Wybór pomiędzy Krzyżem bądź jego brakiem, to wybór pomiędzy Bogiem, nadającym sens naszym cierpieniom a światem pustki, w którym cierpienie prowadzić może jedynie do utraty sensu własnego życia, do śmierci duchowej.
Elie Wiesel, amerykański Żyd, pisarz i dziennikarz, więzień hitlerowskich obozów koncentracyjnych, kilkanaście lat po wojnie opublikował swoje traumatyczne wspomnienia. W książce zatytułowanej „Noc” czytamy, jak pewnego dnia na placu apelowym w Auschwitz zauważył trzy szubienice. Wracający wieczorem z pracy więźniowie mieli zobaczyć śmierć swoich znajomych. U dwóch znaleziono broń, trzecim zaś okazał się chłopiec, którym się opiekował jeden ze skazanych. Chłopak, mimo tortur, nie zdradził swego opiekuna i za to czekała go śmierć.
Esesmani zakładają skazańcom pętle. Tłum w pasiakach, otoczony zewsząd przez uzbrojonych Niemców, w milczeniu wysłuchał słów wyroku. Na znak komendanta spod nóg skazańców wytrącono krzesła. Obydwaj mężczyźni umarli szybko obciążeni swymi ciałami. Chłopiec – o wiele lżejszy – nie zginął od razu. Na oczach więźniów konał w straszliwej ciszy, przez ponad pół godziny szarpiąc się w niewypowiedzianej męce. Wówczas 15-letni Wiesel usłyszał za sobą czyjeś westchnienie: „Gdzie jest Bóg?”. I w tym momencie jego wewnętrzny głos odpowiada: „On jest tutaj, On wisi na tej szubienicy!”
Choć Wiesel jako Żyd nie uznaje Chrystusa za Mesjasza, to jednak głos, który wówczas usłyszał był na wskroś chrześcijański. Mówił przecież, że szubienicę, na której cierpiał i oddał życie niewinny chłopiec, można wytłumaczyć i zrozumieć tylko w Bożej perspektywie, a taką perspektywę daje nam tylko Krzyż Chrystusa. Patrząc oczyma naszej chrześcijańskiej wiary nie możemy zatrzymywać się bowiem tylko na tym, co zewnętrzne. Musimy patrzeć dalej, głębiej, by zauważyć, że cierpienie tego chłopca było tylko jedną stroną rzeczywistości, a drugą jest Zmartwychwstanie.
Życiowy drogowskaz
Dla wszystkich chrześcijan Krzyż jest więc życiowym drogowskazem, który wskazuje drogę do nieba. Żadna inna religia nie objaśnia tak całościowo ludzkiej egzystencji. Można powiedzieć, że pierwszą lekcją chrześcijaństwa jest prawda o człowieku, który został stworzony na obraz i Boże podobieństwo. Drugą lekcją jest właśnie krzyż, na którym Chrystus pokazuje nam sens Bożego oraz ludzkiego cierpienia. Trzecią zaś jest Zmartwychwstanie.
Teologia mówi nam, że właśnie w Krzyżu nastąpiły zaślubiny ziemi z niebem, doczesności z wiecznością. Nie jest on wcale reliktem minionej epoki, ani wymierającego pokolenia, lecz żywą prawdą miłości Boga do człowieka. Chrystus, chociaż był Bogiem, to jednak dobrowolnie wyrzekł się oznak i Bożych przywilejów do tego stopnia, że stał się podobnym do ludzi. Mało tego. Dopełnieniem tych wyrzeczeń było poddanie się okrutnym i zarazem haniebnym cierpieniom ukrzyżowania. „Natura ludzka (.. ) na drzewie Krzyża została odkupiona i naprawiona. Tam bowiem Bóg zwrócił jej swą łaskę i podał rękę miłosierdzia” – pisze św. Jan od Krzyża, doktor Kościoła i jeden z największych chrześcijańskich mistyków.
