W 2001 roku grupa młodych ludzi, odpowiadając na apel goszczącego w Polsce ks. Jana Szańcy, proboszcza katolickiej parafii w Sławucie na Ukrainie, zainicjowała wyjazd ochotników do prac porządkowych i remontowych. Powodzenie pierwszej ekspedycji spowodowało, że akcja była z powodzeniem kontynuowana w kolejnych latach, a hasło „Sławuta” stało się synonimem wakacyjnych wyjazdów pełnych pracy i nowych doświadczeń życiowych.
Celem naszych corocznych wakacyjnych wojaży było trzydziestotysięczne, otulone malowniczą rzeką Horyń i sosnowym borem senne miasteczko położone na pograniczu Wołynia i Polesia. Pierwsze wzmianki o Sławucie pojawiły się już w latach 30. siedemnastego stulecia, ale okres rozkwitu miasta przypada na wiek XVIII, kiedy przeszło ono na własność rodu Sanguszków. Tutaj znajdował się ośrodek ich dóbr i rezydencja. Od 1879 roku funkcjonował tu zakład leczniczy, w którym mieli przebywać ukraińska pisarka Łesia Ukrainka i sławny malarz Juliusz Kossak.
W wyniku rozbiorów Sławuta trwale odpadła od Polski, a w czasach II Rzeczypospolitej miasto znalazło się tuż poza naszymi granicami. Mimo że materialnych śladów polskości w Sławucie nie ma zbyt wiele, to jest mieszkająca tam polska społeczność. Prezes miejscowego koła Związku Polaków na Ukrainie Helena Sokołowska szacuje liczbę osób pochodzenia polskiego na 4 tysiące.
– Jest to liczba duża, ale nie oznacza, że na ulicy można spotkać osoby rozmawiające po polsku. Sławuta została oderwana od Polski ponad 200 lat temu. Jeśli do dziś są tam nasi rodacy, to zasługa przywiązania do wiary katolickiej. W sławuckich szkołach polskiego uczy się pół tysiąca dzieci, także z ukraińskich rodzin – podkreśla Marcin Boratyn, jeden z organizatorów wakacyjnych wyjazdów młodych Polaków, niosących pomoc sławuckiej parafii.
W Sławucie co roku odbywają się Dni Kultury Polskiej, które swoją obecnością zaszczycają władze lokalne. Organizowane są one z inicjatywy nauczycieli języka polskiego. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat brały w nich udział liczne chóry i zespoły z kilkunastu miejscowości. Bez wątpienia jest to cenna inicjatywa służąca krzewieniu polskiej mowy, zwyczajów i kultury w tej części Europy. Ostoją polskości wciąż pozostaje miejscowa parafia Kościoła katolickiego.
Początki parafii datowane są na 1822rok, kiedy książę Eustachy Sanguszko sfinansował budowę kościoła rzymskokatolickiego pw. św. Doroty. Tę okazałą świątynię wzorowaną na soborze św. Eustachego w Paryżu książę Sanguszko wzniósł na pamiątkę nagłej śmierci młodej księżniczki Zofii, która zmarła w podróży poślubnej do Italii.
W 1917 roku, na fali rewolucyjnego amoku, zamordowano Sanguszków. Ich pałac spalono wraz ze znajdującymi się w nim zbiorami sztuki, archiwum i biblioteką zawierającą 25 tys. woluminów. Obecnie nie ma po nim właściwie żadnego śladu.
Wojny i kilkudziesięcioletni terror bolszewicki unicestwiły praktycznie wszystko, co stanowiło o wyjątkowości i specyfice Sławuty. Ot, stała się ona kolejnym w dawnym ZSRR, pogrążonym w architektonicznym nieładzie, sowieckim miastem, w którym miejsce było tylko dla „nowego człowieka”, nieludzkiego, ateistycznego systemu, a estetyka i piękno znalazły się w głębokiej pogardzie.
Jednak znamienne, że to barbarzyństwo nie było w stanie unicestwić – mimo podejmowanych wielokrotnie prób – właśnie kościoła św. Doroty. Dziś stojąca na wzgórzu świątynia jest jedynym zachowanym zabytkiem miasta, przypominającym dawną świetność kurortu Sanguszków. Świątynię zamknięto w 1935 roku. Po wojnie kościół stał się ruiną. Największe spustoszenie spowodowało złożenie w kościele kilku ton soli, którą nasiąkły mury i ziemia, uniemożliwiając prowadzenie remontów i normalne użytkowanie obiektu.
Po 1990 roku udało się odzyskać kościół sławucki. Budynek był wówczas w opłakanym stanie. Dziś sytuacja uległa znacznej poprawie. Spora zasługa w tym wielu ludzi, począwszy od pracujących tam księży z Polski, poprzez okoliczną ludność pomagającą przy remoncie, a skończywszy na darczyńcach. Potrzeby są jednak nadal wielkie. Świątynia stale odnawiana z ogromną determinacją przez miejscowego proboszcza ks. Jana Szańcę wciąż ukazuje ślady barbarzyńskiego pomysłu. Tynki odpadają, na elewacji pojawiają się plamy, sól niszczy mury.
Pierwsza kilkuosobowa grupa studentów z Polski, która podjęła w 2001 roku wyzwanie i ruszyła z pomocą sławuckiej parafii, wykonywała prace porządkowe na zaniedbanym cmentarzu katolickim, który dla części miejscowych stał się wysypiskiem śmieci, miejscem załatwiania potrzeb fizjologicznych i oazą bezkarności dla pijaczków i narkomanów. Tymczasem popadający w ruinę cmentarz może się poszczycić kilkoma jeszcze niezdewastowanymi pięknymi nagrobkami, które przypominają dawną świetność miasta i zamożność jego dawnych arystokratycznych elit.
