Modlitwa Osiołka „Panie Boże, który kazałeś mi wlec się po drogach bez końca, dźwigać ciężkie jarzmo bez końca i zbierać baty bez końca! Daj mi dużo odwagi i pogody ducha. Pozwól, by choć jeden raz ktoś mnie zrozumiał…” Carmen Bernos de Gasztold
To wcale nie było trudne, by wyłowić ją z tłumu rozwrzeszczanych czternastolatków. Drobna, delikatna, o dużych, fiołkowych i bardzo czujnych oczach, w kącikach ust z trudem przebijał się uśmiech. Poruszała się w ten charakterystyczny sposób, jak człowiek, który nie chce naruszyć ścian i boi się, że przy mocniejszym jego oddechu okno może wypaść na ulicę. To samo tyczy się podłóg, po których ten człowiek chodzi tak, aby przypadkiem nie zniszczyć jednego jej centymetra kwadratowego.
Basia była super, nadawała się do wielu spraw. Można ją było na przykład wypchnąć do tablicy, ukraść dobrze prowadzony zeszyt, na plecy ponaklejać bzdurne kartki, przerzucić na nią jakiś tam dyżur, no ale przede wszystkim pośmiać się z jej niemodnego stroju, staroświeckiego sposobu bycia, można z niej było „robić jaja”. Nie protestowała, przebaczała, usuwała się w coraz dłuższy cień. Pewnego dnia nie przyszła do szkoły. Zażyła dużą ilość tabletek, które babcia czasem brała na noc.
Beata chodziła do renomowanego liceum. Inteligentna, wysoka, szczupła, ładna, dobrze ubrana, ale… kaleka. Kula, na której się podpierała, dodawała jej nawet specyficznego wdzięku, mogła się więc podobać chłopakom. Gorzej było z dziewczynami. Ignorowała uszczypliwe uwagi, ironiczne uśmiechy. Wiedziała, że dla wielu dziewczyn staje się workiem treningowym, lustrem, w którym mogą oglądać swoje nieskazitelne, dziewczęce sylwetki, ale przyjęła ten fakt jako coś nieuchronnego. Czyżby? To dlaczego nie chce już chodzić do szkoły?
W tym dniu Bożenka przyszła do szkoły wcześniej niż zwykle. W domu wszyscy się spieszyli, a ona bardzo chciała porozmawiać. Liczyła na to, że może mama poświęci jej choć trochę czasu. Nic z tego. To co ona ma zrobić z tymi chamskimi zaczepkami chłopaków z klasy? Czuje się upokorzona, bezradna, samotna. W tym stanie trudno zdobyć się na akt protestu. Lęk jest kategorią skutku i przyczyny. A jednak próbowała się bronić, gdy na oczach całej klasy kilku „kolegów”, używając siły, przymusiło ją do uczestnictwa w ich quasi- seksualnym „filmie”, nagranym na telefon komórkowy. Bożena nie wytrzymała ciężaru upokorzenia, popełniła samobójstwo.
Dlaczego tak się dzieje? Czy są to wyjątkowe przypadki? Z całą pewnością nie. Te dzieciaki mieszczą się w szerokiej skali wieku, pochodzą z różnych rodzin, różnie wyglądają i bardzo różne mają możliwości. Wspólne są tylko – czujność spojrzenia, zaciśnięte usta i ten specyficzny sposób poruszania się. Na ogół wspólne też są stopnie wrażliwości i izolacji. Te dzieci są powodem kpin, sposobem na wyładowanie agresji, lekarstwem na kompleksy, lekiem na całą niezrozumiałość świata. Szansą na „pyszną” zabawę.
Jest tych dzieci coraz więcej i grubym uproszczeniem byłoby szukanie przyczyn wyłącznie w szkole, choć trzeba przyznać, że ona w obecnym kształcie walnie się do tego przyczynia.
Źródła jednak trzeba szukać znacznie dalej, bo we wczesnym dzieciństwie, w domu rodzinnym, w sposobie wychowania, w systemie wartości i ważności, a także w ekspresji uczuć. Kozłem ofiarnym może właściwie stać się każde dziecko, bez względu na urodę, zdolności i stan posiadania. Istota leży w tym, w jaki sposób rodzice ukazują dziecku otaczający świat, jak tłumaczą zachowania bliźnich, czy szanując dziecko, podają mu prawdę bez przerysowań w jedną lub w drugą stronę. Nie można bowiem mówić dziecku, że świat składa się z samych aniołów, bo to przecież nieprawda. Jednak jeszcze gorszą rzeczą jest mówienie, że świat jest perfidny, podstępny i ma wyłącznie rogi i kopyta.
Od początku należy dziecku ukazywać obie strony natury ludzkiej i sens naszego współdziałania z innymi, bowiem to zabezpiecza przed zgubną izolacją. Ta prawda musi dotyczyć również (a może przede wszystkim) samego dziecka, jego możliwości, jego ograniczeń i w każdej sytuacji – jego wielkich szans. W dzisiejszej rzeczywistości taka postawa wychowawcza graniczy często z heroizmem, bowiem pod proces wychowania podłączają się różne nieuprawomocnione systemy, z których najgroźniejsze to: liberalizm, „tolerancja” i antypedagogika.
Najgorszym jednak dramatem dziecka jest mur obojętności, którego ono nie jest w stanie sforsować, bo jak pokonać zimne milczenie, jak prosić o pomoc lub choć odrobinę ciepła kogoś, kto jest głuchy jak pień. A jeśli głuchy jest rodzic? A jeśli głuchy jest nauczyciel?
Krystyna Holly
Artykuł ukazał się w numerze 06-07/2008.