Ikony umierają

2013/01/18

Do póki Kościół nie będzie wizerunkiem swojego Założyciela, do póty nie będzie miał twarzy w ogóle. Nie mając Jezusa w godle, a tylko podpierając się śmiertelnymi ikonami, na których i tak świat dopisuje własne komentarze, często w tym świecie przestaje być Kościół obrazem Boga niewidzialnego, a raczej przeciwnie – staje się parodią tej wspólnoty, której głową jest sam Jezus.

Do póki Kościół nie będzie wizerunkiem swojego Założyciela, do póty nie będzie miał twarzy w ogóle. Nie mając Jezusa w godle, a tylko podpierając się śmiertelnymi ikonami, na których i tak świat dopisuje własne komentarze, często w tym świecie przestaje być Kościół obrazem Boga niewidzialnego, a raczej przeciwnie – staje się parodią tej wspólnoty, której głową jest sam Jezus.

Tamtej soboty o w pół do dziesiątej wieczorem siedziałem przed telewizorem i oglądałem „RAI I”. Bruno Vespa, popularny włoski prezenter, płakał przekazując tę informację: papież nie żył. Ta wiadomość ta miała wstrząsnąć światem i rozpocząć okres przedziwnej wspólnoty żalu.

Dni poprzedzające pogrzeb Jana Pawła II pełne były jego nauczania i wspomnień o nim. Emitowały je wszystkie media – od publicznych po najbardziej komercyjne z komercyjnych. Myślałem sobie: więc jednak są sprawy, które budzą w ludziach to, co najlepsze i najgłębsze. Budowało mnie owo wspólne poszukiwanie dobra i „czegoś głębszego”.

Jak to się jednak człowiek często daje nabrać na takie historie… Dopiero czas przynosi prawdziwą refleksję. Bo nawet jeżeli żal po utracie wielkiego papieża i chęć zrewidowania własnego życia były szczerymi impulsami prosto z serca, to ich żywot nie mógł trwać wiecznie, jak nie trwało wiecznie życie papieża.

Znowu trzeba przyjrzeć się „pod światło” swoim ideałom. Papież autorytet ponadreligijny, szanowany we wszystkich zakątkach ziemi, choć głosił Ewangelię dla wielu nie do przyjęcia, świadczył o niej własnym życiem i dlatego tak silne było jego oddziaływanie. Był ikoną Kościoła swoich czasów, a teraz nie żyje.

Czy tak może umrzeć wiara? A Kościół? Czy Kościół tak może umrzeć?

Na drugie pytanie odpowiada się znacznie łatwiej niż na pierwsze. Kościół nie umrze aż do skończenia świata. Jest „wiecznotrwały”. Z pytaniem pierwszym za to sprawa ma się dużo gorzej. Bo skoro ten, który dla wielu uosabiał wyznawane przez nich wartości, dziś już nie żyje, to wszystko znalazło się na ostrym zakręcie. Wielu obudziło się w swoim zapale za późno: pokolenie JP2, miłość post mortem, zatrzymane w kadrze, ocalić od zapomnienia…

Jak grzyby po deszczu powstają ulice Jana Pawła II, jego imię nadaje się szkołom od podstawówek po uniwersytety. Powstają coraz to nowe prace magisterskie i doktorskie z przeróżnych dyscyplin filozoficznych i teologicznych, oparte na nauczaniu „naszego papieża”. A świat idzie dalej. O zgrozo Kościół również. Więc jednak trzeba sobie wyobrazić katolicyzm bez papieża Wojtyły?

Najgorzej w tym wszystkim ma się chyba Kościół w Polsce, który bez oczywistych autorytetów na miarę Ojca Świętego czy Prymasa Tysiąclecia popada w dezorientację i z trudem radzi sobie ze sobą, o świecie współczesnym nie wspominając. Za śp. papieża dało się jakoś przeżyć nawet skandal z poprzednim arcybiskupem poznańskim w roli głównej. A teraz byle „TW” potrafi wywołać w Kościele żenującą dla świata dyskusję. Okropni niby-katoliccy dziennikarze mają czelność budzić ze snu sumienia spadkobierców autorytetu Jana Pawła, co się były pospały, pozostawiając „na służbie” jedynie dbałość o kościelny image. Kolejnych jednak odsłon ludzkiej słabości wierzących nie daje się już pokryć ogólno-narodowym dobrym samopoczuciem rodaków Ojca Świętego.

I dobrze. Tak musi być. Do póki Kościół nie będzie wizerunkiem swojego Założyciela, do póty nie będzie miał twarzy w ogóle. Nie mając Jezusa w godle, a tylko podpierając się śmiertelnymi ikonami, na których i tak świat dopisuje własne komentarze, często w tym świecie przestaje być Kościół obrazem Boga niewidzialnego, a raczej przeciwnie – staje się parodią tej wspólnoty, której głową jest sam Jezus. I nie jest tak dlatego, że dzisiaj Kościół jest bardziej grzeszny, ale z tego powodu, że dzisiaj jego wizerunek zbyt często kształtują pozytywne i negatywne ikony czyli to wszystko, co akurat się o nim mówi i pisze. Skoro sami zgodziliśmy się, że osoba Jezusa nie musi być naszym sztandarem, to teraz każd, kto chce domalowuje katolikom wszystko,co mu przyjdzie do głowy: rogi, ogon, logo tej czy innej stacji radiowej itd. itp.. Tymczasem gdyby postawić w centrum naszej wiary osobę Jezusa i gdyby odważyć się z Nim konfrontować nasze życie zamiast się wzruszać świętością śp. papieża albo ekologią Franciszka z Asyżu, pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Grzech byłby grzechem i nikt w Kościele nie usiłowałby go kamuflować, polscy wierzący nie mieliby wątpliwości, co do tego, czy sumienie na pewno jest ważniejsze od poczucia przyzwoitości, a ja nie musiałbym się nikomu narażać wypisując takie straszne rzeczy.

No i Państwo mogliby sobie oszczędzić wysiłku odpowiedzenia sobie na pytanie: prawda to, czy nie.

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 04/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej