„Zapytajcie każdy siebie: jakiej ja chcę Polski? Czy zastanawiam się nad tym kiedykolwiek?” – tymi słowami rozpoczął Stefan kardynał Wyszyński kazanie do młodzieży akademickiej, wygłoszone w Warszawie 22 marca 1972 r. Niechaj tekst tego kazania, a w szczególności postawione na wstępie pytanie posłużą do refleksji nad tym, jakie przesłanie pozostawił Prymas kolejnym pokoleniom młodych Polaków.
Pragnę na wstępie uprzedzić Czytelnika, że tekst ten raczej postawi pytania, nie znajdując na nie odpowiedzi. Jest to raczej zbiór refleksji, jakie nasunęły się niżej podpisanemu w czasie kwerendy, nawiązujący oczywiście do słów i przesłania Prymasa. Czy tak może wyglądać aktualizacja czyjejś myśli? Czy nie powinna raczej ściśle trzymać się słów – w tym przypadku Prymasa – i odnosić ich do współczesności? Na pytanie, czy refleksja bądź wyłonienie się nowych problemów w czasie lektury czyichś pism są już aktualizacją jego dorobku – nie odpowiadam. Korzystam jednak z prawa autora i tak konstruuję poniższy tekst. Tego rodzaju dylematy uświadamiają, jak wielkim wyzwaniem jest odczytywanie dziś Prymasa Tysiąclecia. Niejedna trudność czeka np. uczestników startującego we Wrocławiu Studium Myśli Prymasowskiej i innych podobnych inicjatyw. W poniższym tekście pragnę podzielić się refleksjami nad przesłaniem prymasa Wyszyńskiego do młodych.
Szeroko rozumiana młodzież zajmowała ważne miejsce w posłudze Księdza Prymasa. Przygotowywał dla niej osobne wystąpienia, zwłaszcza dla studentów. Zdarzało się, że rozentuzjazmowani słuchacze podnosili auto z Prymasem w środku, byle pozostał z nimi. Bez wątpienia był on wielkim autorytetem, przynajmniej dla części młodzieży stanowiącym punkt odniesienia w rzeczywistości komunistycznej ateizacji. Właśnie w przypadku tej grupy wiekowej walczył Prymas z bezbożnictwem jeszcze gorliwiej. Rozumiał bowiem, że ci niedoświadczeni ludzie są ofiarami, które próbuje się zniewolić. Urodzeni w Polsce socjalistycznej, indoktrynowani od początku życia, byli dużo łatwiejszym celem dla propagandy rządowej. W przypadku powodzenia tego swoistego eksperymentu społecznego przyszłość narodu byłaby zagrożona. Dlatego tak wielką rolę w nauczaniu Prymasa zajmowała rodzina, którą uważał za najważniejszą płaszczyznę walki o Polskę. Namawiał, a w zasadzie wymagał od rodziców, by walczyli o swe prawo do wychowywania potomstwa. Tak samo mocno podkreślał to zagadnienie w homiliach dla wchodzących w dorosłe życie żaków.
Ze względu na dramatyczną skalę aborcji, szczególnie mocno w swych wystąpieniach bronił nienarodzonych. Stał zdecydowanie po stronie nienaruszalności życia poczętego. Zawsze błogosławił dzieci znakiem krzyża, podobnie ciężarne. Zachowała się relacja kobiety, która nie mogła donosić kilku poprzednich ciąż. Spotkawszy biskupa, po otrzymaniu błogosławieństwa, bezpiecznie urodziła. Gdy pytał o wymarzoną Polskę, nie przebierał w słowach: „Czy chcesz Polski bezdzietnej, w której tak wiele nienarodzonych Polaków idzie… do kanałów?”.
W przywołanej w tytule homilii zadawał Prymas także inne pytania, zawsze sprowadzające się do jednego: jakiej chcecie Polski? Czy ta wymarzona Polska ma być przepita? Czy może ma być rozwiązła? Kluczowe jednak są pytania uzupełniające. Czy chcesz, by kierowca autobusu, którym jedziesz, był pijany? Czy chcesz, by twoja siostra była zaczepiana na ulicy? Następuje konkretyzacja, to, jaka będzie Polska, przestaje być tylko abstraktem. Tak postawione pytania uświadamiają, że jej stan przekłada się bezpośrednio na życie każdego z nas. Idąc dalej tym tropem: każdy z nas ma obowiązek o nią dbać. Zakładając, że mierzi kogoś słowo „obowiązek”, inaczej sformułuję zdanie, które być może go przekona: zwyczajnie jest to opłacalne…
Pewien znajomy (którego z tego miejsca pozdrawiam, jeśli czyta ten tekst) stwierdził kiedyś, że w zasadzie chętnie by się zaangażował w działalność społeczną, ale nie ma to sensu, bo takich społeczników jest niewielu. Zatem nic się nie zmieni, niezależnie od tego, czy jedna osoba mniej, czy więcej, podejmie tego rodzaju trud. Pomijam w tej wypowiedzi bizantyńskie, wręcz turańskie (w rozumieniu Konecznego), zapatrywanie na rolę jednostki. Do takiej opinii odniósł się już dawno prymas Wyszyński, właśnie wzywając do podjęcia działań bez oglądania się na innych. Do dawania wzoru. Jeżeli ty nie rozpoczniesz, ustępując pierwszeństwa komuś innemu, to tak naprawdę nie rozpocznie nikt. Nie zbuduje się nowej, sprawiedliwej, trzeźwej Polski. Prymas uświadamia młodym tę wielką odpowiedzialność, gdy mówi: „Każdy musi zacząć od siebie, abyśmy się prawdziwie odmienili. A wtedy, gdy wszyscy będziemy się odradzać, i politycy będą musieli się odmienić, czy będą chcieli, czy nie. Jeżeli człowiek się nie odmieni, to najbardziej bogate państwo nie ostoi się, będzie rozkradane i zginie”. Przypominał przy tym także, że przepadniemy jako naród, gdy przestaniemy się troszczyć o los swych rodzin, przyjaciół, znajomych z pracy. Powtarzał, że często przekreślamy człowieka i odmawiamy mu pomocy, „bo z niego już nic nie będzie”, gdy Bóg wzywa nas do postawy zgoła innej.
