Niekiedy wielkie, ponadczasowe prawdy kryją się za powszednimi, wręcz błahymi sprawami i zjawiskami. Nie lekceważmy zatem tych drugich, gdyż dzięki nim możemy zrozumieć nieco z tych pierwszych.
Fot. Artur Stelmasiak
Podczas przeistoczenia (transsubstancjacji), które stanowi istotę Mszy świętej, kapłan podnosi hostię i powtarza słowa wypowiedziane po raz pierwszy w Wieczerniku na Ostatniej Wieczerzy. Wówczas w każdym kościele widać jak na dłoni tego, czego zazwyczaj nie widać, mianowicie czubki głów klęczących ludzi oraz podeszwy ich butów. Ukazuje się więc naszym oczom to, co z reguły pozostaje przed nimi zakryte: możemy zobaczyć drugiego człowieka, dosłownie mówiąc, od stóp do głów, a przy tym sami być widziani w taki sam sposób. Ktoś powie: „Widok mało zajmujący, wprost niewart uwagi”. Oczywiście – sam w sobie tak; ale pomimo całej swojej banalności symbolizuje pewną prawdę, nad którą niewątpliwie warto się zastanowić. Najpierw jednak przyjrzymy się paru innym faktom, a raczej poglądom.
W Muzeum Narodowym w Gdańsku, należycie wyeksponowany w osobnej sali, znajduje się słynny obraz wybitnego artysty Hansa Memlinga (ok. 1435–1494) zatytułowany Sąd Ostateczny. Ten malarski tryptyk na pewno spełnia zamysł swojego twórcy: pobudza do refleksji estetycznej, wywołuje głębokie wzruszenia, prowokuje do namysłu nad zaświatowymi losami człowieka, wprawia w religijną zadumę – ale także budzi wątpliwości natury intelektualnej, czego zapewne niderlandzki mistrz nie przewidywał. Chodzi o pewien szczegół: oto bowiem postacie, które na obrazie symbolizują ludzkość poddaną ostatecznemu osądowi Pana Boga, rzucają cienie na ziemię. Nie tego wszakże należałoby oczekiwać po drugiej stronie czasu.
Wrócimy do tego za chwilę. Na razie zaś przypomnijmy, że starożytni Grecy wierzyli, iż ludzie po śmierci trafiają do podziemnej, mrocznej krainy, rządzonej przez posępnego boga Hadesa. Zatopiony w wieczystych ciemnościach był także Szeol, czyli według Starego Testamentu miejsce pobytu umarłych. Mroki ogarniały tam wszystkich, zarówno dobrych, jak i niegodziwych. Czy możemy te wyobrażenia przyjąć za swoje również dzisiaj?
Otóż ani idea Memlinga (w tym szczególe, o którym mowa powyżej), ani przekonanie antycznych Greków, ani wizja mrocznego Szeolu nie są dla chrześcijan całkiem do przyjęcia. Czytamy przecież, i to w Starym Testamencie, znamienną zapowiedź: „Naród kroczący w ciemnościach/ ujrzał światłość wielką;/ nad mieszkańcami kraju mroków/ światło zabłysło” (Iz 9, 1). Później, już w Ewangelii, zostaje powiedziane expressis verbis: „Nie ma […] nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć” (Mt 10, 26). Potem jeszcze święty Paweł dodaje w słynnym Hymnie o miłości: „Teraz poznaję po części,/ wtedy zaś będę poznawał tak,/ jak sam zostałem poznany” (1Kor 13, 12).
Sąd Ostateczny to moment pełnej, absolutnej epifanii Boga, czyli teofanii, w dziejach człowieka i wszechświata. Eliminuje on wszelkie niejasności, niedomówienia, niedociągnięcia, półmroki, półsłówka, półśrodki, krótko mówiąc – wszelkie cienie, których w różnych postaciach, okresach i miejscach pełno na tej ziemi. Tym bardziej takich cieni nie dopuszcza życie wieczne z Bogiem. Ten bowiem, który jest Światłem, spowoduje, że żadna strona naszego bytu nie będzie zakryta ani przed nami samymi, ani zwłaszcza przed Nim. Wszelkie cienie – czyli w teraźniejszym, ziemskim stanie niejawne elementy tego, czym jesteśmy, co myślimy, zamierzamy i czynimy – zostaną rozświetlone, albowiem pojawi się pełnia Prawdy, wobec której staniemy wszyscy.
Ta intuicja przebłyskuje w starogreckim słowie oznaczającym prawdę – „aletheia”. Dla nas, współczesnych ludzi Zachodu, prawda to głównie zgodność umysłu (poznania) z rzeczywistością. Natomiast greckie „aletheia” to etymologicznie tyle, co brak zasłonięcia, odkrycie czy, jak to tłumaczył niemiecki filozof Martin Heidegger, „nieskrytość”. Według tego prawdą jest po prostu objawienie się pełni bytu, gdy spadają wszelkie zasłony.
To więc, czego niewyraźną zapowiedź mamy podczas każdego przeistoczenia podczas Mszy świętej; to, co dziwnym trafem przeoczył średniowieczny artysta na swoim znakomitym obrazie; to, co niedokładnie ujęli starożytni w swoich poglądach na wieczność – kiedyś ziści się w stopniu najwyższym i nieprzekraczalnym. Nastanie wówczas kraina światłości, o której święty Jan w swoim objawieniu tak pisze: „I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca,/ by mu świeciły,/ bo chwała Boga je oświetliła,/ a jego lampą – Baranek./ […] już nie będzie tam nocy” (Ap 21, 23–25)”; „I już nocy nie będzie./ A nie potrzeba im światła lampy/ ani światła słońca,/ bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi” (Ap 22, 5).
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 03/2008.