Jego karmelitańską duchowość Krzyża doskonale rozwinęła św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein). Była ona profesorem filozofii pochodzenia Żydowskiego oraz ateistką, która po swoim nawróceniu wstąpiła do zakonu i przywdziała karmelitański habit. I od tamtej pory stała się piewcą prawdy o Chrystusowym Krzyżu. Podkreślała, że ludzkie cierpienie ma o wiele szerszy wymiar, niż tylko indywidualny. „Przez Krzyż rozumiałam cierpienia ludu Bożego. Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty winni go wziąć na siebie. Dziś wiem, o wiele lepiej, co znaczy być poślubioną w znaku krzyża” – pisała Stein, gdy nasilał się nazistowski terror. Jej ofiarowanie oparte było na rzeczywistej pasji, którą był Krzyż Zbawiciela. W oparciu o tę pasję, zgłaszając się do klasztoru, z przekonaniem mówiła do przełożonej: „Pomóc może nam nie ludzka działalność, tylko cierpienie Chrystusa. I moim pragnieniem jest wziąć w nim udział”.
Wkrótce jej pragnienie się ziściło. Umierając w komorze gazowej, swoje powołanie do krzyża złączyła z Krzyżem Chrystusa i tym samym ofiarowała je za innych.
Edyta Stein w 1998 roku została kanonizowana i ogłoszona przez Papieża jedną z patronek Europy.
Jan Paweł II od Krzyża
Wielkim teologiem sensu ludzkiego cierpienia był również Jan Paweł II, który bardzo często przypominał, że Krzyż i zmartwychwstanie znajdują się w samym sercu naszej wiary. Chrześcijaństwo – według Papieża – niesie bowiem nadzieję, nie zamazując przy tym prawdy o śmierci i krzyżu. Od urodzenia bowiem, w każdym człowieku istnieje biologiczna rzeczywistość śmierci, ale Krzyż daje nam pocieszenie, że tę śmierć da się przeżyć. Owa pociecha jest zakorzeniona w wierze religijnej – i tylko w niej. Albowiem gdyby śmierć oznaczała całkowite zniszczenie i koniec wszystkiego, to towarzyszącego jej lęku przed unicestwieniem na zawsze, nic nie zdołałoby ukoić.
„Człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa i jego Krzyża” – powtarzał w różnych okolicznościach Ojciec Święty. W tekstach Papieża można znaleźć wiele przejmujących opisów męki Jezusa i prawie za każdym razem są to teksty krzepiące: „Cierpienie ludzkie osiągnęło swój zenit w męce Chrystusa. Równocześnie zaś weszło ono w całkowicie nowy wymiar i porządek: zostało związane z miłością (.. ), która tworzy dobro, wyprowadzając je również ze zła, poprzez cierpienie, tak jak najwyższe dobro Odkupienia świata zostało wyprowadzone z Krzyża”. W ten sposób śmierć Chrystusa stała się dla nas „błogosławieństwem”, co więcej: przez Krzyż zostało też odkupione wszelkie ludzkie cierpienie i sama śmierć. Odtąd i my możemy mieć udział w tamtej śmierci i jej owocach.
Ostatnią i najważniejszą lekcją teologii krzyża Jan Paweł II dał nam, gdy odchodził w kwietniu 2005 roku. Wówczas rzymski plac św. Piotra stał się Golgotą naszych czasów. I ku zdumieniu całego świata, okazało się, że Papież miał liczne grono rzetelnych słuchaczy. Tysiące osób, które modliły się przed watykańską bazyliką, doskonale bowiem zdały egzamin z jego nauki o krzyżu i zmartwychwstaniu. Gdy tylko ogłoszono śmierć Jana Pawła II, tłum zamiast płakać i rozpaczać, zaczął radośnie śpiewać i bić brawo. To chyba było najlepsze masowe świadectwo wiary w Krzyż i Zmartwychwstanie.