Pragnę także dotknąć innego zagadnienia, niedotyczącego wprost przesłania Prymasa, ale sposobu, w jaki przemawiał. Zwłaszcza dotyczy to tych przemówień, w których nawoływał do samodoskonalenia, do zwycięstwa nad sobą. Czyż i dziś nie robią na nas wrażenia słowa: „Wiecie jak trudno jest utrzymać się na grani. […] Trzeba mocno trzymać się pazurami rodzimej skały, aby nie spaść na dno przepaści. Trzeba nie lada wysiłku i bohaterskiego męstwa, aby się ostać… Tylko orły szybują nad graniami i nie lękają się przepaści, wichrów i burz. Musicie mieć w sobie coś z orłów! […] Będziecie wtedy mogli jak orły przebić się przez wszystkie dziejowe przełomy, wichry i burze, nie dając się spętać żadną niewolą. Pamiętajcie – orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko”. Albo: „Panowanie nad sobą i walka ze złymi skłonnościami, zakończona zwycięstwem, dają radość i rodzą doniosłe owoce osobiste i społeczne. Ale to kosztuje. A cóż nie kosztuje, Najmilsze Dzieci?! Każda rzecz wielka musi kosztować i musi być trudna. Tylko rzeczy małe i liche są łatwe”.
Pozwalając sobie na pewien kolokwializm, zapytam: czyż cytaty te nie brzmią jak ze sprzedających się w niemałych nakładach podręczników samorozwoju? Nasuwa się pytanie o narrację, jaką należy wystosować wobec młodych ludzi. Dzisiejsza rzeczywistość przepełniona jest kursami budowania relacji, szybkiego czytania, zapamiętywania, włącznie z wprowadzaniem się w odmienne stany świadomości, do czego oczywiście nie zachęcam, wprost przeciwnie. Czy w takim świecie nie można wyjść z Ewangelią jako najlepszą szkołą doskonałości, mającą wzór w Chrystusie? Czy nie jest po trosze tak, że taką rolę pełniła nasza religia (choćby ćwiczenia Loyoli czy O naśladowaniu Chrystusa Tomasza z Kempis)? Oczywiście nie może się to odbywać kosztem jakiegokolwiek spłycania i traktowania wiary jako środka do celu innego, niż… wiara! Przy pamiętaniu o tym, że Chrystus nie jest coachem ani psychoterapeutą, nie należy w mojej opinii pomijać tego elementu wychowania religijnego. Innymi słowy, po odrzuceniu tych wszystkich „rozwojowych” terminów: trzeba stawiać wymagania.
Jeżeli miałbym jednym zdaniem określić przesłanie Prymasa Tysiąclecia do młodych, które odczytałem, brzmiałoby ono: Nie bójcie się! Zacznijcie działać! A jeżeli ktoś nie będzie rozumiał waszego zaangażowania, będzie tylko przeszkadzał, zamiast być produktywnym – to on przegrał, a nie wy. Trwajcie jednak na modlitwie za niego i próbujcie wpływać na jego zachowanie. Nikt bowiem nie jest przegrany w oczach Boga. Bądźcie Bożym narzędziem, które wydobędzie dobro z tego nieszczęśnika. Działajcie, nie czekając na innych!
Trzeba przy tym podkreślić, że to przesłanie nigdy nie zostało wypowiedziane wprost. Mówił bowiem ks. kard. Wyszyński: „Drodzy moi! Ja tylko was pytam. Nie czynię wymówek. Nie oskarżam. Ja tylko pytam: jakiej chcecie Polski?”. Jestem jednak przekonany, że jeżeli ktoś odpowie sobie na to pytanie, to zrozumie, jak wiele zależy od jego działania.
Mateusz Zbróg
pgw