzeniem identyfikacji płci młodego człowieka. Dzieje się tak, ponieważ „kobieta i mężczyzna są komplementarni”, uzupełniają się i nic w to miejsce nie można wstawić.
Tymczasem w jednej ze szkół podstawowych pani wychowawczyni powiedziała dziesięciolatkom, że w zasadzie ojciec tak specjalnie to nie jest potrzebny – nawet jako reproduktor. W końcu kobietę można sztucznie zapłodnić, a w innych sprawach to ona sobie doskonale poradzi. Zachowa przy tym wolność i kilka jeszcze innych pożądanych rzeczy. Nie komentuję tego faktu, bo trudno to zrobić, ale zapraszam „panią wychowawczynię” na pielgrzymkę do miejsc, które gwałtownie uczą pokory i rozumu – do więzień, szpitali psychiatrycznych, pomieszczeń dla narkomanów.
Podobno istnieją takie zwierzęta, które co pewien czas wchodzą całymi stadami do morza i tam giną. Nie wiadomo, dlaczego dochodzi do tego zbiorowego samobójstwa.
Dokąd my zmierzamy?
Krystyna Holly
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2008.