Nie od dziś wiadomo, że młody Karol Wojtyła był solennym uczniem św. Jana od Krzyża. Po lekturze jego pism chciał nawet wstąpić do karmelitów, a gdy mu to odradzono, nauczył się języka hiszpańskiego, by studiować dzieła św. Jana w oryginale. Później właśnie o nim napisał swoją pracę magisterską oraz doktorat. – Współczesnego człowieka, udręczonego pytaniem o sens życia, czasem obojętnego na nauczanie Kościoła, sceptycznego, Jan od Krzyża zaprasza do uczciwego poszukiwania, które doprowadzi go aż do samego źródła – tymi słowami Papież zachęcał do lektury dzieł XVI-wiecznego mistyka.
Ocalić od zapomnienia Mimo wiary i nadziei płynącej z Krzyża, która podtrzymywana i pielęgnowana jest już od 2000 lat, współczesna kultura próbuje uciec od cierpienia. W reklamach i kolorowych gazetach wszyscy są uśmiechnięci, szczęśliwi i zdrowi, a trudna prawda o ludzkim życiu została zatuszowana i oderwana od bólu ludzkiej egzystencji. W efekcie zamiast cierpienia, coraz częściej proponuje się np. eutanazję, która przecież nie jest niczym innym, jak tylko ucieczką od krzyża. Obecnie jesteśmy więc świadkami zarówno usuwania symboli chrześcijański ze szkół i urzędów, ale także tego jak próbuje się oderwać od Krzyża całe nasze życie. Dlatego też trzeba pamiętać, że pozbywając się krzyża odzieramy się z sensu, który dał nam Zbawiciel. Chrześcijanie są odpowiedzialni za ten depozyt wiary przekazywanej z pokolenia, na pokolenie. Trzeba zabiegać, by oparta na Krzyżu wiara, nie została wyparta i zapomniana. Troska o zachowanie chrześcijańskiego dziedzictwa kultury i wartości powinna być najważniejszą dziedziną ekologii człowieka. Troską by skarb, na którym wyrosła nasza cywilizacja, przetrwał i kształtował następne pokolenia chrześcijan, dla których Krzyż będzie drogą i sensem życia.
Historia chrześcijańskiej Europy uczy nas, że zawsze, gdy człowiek odrzucał tradycyjne wartości, źle się to dla niego kończyło. – Albo Bóg, albo nihilizm, nie ma nic pośredniego – twierdził prof. Leszek Kołakowski, który na wskroś znał wszystkie nurty „bezbożnej” filozofii. Jeśli więc wyrzucimy Boga, Krzyż i Zbawienie, to co nam pozostanie? Jak wytłumaczymy ból, cierpienie i śmierć? Gdzie znajdziemy sens naszego życia? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w historii życia wielu zatwardziałych ateistów, dla których niewiara była religią tylko do czasu…
Jednym z takich niedowiarków był kiedyś Paul Claudel, wybitny francuski dyplomata, poeta i dramaturg. Jednak pewnego dnia wszedł przypadkiem do paryskiej katedry i przeżył gwałtowne nawrócenie. Od tamtej pory, jego twórczość, przesiąknięta była wiarą w Krzyż i Zmartwychwstanie. Widać to doskonale w jego dramacie pt. „Atłasowy trzewiczek”, w którym banda piratów napada na statek. Złoczyńcy przywiązują kapitana do masztu i zatapiają jego statek. Na krótko po tym wydarzeniu kapitan – wciąż przywiązany do masztu — unosząc się jeszcze na falach oceanu rozmawia z Bogiem, głosząc przy okazji swoje życiowe credo: „Panie, dziękuję Ci za to, że pozwalasz mi umierać w ten sposób. Czasami uważałem, że Twoja nauka jest zbyt trudna i często nie zgadzałem się z Twoją wolą, lecz teraz jestem bardzo blisko Ciebie. Nie mogę uwolnić się od tego krzyża, do którego jestem przywiązany, i na którym umrę, a nawet tego nie chcę, ponieważ przywiązany do tego kawałka drewna czuję się bardzo blisko Ciebie. Ten krzyż, który mnie więzi, uratuje mnie”.
Artur Stelmasiak
Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.