Zainicjowana w 2001 roku przez kilku zapaleńców z różnych części Polski akcja okazała się na tyle trwałym przedsięwzięciem, że w kolejnych latach z powodzeniem udawało się skompletować grupy młodych wolontariuszy. Pozwoliło to nawet na zorganizowanie kilku turnusów w okresie wakacyjnym. W akcje zaangażowały się kolejne środowiska, redakcje czasopism i organizacje młodzieżowe. Młodzi ochotnicy wykonywali niekiedy bardzo ciężkie prace przy remoncie kościoła i w jego najbliższym otoczeniu.
Trzeba jednak pamiętać, że sprawa przywrócenia właściwego stanu zabytkowemu kościołowi św. Doroty nie jest jedynym problemem miejscowego proboszcza. Wykonujący z gorącym oddaniem swoją posługę ks. Jan Szańca zmaga się także z lekceważącym nierzadko stosunkiem miejscowych władz, codziennymi problemami swoich parafian – często ludzi starszych, ubogich, schorowanych, wyrzuconych na margines społeczeństwa w wyniku burzliwych przemian ustrojowych na Ukrainie.
Parafii katolickich na Ukrainie jest niewiele i obejmują one duże obszary. Zdarzało mi się być świadkiem, kiedy ksiądz Jan Szańca czasem kilka razy dziennie wyruszał z posługą do starszych wiekiem wiernych zamieszkałych w odległych miejscowościach, do których ze względu na fatalny stan dróg (nie tylko tych lokalnych) dojazd samochodem był wyjątkowo utrudniony. Dlatego należy wyrazić ogromny podziw i uznanie, że miejscowy proboszcz inicjuje i organizuje dzięki pomocy wielu osób wakacyjny odpoczynek dla dzieci i młodzieży poza domem. W ten sposób udało się zorganizować wakacyjny wypoczynek w Berdiańsku nad Morzem Azowskim oraz dwutygodniowy pobyt w Zakopanem. Staraniem ks. Szańcy mieszkańcy Sławuty i okolic uczestniczą w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę i do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie.
Dla najmłodszych dzieci z ubogich wiejskich rodzin ksiądz stara się corocznie organizować w miesiącach wakacyjnych półkolonie na terenie sławuckiej plebanii. W trakcie kolonii dzieci mają okazję choć na kilka dni „wyrwać” się z monotonii i nudy ubogiej wsi ukraińskiej, uczestnicząc w grach, zabawach i wycieczkach połączonych z formacją religijną i regularnymi posiłkami.
Kosciół św. Dooroty w Sławucie
Fot. Marcin Boratyn
Podobne problemy i wyzwania stoją przed większością katolickich parafii za naszą wschodnią granicą, na Ukrainie, Białorusi i w Rosji. To świadczy o tym, jaki jest ciężar posługi miejscowych duszpasterzy.
Ale dlatego osoby, które były w Sławucie, pracując ochotniczo na rzecz miejscowej wspólnoty, zawsze wyjeżdżają do Polski z pewnym niedosytem, widząc, jak wielkie są tam kłopoty. Studenci mogą zaoferować jedynie swój czas i siłę rąk, co ale to nadal kropla w morzu. Ciężar problemów tamtejszych księży i parafian motywuje do pomocy.
Po powrocie natomiast studenci próbowali i próbują nadal z różnym skutkiem wpływać na innych i zaangażować ich w troskę o odbudowę Kościoła na Wschodzie. Tego rodzaju wyjazdy, jak te do Sławuty, oprócz walorów poznawczych (po pracy zawsze można coś zwiedzić), niosły ze sobą także ładunek zaangażowania duchowego. Można śmiało powiedzieć, iż były to wyjątkowe rekolekcje dzięki codziennej Mszy św., długim i głębokim rozmowom z miejscowym księdzem i przylgnięciu przez ten krótki czas wakacyjny do miejscowej wspólnoty wiernych. Pozwoliło to ujrzeć specyfikę problemów miejscowych katolików i skłoniło do pokory, kiedy porównywaliśmy warunki Kościoła w Polsce i na Ukrainie. Jeśli dodać do tego, że bezpośredni kontakt z miejscową ludnością i konfrontacja z różnymi postawami skłoniła studentów do wielu refleksji na tematy społeczne i historyczne, to bilans tak spędzonych wakacji jest zdecydowanie pozytywny.
Wakacyjne wyjazdy do sławuckiej parafii na przestrzeni ostatnich lat objęły kilkadziesiąt młodych osób. Każdy coś istotnego wyniósł z tej lekcji. Dla wielu był to ważny element formacji religijnej i pogłębionego zaangażowania w sprawy Kościoła i jego obecności na Wschodzie. Innych wyjazdy skłoniły do nauki języków obcych i pogłębienia wiedzy na temat współczesnej Ukrainy, historii Polski i naszych wschodnich sąsiadów. A co najważniejsze świadomość, że ta praca ma sens, jest potrzebna i w jakimś stopniu jest wzorem dla miejscowej wspólnoty, sprawiała, że nie odczuwało się zmęczenia.
Może więc warto, zastanawiając się nad tegorocznym wypoczynkiem wakacyjnym, zwrócić uwagę na katolickie parafie na Wschodzie. Pewnie niejedna z nich boryka się z problemami. Może warto zaoferować pomoc? Tak spędzone wakacje łączące przyjemne z pożytecznym na długo zapadną w pamięci.
Maciej Szepietowski
Artykuł ukazał się w numerze 01/2009.